Stefan Jurkowski. Cud bez cudu

Spis treści numeru 1/2020

Cud bez cudu

Ojca Wacława Oszajcy, jezuity, znakomitego poety, publicysty, nie trzeba chyba nikomu specjalnie przedstawiać. Już widzę, jak by się żachnął na ten patriarchalny tytuł! Wacław nie znosi dystansu, napuszonej i pysznej tytulatury. Jako wychowawca młodych jezuitów pozwala im zwracać się do siebie po imieniu. O każdej porze ktoś, kto potrzebowałby rozmowy, może zastukać do jego drzwi. Zero dystansu, zero „etykiety”. To w kręgach kościelnych czy zakonnych jest raczej nietypowe. Podobnie nietypowy jest wywiad rzeka, którego Wacław udzielił Damianowi Jankowskiemu, redaktorowi serwisu więź.pl, publicyście, krytykowi filmowemu. Oszajca nie lęka się mówić o sobie, o swoich przemyśleniach, dalekich niekiedy od oficjalnych wykładni teologicznych, a już na pewno od języka, jakim posługuje się większość kaznodziejów, autorów teologicznych dzieł. Także sposób myślenia wiernych został przesterowany w stronę archaicznych i niemających nic wspólnego z prawdą (niekiedy i logiką) pojęć. Nie ma się co dziwić, skoro od wieków teologiczna „wyobraźnia” pozostawała w martwym punkcie.

Nie tylko w dawnych wiekach, ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu Wacław Oszajca zostałby obłożony anatemą. Niektórzy dzisiejsi samozwańczy i groteskowi obrońcy Pana Boga, a może przede wszystkim własnych interesów, byliby zapewne skłonni utopić niekonwencjonalnego prezbitera w łyżce wody. Oszajca udziela wywiadu w momencie, kiedy jeszcze tak bardzo nie staniała odwaga mówienia wprost o sprawach religii, Kościoła czy relacjach Bóg – człowiek. Nie waha się więc powiedzieć o chrześcijaństwie: Zastanawiam się, czy w ogóle jest religią. Nie, jeśli pod tym pojęciem rozumiemy tylko sztywny system wierzeń. W chrześcijaństwie chodzi o bardzo intymny kontakt z Bogiem, który pozostaje blisko nas.

Potrzeba wiary jest mocno zakodowana w ludzkiej psychice i ma się nijak do zewnętrznych deklaracji jednostki czy instytucjonalnego prawodawstwa. Oszajca w innej części wywiadu powiada, że tak naprawdę nie ma na świecie absolutnego ateisty. W każdym jest potrzeba wiary, niekoniecznie skodyfikowanej, ale stanowiącej choćby nawet enigmatyczny punkt odniesienia. Jednym z poważnych powodów odchodzenia współczesnego człowieka od Kościoła jest najczęściej sam Kościół. Jeśli przyjrzymy się temu zjawisku, z łatwością zauważymy, że „specjalnością” instytucjonalnego Kościoła było wzbudzanie lęku. Zwłaszcza w Polsce, gdzie mesjanistyczno-ekspiacyjna postawa, utrwalanie w ludziach poczucia winy, podkreślanie, że wobec Boga jesteśmy prochem i niczym, pokutuje do dziś. Nie mówi się nic o wspólnocie Boga i człowieka, o wzajemnym zaufaniu, praktycznie – o zatarciu tej nieprzekraczalnej kiedyś granicy pomiędzy Bogiem realnie obecnym w życiu człowieka a tym, który rzekomo obserwuje świat z daleka i tylko patrzy, gdzie by uderzyć piorunem. Tymczasem sprawy pomiędzy Bogiem a człowiekiem zawsze rozgrywają się na płaszczyźnie wolności.

