Franciszek Piątkowski. Szkice o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego – Glosy

Spis treści numeru 3/2009

Szkice o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego – Glosy

 

Glosa I: początkowa

– Siostro – spytałem ­– dlaczego siostra to zrobiła?
Klęczeliśmy w śniegu, pod niskim niebem, między nami była żelazna krata. Przez kratę widziałem oczy zakonnicy, oczy wielkie, brązowe, z gorączką w źrenicach.
Trzy zdania i tylko dwadzieścia dziewięć składników w tych zdaniach. Przeczytałem je po raz pierwszy ponad czterdzieści lat temu. W ciągu ostatnich lat cytowałem je „z głowy” na pewno więcej niż sto razy, ale dopiero przy pisaniu tego tekstu zadałem sobie pytanie: w jakim zakonie żeńskim jest krata w rozmównicy, i to tak nisko usytuowana, że aby rozmawiać, trzeba uklęknąć? Dzwoniłem do kilku zgromadzeń zakonnych. Odpowiedź za każdym razem była podobna: pewnie u klarysek. A może u karmelitanek bosych? Ale żeby klęczeć w czasie rozmowy? To chyba nie.
I tu dociekanie: kiedy to było? Jeżeli w czasach przedsoborowych, to możliwe.
Sobór Watykański II odbył się w 1962 roku.
Pierwsze wydanie Buszu po polsku Ryszarda Kapuścińskiego też miało miejsce w 1962 roku i był to pierwszy zbiór reportaży, jaki Kapuściński opublikował. W tym zbiorze jest reportaż Uprowadzenie Elżbiety, który rozpoczyna się słowami „Siostro – spytałem (…)”. Oczywiście, że napisany był nie w 1962 roku, a sporo wcześniej.

