Ewa Dunaj. Była damą

Spis treści numeru 2/2025

Była damą

Wysoka, szczupła, jasnowłosa, długonoga, efektowna, o ujmującym uśmiechu i inteligentnym spojrzeniu. Taką ją pamiętam. Przeglądam zdjęcia z naszych wspólnych spacerów i wyjazdów. Były lata, że spędzałyśmy razem niemal wszystkie weekendy. Wolny czas upływał nam najczęściej na spacerowaniu i rozmowach, jeździłyśmy do Sandomierza, do Warszawy, Kazimierza, Nałęczowa, Kozłówki, kilka razy zaprosiłam ją też do leżącej nieopodal kozłowieckiego parku Kamionki, do domu i ogrodu moich dziadków. Przyjmowałyśmy się też na obiadkach u siebie, na Kleeberga i na Górskiej (zwykle wtedy, gdy sytuacja wymagała dłuższej, poważnej rozmowy, połączonej z degustacją metaxy, co wykluczało jazdę samochodem). Kiedy miałyśmy mniej czasu – wystarczał nam lubelski ogród botaniczny, o którym z miłością mówiła: „To jest mój ogród”. Parę razy zdarzyło się nam, że pojechałyśmy na jakąś konferencję czy wykład, a potem przesiedziałyśmy cały ten czas w kawiarni, delektując się lodami i rozmową, zaskoczone, że czas tak szybko minął i już trzeba wracać.

Lubiłyśmy się. Zawsze miałyśmy sobie coś do opowiedzenia, na wszystkie tematy. Niekiedy były to tylko plotki i towarzyskie sensacje, czasem – zwierzenia, nieraz nawet bardzo intymne, ale często też poważne rozmowy o polityce, o teatrze, o filmie i o literaturze, która była przecież naszą największą wspólną pasją i którą zajmowałyśmy się zawodowo na uniwersytecie i w redakcji „Akcentu”. Wzajemnie „recenzowałyśmy” sobie swoje aktualnie publikowane teksty, często oceniając je bardzo krytycznie, ale zawsze taktownie. Potrafiłyśmy bowiem różnić się pięknie. „Bo my jesteśmy uczone kobiety” – żartobliwie kwitowała nasze spory.

Niesamowicie inteligentna, potrafiła precyzyjnie posługiwać się logiką i celnie dobierać słowa. Przed podjęciem studiów filologicznych studiowała przecież fizykę. Była autorką (i bohaterką) wielu anegdot. Bezbłędnie operowała dowcipem, ironią, sarkazmem, bywała złośliwa. Wspaniale bawiła się sytuacjami, w których oceniano ją na podstawie wyglądu, kiedy to rozmówcy nie zdawali sobie sprawy, że za fasadą atrakcyjnej, uśmiechniętej (w domyśle – przysłowiowo naiwnej) blondynki kryje się wybitna osobowość. „Bo ja przecież jestem Alutka” – mówiła o sobie w takich sytuacjach, przywołując postać blondynki z popularnego telewizyjnego serialu. Studenci ją uwielbiali, koleżanki i koledzy – okazywali respekt.

Z pozoru towarzyska i otwarta, w istocie była jednak introwertyczna, bardzo pilnie strzegła swojej prywatności. Wymieniałyśmy się nieraz tajemnicami, których – co było oczywiste – nie przeznaczałyśmy dla nikogo więcej, i zawsze lojalnie dotrzymywałyśmy tej niewypowiedzianej głośno zasady. Bywałam więc wtajemniczana w meandry jej życia osobistego, stawałam się powierniczką miłosnych sekretów, zabawnych flirtów, wstydliwych rozczarowań, poważnych kłopotów rodzinnych. Mam jednak przekonanie, że istniały takie sfery życia i takie przemyślenia, które każda z nas zachowywała tylko dla siebie. Pamiętam, jak kilka razy dała wyraz swojemu zdegustowaniu, a nawet oburzeniu, gdy – jej zdaniem – zbyt otwarcie odsłaniałam swoje emocje w drukowanych wierszach (byłyśmy przecież sobie tak bliskie, że bez trudu potrafiła rozróżnić, co było tylko metaforą, a co – zapisem rzeczywistych zdarzeń). „Nigdy bym tak nie napisała” – mówiła. Albo wkurzała się: „Jak mogłaś o tym tak napisać?”.

Nie znosiła wścibstwa i znakomicie opanowała na swój użytek białe kłamstwo, podstawową strategię dyplomacji. Była damą i nawet w chorobie chroniła swoją prywatność, pokazując ludziom tylko taką twarz, jaką chciała, by oglądali. Przez ostatnie lata towarzyszyłam jej w chorobie już tylko na odległość. Pisałyśmy do siebie długie listy, wysyłałyśmy zdjęcia, godzinami rozmawiałyśmy przez telefon. Gdy zadzwoniłam po raz ostatni – przed świętami, żeby złożyć życzenia i pogadać (obchodziłyśmy przecież urodziny w tym samym dniu) – telefon milczał. Próbowałam potem jeszcze parę razy, zdziwiona, że nie oddzwania. Nie potrafię się pogodzić z tym, że nie usłyszę już jej głosu.

Ewa Dunaj

Fotografie z archiwum „Akcentu”

Alina Kochanczyk i Bogusław Wroblewski w foyer Teatru Osterwy na uroczystości z okazji 25-lecia Akcentu, 15.04.2005 r.
Alina Kochanczyk i Bogusław Wroblewski w foyer Teatru Osterwy na uroczystości z okazji 25-lecia Akcentu, 15.04.2005 r.
Alina Kochańczyk i Sławomir Mrożek
Alina Kochańczyk i Sławomir Mrożek
Alina Kochańczyk i Tadeusz Konwicki w redakcji Akcentu
Alina Kochańczyk i Tadeusz Konwicki w redakcji Akcentu
Alina Kochańczyk i Tadeusz Różewicz
Alina Kochańczyk i Tadeusz Różewicz

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.

Przejdź do treści