Dlatego też motyw wolności będzie powracał w wypowiedziach Oszajcy bardzo często. Żyjemy w kręgu pewnych pojęć i wyobrażeń, z którego trudno się wyrwać. Przez całe wieki pokutował obraz Boga oraz „sfer niebieskich” – feudalnego dyktatora odgrodzonego od świata rozbudowanym i zhierarchizowanym dworem. Albo kogoś, kto „ręcznie” steruje wszystkimi zjawiskami zachodzącymi w świecie. Bóg chrześcijan – stwierdza Wacław Oszajca – jest jednak inny. Daje człowiekowi szerokie pole zaufania, wolności, braterstwa. Dlatego porzekadło „bój się Boga” jest fałszywe i z gruntu dalekie od założeń chrześcijaństwa. Wiary bowiem nie da się zbudować na lęku, na poczuciu osaczenia, zniewolenia, upokorzeniu, poczuciu permanentnej niedoskonałości. Także słowa „Panie, nie jestem godzien” wcale nie są aż tak chrześcijańskie, jak nam się wydaje. Skoro jesteśmy dziećmi bożymi, to dlaczego mamy się wciąż upokarzać? Przecież nie musimy bać się ojca, wątpić w jego łagodną miłość i wyrozumiałość. Przecież świat nie jest poprawczakiem, a Bóg sadystycznym wychowawcą żądającym bezwzględnego posłuszeństwa.

To wszystko jest kwestią języka. I ma rację Oszajca, kiedy powiada: Jeśli teologia chce prowadzić rzetelny, intelektualny namysł nad wiarą, a zarazem ją wspierać, potrzebuje języka, którym można się porozumieć. Ten [obecny, przyp. S.J.] jest – przepraszam za wyrażenie – zbyt prostacki. Ale także archaiczny, nieprzystający do mentalności współczesnego człowieka. Żyjemy przecież w zupełnie innym kontekście kulturowym niż nawet jeszcze dwadzieścia czy dziesięć lat temu. Pewnego rodzaju wygodnictwo nie pozwala tego języka zmieniać, choć próby w tym kierunku nieustannie czyni papież Franciszek. Kościół, zwłaszcza w Polsce, wychodzi z założenia, że im ludzie mniej rozumieją i słyszą, tym mniej sprawiają problemów, nie zadają „trudnych pytań”. Nie chodzi tu tylko o sprawy wiary czy racjonalizowania dogmatów, niedających się wyłożyć za pomocą skostniałego języka, który po prostu nie jest w stanie wyrazić tego, co niewyrażalne, a co bardzo często wydaje się irracjonalne czy wręcz absurdalne.

Może brzmieć obrazoburczo dla środowisk konserwatywnych, kiedy Oszajca powiada wprost: jeśli mówię o chrześcijańskiej wierze, to wcale nie myślę o dogmatach, nie o teologii, nie o katechizmie czy doktrynie, tylko o Osobie, o Chrystusie. (…) I ważniejsze są dla mnie zachowania Jezusa, styl Jego myślenia i postępowania niż teologia, choć to nie znaczy, że teologia jest zbędna. We wszystkich wypowiedziach Wacława Oszajcy mamy do czynienia z odwagą i oryginalnością (zwłaszcza w naszych krajowych warunkach). Trudno bowiem znaleźć, nawet wśród śmiałych wystąpień ludzi Kościoła, taką niezależność myśli. Jeśli jednak ktoś chciałby zarzucić Oszajcy nieortodoksyjność, toby trafił kulą w płot. Czy w świetle tego wywiadu można mówić o jakiejkolwiek „nieprawomyślności”? Czy tym samym można winić Boga, że dał człowiekowi prawo dociekania, poszukiwania prawdy, spierania się z Nim samym? Czy to prowadzi do herezji? A czymże jest herezja? Przekraczaniem ustalonych reguł i prawideł? Tylko kto te reguły ustalał? Człowiek, będący niejednokrotnie na usługach kościelnej instytucji, czy Jezus zapraszający do dialogu? Oczywiście z wywiadu nie wynika, że możemy wszystko lekceważyć, a w życiu duchowym panuje pełna dowolność. Bóg zachęca do samodzielności, odwagi w patrzeniu na rzeczywistość, do formułowania śmiałych pytań.

