Marek Danielkiewicz. W stronę Dominika Opolskiego pod rękę z Magdaleną Jankowską

Spis treści numeru 2/2010

W stronę Dominika Opolskiego pod rękę z Magdaleną Jankowską

 

Są takie chwile w życiu poety, gdy pragnie unieważnić wszystko, co dotychczas napisał; chce zniszczyć własne książki i opublikowane w pismach utwory, zapomnieć o podejmowanych tematach i motywach, wymazać z pamięci fakt bycia poetą.
Innymi słowy mówiąc: zawsze przychodzi taki moment, gdy pojawia się myśl, by nie pozostawić po sobie śladu. Uważam, że jest to moment rozstrzygający, jest to – powiem tak – wspięcie się na najwyższą grań samoświadomości poetyckiej.
Tak. Samowykluczenie z życia literackiego, to mógłby być czytelny znak dla innych, pod warunkiem że inni zauważyliby naszą nieobecność. Nie zauważą!
Ze współczesną poezją jest jak z tym jasnym chłopcem z wiersza poetki Magdaleny Jankowskiej.
Autorka i nieznany jej chłopiec ukrywają się w czasie burzy pod wiślanym mostem. Nagle deszcz przestaje padać, odpływają chmury i na niebie pojawia się tęcza. I wtedy chłopiec mówi: „widzi pani – ale tęcz”.
Poeci, jak bezdomne psy potrzebują czułości i dotyku cudzej dłoni. Czasami są brudni, cuchnący alkoholem, innym razem pedantycznie czyści, wyperfumowani, z wypolerowanymi butami. Są poeci tęczowi i poeci mroczni. Lubię jednych i drugich za ich zalety i wady. Lubię za to, że są obok nas – w świecie, który poezji nie potrzebuje. Nie oklaskuję tych ani tamtych. Jestem obok, bo Muzy są dziewicze.
Poeci pozostawiają ślady. To naturalne. Psy znakują swoje drogi moczem. To taka namiastka, złudzenie poczucia bezpieczeństwa na danym terenie; albo na obszarze nieleczonej psychozy.
Słowa poetów nie cuchną, chociaż książki z bibliotek publicznych mogą śmierdzieć. Każdy bibliotekarz o tym wie. I jest to wiedza, która irytuje. Trzeba od czasu do czasu usuwać miękkim pędzelkiem włosy, odrobinki łupieżu, okruchy chleba czy rozgniecione między kartkami owady. Tłustych plam nie da się usunąć. Pozostają w bibliotecznej wieczności obok linii papilarnych czytelników.
Przejmujące są losy książek, którym udało się przetrwać kataklizmy, chociaż ich właścicieli i czytelników dawno pogrzebała historia. Piszę o tym mając przed sobą zwęglony fragment zwoju Tory.
Jest pożytek z tęczy. Poeci muszą za każdym razem otworzyć ze zdziwienia usta i powiedzieć: „widzi pani – ale tęcz”.
Odnoszę wrażenie, że im krótsze wiersze piszą poeci, tym więcej kosztują ich one wysiłku. Magdalena Jankowska balansuje na linie aforystyki, chociaż aforystką nigdy nie będzie. Jakby obawiała się, że aforyzmy wychodzą najczęściej spod piór mężczyzn obdarzonych przez naturę błyskotliwą inteligencją alkoholików.
W Lublinie jest tylko jeden wielki poeta pointysta – Dominik Opolski. To już ostatni z tych, którzy wiedzą, że poezja jest nam wszystkim bardzo potrzebna, tylko nie wiadomo do czego.
Opolski napisał: „Dyplomem szkoły życia jest nekrolog”.
I dlatego jest mi gejowsko bliski.
Lubię inteligentnych autorów, którzy w jednym zdaniu potrafią powiedzieć o tym, o czym inni nie zdołają na 10 stronach.