Leszek Mądzik. Obrazy bez tytułu

Spis treści numeru 3/2012

Suplement: Leszek Mądzik "obrazy bez tytułu"

Suplement: Leszek Mądzik „obrazy bez tytułu”

Leszek Mądzik

obrazy bez tytułu

fotografie: Leszek Mądzik
wstęp, wybór i redakcja: Bogusław Wróblewski

Biblioteka Akcentu, tom 12

 

 

Spis treści
Wstęp
Część I. Brzegi
Stałość
Kontrast
Ojciec
Chabry
Mistrzowie światła
Muzyka
Wędrówka wody
Widok
Brzegi
Broda
Skrzynka
Noc
 

Część II. Pokój spokoju – ciemne lustro
Symbioza
Konfrontacja
Tworzywo
Barak 56
Żniwa
Twarz
Pakunek
Pokój spokoju – ciemne lustro
Ines de Castro
Warsztat
Z lotu ptaka
Anioł stróż

 

Część III. Awers
Spacer
Awers
Sąsiad
Kapuściński
Awiniońskie doświadczenie
Pina
Siła pokory
Kontur
Lot
Kaczeńce
Liść
Rocznica
Nota o autorze

 

Stałość

Wiele miejsc odwiedzałem, przyroda bywała tam skrajnie odmienna. Te spotkania pozostały mi w pamięci, może właśnie tym bardziej, że były nieraz krańcowo różne. Obrazy omiecione silnym wiatrem wiejącym spod góry Synaj zderzają się pod powiekami z błyszczącą taflą jezior Kanady. Ale były też gwarne, gorące ulice Kairu i Delhi. Jeden widok przyciągał kolejny. Paleta klisz pamięci wydawała się już pełna. Ale jakby jej kolorów było mało – doszła jeszcze drewniana architektura Tbilisi i wilgotna plaża Kolumbii. Prawie wszystkie kontynenty pozostawiły we mnie coś indywidualnego, osobnego i niepowtarzalnego. Słońce wydaje się padać jednakowo, ale owoc swojego blasku podaje nam inaczej w różnych miejscach na ziemi. W jednym miejscu grzeje twarze ludzkie rozleniwiając je, by gdzie indziej obnażyć dramat, którego jest świadkiem.
Nie sposób to wszystko uporządkować, tak w czasie, jak i w szczegółach, w dostrzeżonych detalach. Wieczory w porcie w Helsinkach zimą nałożyły się na gorąco bijące od kamieni bejruckiej plaży. A przecież był jeszcze wspaniały dziki ogród Kamakury japońskiej, tak stary, że wyzwalał litość i współczucie, ale bardzo w tym odchodzeniu piękny i szlachetny. Jak tu go zestawić z bujną, soczystą trawą wiosennej wioski Temuco w Chile rozłożonej wzdłuż Oceanu Spokojnego…
Wiatr z Afryki suszy Prowansję, ale kryształowa woda ze źródeł w górach Azerbejdżanu nigdy nie spotka się z brudnymi nurtami Nilu, które biorą w ostatnią podróż zwierzęta z przybrzeżnych domostw.
A trafiały się i dwie wiosny jednego roku. Goniłem pory roku, czasem je wyprzedzałem, by innym razem cofnąć się i ponownie je przeżyć.
Teraz widzę, że to teatr urodził we mnie pielgrzyma. To on przemieszczał mnie jak liść, który czasem nie wiedział, gdzie za miesiąc osiądzie. Jedna podróż rodziła następną. Spotkanie owocowało kolejnymi spotkaniami. Zmieniały się widoki, ludzie, tylko ja patrzyłem ciągle tymi samymi oczami.
Ale świat ma też coś wspólnego wszystkim miejscom. Wszędzie i zawsze. To chęć istnienia, trwania, na dobre i na złe. Skóra twarzy obnaży lęk, radość, zmarszczy się z bólu, napręży ze zdumienia. Ale jest skazana na życie – nie wiadomo tylko, jak długie.
Noszę w sobie te obrazy, z różną siłą się odzywające. Klisze pamięci pojawiają się pod różnymi pretekstami, a nawet i bez nich, istnieją jak film ze ścieżką dźwiękową wiatru, głosu ludzkiego bądź trzasku płonących lasów Canberry.
O tym wszystkim myślałem i te obrazy stawały mi przed oczami, kiedy raz w roku jechałem do Rogóźna, małej miejscowości z dużym kościołem, na której krańcu, u samej łąki, mam drewniany dom. Gniazdo ciszy i spokoju, intymnego świata, za którym tęskniłem podczas tych wszystkich wypraw. Serce biło coraz mocniej, gdy otwierałem drewniane drzwi, może teraz najsilniej. Byłem u siebie. Jak niewiele trzeba, by być szczęśliwym.