Glosa II: o niemożności

Recenzowanie pracy zbiorowej o pisarstwie Ryszarda Kapuścińskiego nie jest dla mnie łatwym zadaniem z dwóch powodów.
Powód pierwszy: twórczość Ryszarda Kapuścińskiego, jego kunszt pisarski, poglądy, wiedza, wrażliwość oglądane są w tej książce z wielu wież obserwacyjnych, a przy tym co „wieża”, to inne „schody” i inny jej fundament: filozofia, antropologia, estetyka, genologia, teoria literatury, socjologia, historia najnowsza oraz historia i teoria gatunków prasowych. Przy bliższym wejrzeniu okazuje się, że „schodów” zbudowanych z reguł humanistycznej interpretacji świata, a użytych w tej książce do przeanalizowania danych empirycznych znajdujących się w polu wartości „dzieło – metoda – biografia Ryszarda Kapuścińskiego”, jest więcej. Myślę tu o dawcach myśli i syntez nacechowanych walorem nowości, często rewelatorskich. Były takie myśli i syntezy w ubiegłym wieku. Intertekstualizm Michaiła Bachtina, ale przecież nie tylko intertekstualizm! Przenikliwa i wizjonerska filozofia arystokraty ducha José Ortegi y Gasseta (przede wszystkim Bunt mas, zob. Lapidaria). Ustalenia Waltera Onga na temat kultury cyrograficznej i kultury oralnej, a przede wszystkim to, co dotyczy cech i znaczenia poezji formularnej, a co przy odczytywaniu reportaży z Afryki Ryszarda Kapuścińskiego jest bardzo przydatne i co uchyla wiele pytań dotyczących dokumentowania tematów afrykańskich. Do tego filozofia języka Ludwiga Wittgensteina. Strukturalizm Claude’a Lévi-Straussa w melanżu z morfologią świętości Mircea Eliadego. I jeszcze: politologiczne, bo przecież nie historiozoficzne wizje i fantazje Francisa Fukuyamy czy Samuela Huntingtona. I tak dalej albo w związku z przywoływaniem tych i innych nazwisk przez samego Kapuścińskiego, albo w związku z dowodami przeprowadzanymi przez autorów rozpraw zamieszczonych w Szkicach o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. W książce jest dwadzieścia „szkiców” plus wstęp redaktora (Bogusław Wróblewski) i posłowie tej, która była „przez długie lata pierwszą czytelniczką jego tekstów” (Alicja Kapuścińska).
Przez trzy dziesiątki lat byłem dziennikarzem, a zatem – według powszechnej definicji – dyletantem. Ale choćbym przez wszystkie te lata rozpoznawał dziedziny wiedzy przywołanej po słowach „powód pierwszy” i uważnie tropił dorobek rewelatorów myśli humanistycznej minionego stulecia, to i tak – przy tym rozrzucie wież obserwacyjnych i strategii analitycznych – wyczerpującej recenzji ze Szkiców… napisać się nie da. Bo trzeba by upisać kilkadziesiąt stron maszynopisu. Bo zaplecze kompetencyjne autorów „szkiców” dalece przerasta pokłady kompetencji możliwe do zgromadzenia przez pojedynczego autora. Można oczywiście udawać, ale „żeby udać, trzeba sztuki”, a raczej wielu sztuczek. Można „wyłapywać” zbyt daleko idące albo mocno dyskusyjne konkluzje (myślę tu przede wszystkim o kwestii: proza artystyczna – reportaż; narracja a widmo fikcji) czy dawno przebrzmiałe spory (reportaż literacki – reportaż – „informacja sfabularyzowana”. Notabene – to ostatnie określenie, zaproponowane przez Kapuścińskiego w Lapidariach, jest arcytrafne i bardzo przydatne). Można też pytać, dlaczego autorzy rozpraw poskąpili Ryszardowi Kapuścińskiemu rozległego tła gatunkowego (reportaż polski okresu międzywojennego, a przede wszystkim wielka fala polskiego reportażu w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku) i tła „metagatunkowej” refleksji (myśli i dzieła Egona Erwina Kischa, dorobek Ernesta Hemingwaya, a na gruncie polskim półwiecze Melchiora Wańkowicza i jego rozprawy o metodzie; co z tego, że gawędziarskie?).
Powód drugi, dla którego pisanie tego tekstu nie przychodzi mi łatwo: pisałem kiedyś wiersze i reportaże, ale nigdy nie napisałem recenzji dotyczącej tych dziedzin twórczości. Dlaczego? Właśnie dlatego, że pisałem.