Trudno uchwycić wszystkie wątki tej rozbudowanej rozmowy, nawet przy wprowadzonym do książki podziale na osiem rozdziałów. Co ciekawe, nie ma pomiędzy nimi sztywnych granic, nie ma też wątków zamkniętych. Kręgi tematyczne przenikają się, uzupełniają w sposób najzupełniej naturalny. Kościół dzisiejszy, stojący w obliczu niekiedy dramatycznych wyzwań, kryzysów wewnętrznych i zewnętrznych, podłości i szlachetności, cierpienia i spraw ostatecznych, wątpliwości, wiary i niewiary, rozpoznawania zadań i potrzeb współczesnego świata, diametralnie różnego od naszych pojęć, przyzwyczajeń i tradycji – to wszystko stanowi temat rozmowy Wacława Oszajcy z Damianem Jankowskim.

Nie mówią oni też o wierze jako o czymś łatwym. Przeciwnie – to poważne wyzwanie, którego nie da się „oswoić” kilkoma gestami i formułkami. Może się komuś nie mieścić w głowie, że odmawianie formułek modlitewnych, pacierzy, nawet nieobecność na mszy są mniej ważne od osobistej postawy wobec Boga, a zwłaszcza ludzi; że nawet niektóre przykazania kościelne wywodzą się z zabobonu, ludowej pobożności, od wieków budowanej na lęku. A nie tędy droga. Musimy starać się odróżniać to, co jest istotą, od naleciałości kulturowych. I takie jest przesłanie tej książki. Obaj rozmówcy stawiają się raczej na pozycjach obserwatorów. Nawet nie zawsze komentatorów, a już na pewno nie sędziów i kontestatorów rzeczywistości. Nie wykonują żadnych hieratycznych gestów, dalecy są od przekonywania do swoich racji, od pewnego rodzaju „intelektualnego prozelityzmu”. Prezentują po prostu indywidualny punkt widzenia.

Rozmowa prowadzona jest w klimacie zwierzeń. Nie znajdziemy tu wskazań typu: „musicie”, „trzeba”, „róbcie to czy tamto”. Żadnej dydaktyki, wartościowania, moralizatorstwa, kościelnego „pohukiwania”, a także – dziś już nie do zniesienia – eklezjalnego języka. To rozmowa trudna, głęboka, bardzo naturalna. I dlatego, pomimo wszystko, mająca szanse dotrzeć do współczesnych ludzi, pełnych krytycyzmu i dystansu, a nawet niewiary.

Oszajca podkreśla, że istotą chrześcijaństwa jest Ewangelia, a nie różne elementy baśniowe dodawane w późniejszych wiekach. Owszem, były one niegdyś potrzebne do przybliżenia Tajemnicy zaledwie przeczuwanej, niepoznawalnej inaczej jak tylko intuicyjnie. W innych religiach to właśnie mit był nośnikiem owych prawd, odznaczał się zrozumiałą konstrukcją, czytelną metaforą, jednakże dosłownie pojmowaną. Chrześcijaństwo zaś, zwłaszcza współczesne, wymaga odejścia od dosyć anachronicznych obrazów czy znaków, bowiem spłaszczają one prawdziwe przesłanie ewangeliczne. Ale jak tu walczyć z przyzwyczajeniami? Wszelkie cudowności, nabożeństwa majowe, czerwcowe, ku czci, ekspiacyjne; wszelkie procesje, suplikacyjne jęki, litanie są w gruncie rzeczy trzeciorzędne, albowiem nie wyczerpują postaw chrześcijańskich, które nie potrzebują podobnego sztafażu. Bóg jest tu i teraz, prowadzi dialog z człowiekiem; jest „zwyczajny, „codzienny”. W całej biblijnej pełni Jest, Który Jest.