 
Mistrzowie światła

Malarstwo Caravaggia charakteryzuje się gwałtownie skontrastowanym światłocieniem. Najsilniej działa na mnie obraz „Niedowiarstwo św. Tomasza”. Cztery głowy tworzą koło będące w ruchu, które jednak zatrzymuje się, gdy dostrzegamy ranę w boku Chrystusa. Wszystkie postacie rozgrzane słońcem mają wewnętrzny żar, choć w pomieszczeniu jest ciemno. Jedyne światło wpada przez otwarte na oścież okiennice – słońce wtargnęło tu w zdecydowany sposób. Spontanicznie nasuwa się pytanie: skąd tak naprawdę pochodzi to światło? Tak, jakby samo decydowało, co ma obnażyć, a co ukryć. Dzięki niemu dramaturgia rąk, które zmierzają w kierunku rany Chrystusa ma wymiar uniwersalny. To właśnie światło w tym obrazie dopuszcza nas jako świadków do tajemnego obrzędu niedowierzania. Twarze uczestników tego wydarzenia, choć giną w mroku, są nad wyraz ekspresyjne.
Obraz pt. „Św. Hieronim” dzięki światłu konfrontuje dwie głowy, jedną martwą, ułożoną na księdze, z czernią oczodołów będącą symbolem śmierci, i drugą – starą głowę Hieronima. Światło pada najsilniej na dwa punkty. Wyciągnięta dłoń świętego łączy je w jedną myśl. O sile tego obrazu decyduje dramat światła zrodzonego z czerni tła. Subtelną tajemnicę dzieła potęguje opadająca z jednego rogu stołu biała tkanina, pozornie nic nie znacząca. W ten sposób ujawnia się teatralny wymiar całej sceny. Zdarza się często, że nasz wzrok pada na detal, szczegół, który niepokoi, wydaje się racjonalnie nieuzasadniony, a jednak wzmacnia napięcie i ekspresję ukazanego zdarzenia. Tak się dzieje w wielu dziełach tego mistrza.
Mam przed sobą obraz „Powołanie św. Mateusza”. I tutaj fenomen światła czyni cuda. Przeszywający wnętrze promień zachodzącego słońca dramatyzuje i potęguje wtajemniczenie, które spotka tego świętego. Światło wdarło się do środka i obnażyło twarze świadków; to ono, w mistrzowski sposób odnalezione przez artystę, ma wywołać wrażenie niecodzienności. Najwięcej mówią twarze i dłonie. Po nich smuga złotego blasku spływa najbardziej intensywnie. Jak znalazł Caravaggio sposób, by wpuścić do ciemnego wnętrza ten snop światła z niewiadomego źródła? Wiele tu tajemnicy, niepokoju, dramatu. Jakiś paraliż dotknął obecnych. Są naznaczeni piętnem współodpowiedzialności za nową misję, którą ma przed sobą Mateusz?
Wiele obrazów tego włoskiego mistrza baroku ma charakter religijny. Może najpełniej to sakralne światło uzewnętrznia się w kontakcie z ludzkim ciałem. Przykładem niech będzie powstałe na samym początku siedemnastego wieku „Biczowanie Chrystusa”. Tu siła i dramat bólu i cierpienia odsłaniają swój ofiarny sens właśnie dzięki biegnącemu po ciele światłu. Bezbronna nagość, silnie przez światło podkreślona, wyzwala w nas współczucie i przybliża do tajemnicy śmierci. To znajdujące się w Neapolu płótno pokazuje bardziej rezultat, skutek biczowania niż jego sprawców i narzędzie tortur. Oni są w tle, a przed nami jest ich ofiara.
Z kolei Rembrandt jest mistrzem nierealnego światła skojarzonego z zadumą nad losem człowieka. To także mistrz utrwalania różnych faz ludzkiej egzystencji w czasie. Potrafi ukazać dramat zniszczonego ciała, jednocześnie poprzez złocistą iluminację mówiąc o jego dostojności, szlachetności. Starość i upływ czasu stają się bardziej przekonujące w ostatniej fazie życia artysty. Obraz „Starzec Symeon i Dzieciątko Jezus w świątyni”, rozdygotany w świetle, prawie impresyjny, jest refleksją na granicy tego, co odchodzi, z tym, co zaczyna życie. Twarz starca i dziecka to dwie rozżarzone pochodnie. Jedna za chwilę zgaśnie, a w drugą płomień tchnął życie.
Georges de la Tour – jeden jego obraz, „Pracownia stolarska św. Józefa”, upewnia mnie o zasadniczej funkcji światła w sztuce. Co może uczynić, jakie mieć skutki blask jednej świecy, ujawniającej dialog młodego Jezusa z Józefem. Twarz dziecka prześwietlona aż do bieli, sylwetka stolarza i jego narzędzia konturowo pokazane za sprawą tego jednego źródła światła. Cóż za kameralność spotkania w cieple domowego wnętrza…
Dzieła mistrzów światła są dziś nie tylko inspiracją. One zawierają wytłumaczenie samej istoty procesu tworzenia.