Glosa III: olśnienie

Klęczeliśmy w śniegu, pod niskim niebem, między nami była żelazna krata. Przez kratę widziałem oczy zakonnicy, oczy wielkie, brązowe, z gorączką w źrenicach.
Cytuję te zdania dla innych i dla siebie, żeby się dziwić, jak można uzyskać tak jedyną celność słów. I namalować tymi słowami obraz wyrazisty, kolorystycznie zwaloryzowany: brąz oczu, czerń albo głęboki brąz spatynowanej żelaznej kraty; czerń zakonnego habitu (klaryski) albo także brąz (karmelitanki); biel śniegu jako tło i rozpięte nad tą bielą niskie niebo, więc pewnie przytłaczające jak w Ziemi Ferdynanda Ruszczyca. A do tego muzyczny, brzmieniowy walor tych trzech zdań, od „siostro” po „w źrenicach”; ten ich rytm, energia i niemal biologiczny puls słów ułożonych w zdaniowe wątki („czołgałem się mozolnie do krwiobiegu słowa” – to z wiersza).
W jednej z rozmów z Ryszardem Kapuścińskim ostrożnie pytałem, jak maluje się takie obrazy i jak trzeba zatrudniać słowa, aby uzyskiwały taką energię. Mówiliśmy o poezji. Mówiliśmy o odkryciu profesora Juliana Krzyżanowskiego (wbrew Stanisławowi Szoberowi), że trójczłonowy okres zdaniowy to jest chyba ta tajemnica, która decyduje, że tak „gładko” czyta się Sienkiewicza, ale także niektóre utwory Prusa czy Żeromskiego. Wtedy nie otwierałem Sztuki słowa Krzyżanowskiego. Dzisiaj mam przed sobą jej wydanie sprzed kilkudziesięciu lat: Uwaga o bezwiednym upodobaniu Sienkiewicza do układów trójkowych ma swoje dobre uzasadnienie w wypadkach, gdy autor „Listów z podróży do Ameryki” buduje trzyzdaniowe okresy, bądź krótkie, bądź bardzo nawet długie, znane już z powieści o pustyni i puszczy.
Wielu historyków literatury faktu (w czasach Egona Erwina Kischa mówiło się „literatury faktów”) zalicza Listy z Ameryki nie do sztuki epistolarnej, lecz do sztuki reportażu.
Wtedy – po spotkaniu Ryszarda Kapuścińskiego z tłumami, jakie tego dnia zgromadziła Wszechnica Myśli Współczesnej – w mieszkaniu przy ulicy 1 Maja w Białymstoku spytałem go o największą tajemnicę w uprawianiu reportażu. Powinienem przecież spytać, bo byłem wtedy zastępcą redaktora naczelnego „Kontrastów”, miesięcznika uznawanego za ogólnopolskie pismo reporterów i autorów literatury faktu.
Wiła się, krążyła rozmowa o Iranie i Afganistanie (wtedy bardzo aktualne), o Polsce i Polakach, o pisaniu poezji znowu i o Michaile Bachtinie, o tym, że „być – znaczy być dla innego i poprzez niego – dla siebie”. Najpiękniejsze, najbardziej optymistyczne zdanie w dziejach humanistyki światowej – „każdy sens będzie miał swoje święto odrodzenia” – też pewnie było przywoływane.
A może Bachtin był dopiero przy następnym spotkaniu? Ale w czasie tej pierwszej, długiej domowej rozmowy na pewno pojawił się Chrystus z karabinem na ramieniu. Mówiłem wtedy, jak poruszający i porażający jest opis ciszy w reportażu Śmierć ambasadora (Jak zginął Karl von Spreti), a szczególnie ten passus: Byłoby ciekawe, gdyby ktoś zbadał, w jakim stopniu światowe systemy masowego przekazu pracują w służbie informacji, a w jakim – w służbie ciszy i milczenia. Czego jest więcej: tego, co się mówi, czy tego, co się nie mówi. Można obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie reklamy. A gdyby obliczyć liczbę ludzi pracujących w dziedzinie utrzymania ciszy? Których byłoby więcej?
To są zaledwie dwie strony druku, ale bardzo odkrywcze i bardzo ważne, bo zwiastujące eseistyczne dopływy do głównego, reportażowego nurtu w twórczości Kapuścińskiego. Pan Ryszard wpisał mi dedykację na pierwszej z tych stron: „Franciszku! Trzeba kochać ludzi.” To była jego odpowiedź na łagodnie dyżurujące w rozmowie pytanie o tajemnicę, metodę i sens uprawiania reportażu. – Naprawdę? – spytałem. Pamiętam dobrze, że odpowiedział: „Tak, to najważniejsze”. A ja myślałem, że będziemy mówili o mnemotechnicznym „pięć a”: reportaż jest aktualny, autorski, autentyczny, akcyjny i asertoryczny.
„A” ukryły się po kątach. Setki przeczytanych i dziesiątki napisanych reportaży wypadły ze stopniowalnych orbit ważności, na jakich je umieszczałem.
Ciągle czytam i cytuję Ryszarda Kapuścińskiego nie tylko zgodnie z regułą interpretacyjną „trzeba kochać ludzi”, którą teraz odsłaniają również autorzy omawianej książki, nazywając ją czasem „empatią”. Wcielona w jego słowa rzeczywistość, sztuka zatrudniania słów, eidetyczna analiza faktów i zdarzeń bądź, gdy trzeba, redukcja eidetyczna właściwe Ryszardowi Kapuścińskiemu – to także piękne dla umysłu przygody, ale że trzeba kochać ludzi? Toż to była dla mnie (i jest) rewelacja, ustalenie nowej osi reportażowego świata. Chodzi o oś wartości nie w polu estetyki tekstu, ale w skali człowieczej, w polu ludzkich wartości.

