Halucynacje ze swastyką w tle
Big Dick Wojciecha Bruszewskiego to – jak informuje na stronie internetowej wydawca – monumentalna, wielowątkowa powieść aspirująca do pomieszczenia w sobie istoty XX wieku. Taka zapowiedź sama w sobie podnosi z pewnością oczekiwania czytelników. Jeśli dodać do tego zakrojoną z dużym rozmachem akcję promocyjną książki na Międzynarodowym Festiwalu Literackim Ha!wangarda, gdzie powieść lansowana była jako prekursorska wobec praktyk nowomedialnych w polu polskiej literatury i w świetle teorii literatury cyfrowej, należy spodziewać się wyjątkowej, nowatorskiej, literacko-intelektualnej uczty.
U podstaw konstrukcji Big Dicka leżą dwie koncepcje: „fikcja dokumentalna” oraz „teoria chaosu”. Pierwszy termin jest określeniem gatunku. Podana przez Bruszewskiego definicja to jednocześnie instrukcja, która umożliwia właściwe odczytanie powieści lub raczej – rozpoczęcie gry: Jest to bajka dla dorosłych (…). Nazwiska, takie jak Bill Gates, Lech Kaczyński, George Herbert Bush czy Izabela Cywińska, są zmyślone, a ich zbieżność z podobnymi nazwiskami funkcjonującymi w realnym świcie jest całkowicie przypadkowa. (…) Opisywane fakty, zbliżone pod wieloma względami do wydarzeń historycznych, są tworem wyobraźni autora (s. 11). Teoria chaosu definiowana jest natomiast jako ścisłe powiązanie odległych, zdawałoby się, kompletnie oderwanych od siebie zdarzeń (s. 24). W powieści znajduje się wiele dowodów na jej prawdziwość. Autor nie tylko prezentuje wydarzenia dziejące się równocześnie w różnych częściach świata – dmuchnięcie w świstułę na południu Afryki powoduje erupcję wulkanu na Martynice, ta z kolei jest przyczyną wypadku drogowego w Niemczech – ale wskazuje też ich spiritus movens: jest nim Richard von Hakenkreuz, czyli tytułowy Big Dick.
Powieść w swej zasadniczej części opiera się na brawurowo usnutej przez Bruszewskiego teorii spiskowej. Fakty mieszają się tu z fikcją: znane z telewizji, głośne wydarzenia okazują się mieć zupełnie inne przyczyny niż te podawane oficjalnie. Wątki mnożą się w nieskończoność, urywają bez jasnego zakończenia, nie prowadzą do jednego, jednoznacznego (jak na przykład w powieściach kryminalnych) rozwiązania. W przyjętą przez autora konwencję chaosu idealnie wpisuje się kreacja głównego bohatera, który jest postacią na wskroś tajemniczą: jako dziecko (co ważne – białe) znaleziony został w afrykańskim buszu. Nie wiadomo, jak się tam znalazł i dlaczego miał na szyi amulet w kształcie swastyki (stąd jego nazwisko). Richard wkrótce stał się najbardziej wpływowym człowiekiem na świecie: spotykał się z politykami, biznesmenami, wojskowymi, artystami, uczestniczył w kluczowych wydarzeniach historii XX i XXI w. (a raczej kierował nimi zza kulis). Hakenkreuz jest bezpaństwowcem, nie posiada obywatelstwa, mieszka w hotelach, dysponuje nieograniczonym budżetem, który umożliwia mu podróże i aranżowanie licznych happeningów i prowokacji. Ponadto jest to człowiek, który nie podlega upływowi czasu: powinien mieć ponad 100 lat, a ciągle wygląda na 60, nie choruje, żyje ponad stan (s. 275). Na koniec Big Dick po prostu znika. W celu wyjaśnienia tego fenomenu powołana zostaje międzynarodowa komisja. Jeden z jej członków, pochodzący z Polski „ponury Br…ski”, porządkuje zebrane w wyniku śledztwa materiały i gromadzi je w elektronicznej kartotece, do której odsyłają 44 kody umieszczone w różnych miejscach powieści. Integralną częścią literackiego projektu Bruszewskiego jest strona internetowa, na której po wpisaniu numerycznego szyfru obejrzeć można krótkie filmiki (czyli wspomnienie wyżej owoce pracy tajnej komisji). Wszystko to sprawia, że powieściowe wydarzenia wydają się zawieszone na „efemerycznej granicy jawy i snu”.
W otwierającym Big Dicka Słowie wstępnym można przeczytać, że stworzona przez Bruszewskiego elektroniczna kartoteka to mistyczno-absurdalne archiwum, w którym mieszają się epizody z nowoczesnej historii dziejów, wzbogacone osobistą dokumentacją o charakterze sensacyjno-kontemplacyjnym (s. 5). Podane informacje, czy raczej instrukcje, sugerują, że wirtualna warstwa powieści stanowi rozszerzenie publikacji „papierowej”, odkrywa nowe tajemnice, pomagające doskonale zagubić się między światem faktu a fikcji (s. 6). Niestety skrywane pod kodami krótkie filmiki stanowią jedynie ilustrację (bardzo wierną) tego, co znajduje się w tekście – nie są niezbędne do jego zrozumienia. Co gorsza, nie są też na tyle interesujące, aby rekompensować konieczność ciągłego przerywania lektury i wpisywania w wyszukiwarkę ciągów cyfr.
Motywem przewodnim jest w powieści swastyka – stanowi ona „podpis” głównego bohatera, który zostawia ją wszędzie tam, gdzie się pojawia. Już samo wykorzystanie w istotnej dla fabuły funkcji tak bardzo negatywnie kojarzonego symbolu pachnie prowokacją. Bruszewski posuwa się jednak dalej – ukazuje, jakie znaczenie miał ten znak w różnych kulturach przed i po okresie rządów nazistowskich, wyśmiewa paranoję i strach z nim związany. Próbuje „odczarować” czy raczej przywrócić do łask swastykę – prastary symbol szczęścia.
Big Dick jest ciekawym eksperymentem: konstrukcja fabularna przypomina poniekąd historie alternatywne. Bruszewski podobnie jak ich autorzy na bazie autentycznych zdarzeń tworzy własną, kontrfaktyczną opowieść. Wykorzystanie kilku źródeł przekazu czyni powieść polimedialną, a zamieszczone w tekście kody mogą kojarzyć się z gamebookami. Poprzez te zabiegi autor proponuje czytelnikom ciekawą grę, której celem jest spojrzenie na świat „od kulis” oraz ukazanie jak ciasne i jednowymiarowe jest okno środków masowego przekazu. W przerysowany i dowcipny sposób pokazuje, że od drobnych splotów okoliczności i błahych decyzji pojedynczych ludzi zależą czasem losy całego świata.
Wszystkie te niewątpliwe atuty powieści mogą jednak umknąć tym, którzy za wszelką cenę będą szukać w Big Dicku zapowiadanego monumentalizmu i „próby realizacji niemożliwego”.
______________________________________
Wojciech Bruszewski: Big Dick. Korporacja Ha!art, Kraków 2013, ss. 318.