Na nic więc magiczne formułki, zadawanie wiernym pokuty w rodzaju: „odmów trzy razy Ojcze nasz i dwa razy Zdrowaś Maryjo” i wszystko zostanie załatwione. Wbrew temu, czego się powszechnie naucza, Bóg nie jest sędzią nagradzającym czy karzącym, nie szuka odwetu. Jest właśnie Kimś, kto człowieka prowadzi, oczekuje współpracy, dialogu, nawet sporu; słowem – żywych, spontanicznych, autentycznych reakcji. I tu Wacław Oszajca z odwagą wyznaje, że wszelkie procesje, najbardziej uroczyste nabożeństwa, jakieś – dziś bardzo modne – dawanie świadectw przez wiernych, pielgrzymki do miejsc uznanych za cudowne dla niego nie są osobiście ważne. Życie i przeżycie religijne koncentrują się w nas, w naszym stosunku do świata. Ktoś powie, że Wacław Oszajca jest niebezpiecznym rewolucjonistą. Nic bardziej błędnego. Rewolucja burzy „stary porządek”, Oszajca zaś pragnie oczyścić niezmienne pojęcia z historyczno-kulturowych naleciałości, z konwencjonalnego myślenia prowadzącego prostą drogą do duchowego marazmu.

Jak się na początku tego tekstu rzekło, jest to rozmowa, w której różne wątki przeplatają się i uzupełniają, wzbogacając (nie „ubogacając”!) przekaz całości. Jednym z owych wątków jest sytuacja Kościoła w świecie współczesnym, a zwłaszcza w Polsce. Oszajca nie waha się mówić o interesowności Kościoła, o nadmiernym zmaterializowaniu, bogactwie, pysze i wygodnictwie kapłanów na wszystkich szczeblach hierarchii. Kościół Chrystusa nie jest wszak świątynią Izydy – nie miałoby to nic wspólnego z nauką i życiem Nauczyciela. Nie jest również świeckim dworem, gdzie istnieją rozbudowane struktury urzędnicze, specjalna etykieta, pałace, mitry, pierścienie. Oszajca stwierdza wprost, że tego akurat Bóg nie stworzył; to są właśnie relikty z czasów feudalnych. Dobra Nowina głosi bezpośredniość i dostępność Boga w każdej chwili; dostępność niewymagającą pośredników, protekcji, czeredy dworzan, z których każdy „jest od czego innego”. Ale tu można zapytać, jak się do tego ma „świętych obcowanie”? Oszajca daje do zrozumienia, że święci (lepiej: zmarli) są naszymi towarzyszami, nie zaś urzędnikami do specjalnych poruczeń. Wszyscy razem tworzymy – że użyję takiego konceptu – towarzystwo Jezusowe. Nie trzeba wyjaśniać, że oczywiście nie w sensie zakonnym, ale w sensie całości stworzenia skupionego przy Jezusie Chrystusie. I tak Oszajca słusznie narusza odwieczne tabu, które zniekształca obraz chrześcijaństwa. Ale raz jeszcze przypomnijmy, że owe deformacje narastały przez całe wieki, kształtowały przyzwyczajenia, tworzyły określoną wizję świata i wierzeń.

Innego cudu nie będzie to książka ze wszech miar ważna, poprzez swoją wielowątkowość pobudzająca intelektualnie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać kontrowersyjna. Ale podczas uważniejszej lektury nie sposób nie zaakceptować punktu widzenia obu rozmówców. Zwłaszcza że nie pretendują oni do narzucania innym swoich racji. Jeśli zaakceptujemy kruchość świata, świadomość, że się starzejemy i umieramy, będzie to największym cudem, na jaki nas, ludzi, stać. Innego być może nie będzie.


Innego cudu nie będzie. Rozmowy o wierze i niewierze. Z Wacławem Oszajcą SJ rozmawia Damian Jankowski. Wydawnictwo WAM, Kraków 2019, ss. 222.