Glosa IV: do znaczenia

Spośród wielu publikacji prasowych i utrwalonych w formie druków zwartych, jakie ukazały się po śmierci Ryszarda Kapuścińskiego – trzy książki są mi bardzo potrzebne (podaję w kolejności wydania, choć odległości w czasie były niewielkie): właśnie Życie jest z przenikania… pod redakcją Bogusława Wróblewskiego; Ryszard Kapuściński. Biografia pisarza Beaty Nowackiej i Zygmunta Ziątka; Ryszard Kapuściński. Portret dziennikarza i myśliciela – tom będący pokłosiem konferencji naukowej z 2007 roku (Uniwersytet Jagielloński), a zredagowany aż przez cztery osoby (Kazimierz Wolny-Zmorzyński, Wiesława Piątkowska-Stepaniak, Bogusław Nierenberg i Wojciech Furman). Tom „krakowski”, wydany przez Uniwersytet Opolski, ocala i rozkrzewia referaty wygłoszone w Krakowie. Tom „piwowski” opracowany przez lubelskiego redaktora ocala i rozkrzewia m.in. opinie i laudacje związane z nadawaniem Ryszardowi Kapuścińskiemu tytułów doktora honoris causa kilku uniwersytetów krajowych i zagranicznych, chociaż dominują w tej książce – jakościowo i objętościowo – teksty specjalnie do niej napisane.
W wymienionych tomach jest bardzo dużo światła, w którym lepiej i dokładniej widać rangę dzieła Ryszarda Kapuścińskiego i które dobrze rozjaśnia ścieżki jego biografii. Co więcej: lektura tych książek sprawia, że ponownie czytane reportaże Ryszarda Kapuścińskiego nabierają nowych znaczeń, potęgują swój sens, jawią się w nowych, wielobarwnych aspektach. W przypadku tomu piwowskiego światło pada nie tylko na reportaże. Głęboko przenika także dorobek poetycki cesarza reportażu, a do swojej poezji Ryszard Kapuściński miał stosunek szczególny, zaskakujący, wciąż świeży, jak debiutant w permanencji. W odróżnieniu od referatów dotyczących spuścizny poetyckiej Ryszarda Kapuścińskiego w tomie krakowskim, w których autorzy rozważają wiersze reportażysty na tle czasu i twórczości innych poetów – w tomie lubelskim dominuje wgląd w istotę wierszy, w ich kształt formalny i znaczące treści. Dodatkową wartością w Szkicach o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego jest także tekst o fotografii, przypomnienie, że Ryszard Kapuściński fotografował dużo, dobrze i celnie, a jego zdjęcia potrafią same opowiedzieć historię.
Dobór autora tekstu o fotografiach Kapuścińskiego był zapewne starannie przemyślany. Przecież twórca Sceny Plastycznej KUL, Leszek Mądzik, od kilkudziesięciu już lat pokazuje, że możliwe jest stawanie się obrazów w teatralnej przestrzeni i w teatralnym continuum czasowym. Nie układanie obrazów z gotowych albo spreparowanych przedmiotów, ale właśnie stawanie się – w obecności widza – malarskiej kompozycji nasyconej aurą, myślą i emocjami. Czyta więc Leszek Mądzik fotograficzne obrazy Kapuścińskiego tak na przykład: Oba zdjęcia unikają dosłowności anegdoty. Silniejszy od przedstawionych w ruchu matki z synem jest klimat powietrza, faktura muru, skwarnego dnia. Albo tak: Twarzy jest wiele (…) Nie ma strachu, lęku, obawy, pojawia się natomiast jakieś zawierzenie, może przelotna przyjaźń, właśnie na tę chwilę – ale szczera, bardzo ludzka. Jest aura, treść i emocje. Można cytować dalej, ale trzeba też zauważyć ramę kompozycyjną tekstu Mądzika. Wyznacza ją fascynacja: kompozytor teatralnych wizji – zafascynowany kompozytorem słów. Człowiek w pełni sił twórczych urzeczony człowiekiem wielkim w tworzeniu i dzielnym w cierpieniu.
Ta fascynacja nieobca jest także innym autorom rozpraw zamieszczonych w Szkicach…, choć może to raczej pokusa rozpoznawania wielkiej osobowości. Do fascynacji, urzeczeń łatwiej przyznają się artyści, a szczególnie poeci.

Glosa V: do glos możliwych

1. Skąd ja to wziąłem? Nie pamiętam, ale pamiętam, że idiota tym różni się od normalnego człowieka, że nie umie się zorientować, która godzina. Może patrzeć na wahadło zegara i liczyć „jeden, jeden, jeden…”, ale godziny odczytać nie potrafi. Tak bywa i z obserwacją faktów i to nie tylko u idiotów. Można je skrupulatnie rejestrować, protokolarnie zapisywać aż do granic kazuistycznej metrykalności, ale w ten sposób nie da się ustalić „godziny świata”, nie będzie możliwy „wgląd w istotę” (termin z Husserla). Kapuściński tym różnił się od legionów reporterów, że za nic miał zliczanie „jeden, jeden, jeden”, protokolarne zapisy i nużącą metrykalność. On śledził godziny świata, tłumaczył kultury i widział istotę pod powierzchnią zdarzeń. Potrafił „przenikać” pod tę powierzchnię (stąd „przenikanie” w tytule książki i we wstępie Wróblewskiego). Najlepiej oświetla to trzeci rozdział omawianego tomu, zatytułowany Zrozumieć świat.
Pod żadną z sześciu rozpraw umieszczonych w tym rozdziale nie ma informacji, że jest to nowa wersja dawniejszej recenzji czy laudacji albo wariant wcześniej drukowanego tekstu. Wszystkie napisane zostały z myślą o książce zorganizowanej i zredagowanej przez redaktora naczelnego „Akcentu”. Cztery rozprawy należą do autorów mieszkających w Lublinie lub szczególnie związanych z Lublinem (odpowiednio: Tadeusz Szkołut i Aneta Wysocka oraz Bohdan Dziemidok i Marek Kusiba). Odnotowuję ten fakt nie tyle powodowany dyrektywą Ignacego Fika dotyczącą prowincjonalizmu, ile potrzebą zauważenia wieloletniego dyżurowania kwartalnika „Akcent” w obszarze dokonań twórczych Ryszarda Kapuścińskiego i w organizowaniu refleksji o tej twórczości.
Objaśniłem już wcześniej, dlaczego uchylam się od otwartego recenzowania zbioru rozpraw i wybieram pretekstową poetykę glosy („pasożytną” – to za Norwidem). Dobrym na przykład pretekstem jest fragment szkicu Bohdana Dziemidoka, w którym referowany jest stosunek Ryszarda Kapuścińskiego do egzystencjalizmu, bo otwiera on pytanie o praktykowanie egzystencjalizmu w wersji heroicznej. Bohater Dżumy, doktor Rieux wychodzi w zakażoną przestrzeń w pełni świadom ceny, jaką może zapłacić za zasadę „obchodzi mnie tylko, żeby być człowiekiem”. Czy Kapuściński, przemierzający obszary zadżumione wojnami i rewolucjami, terrorem i bandytyzmem, chorobami i głodem nie jest bardzo podobny do doktora Rieux?
Inne preteksty: ryzykancka odwaga przemyśleń Zbigniewa Bauera, lekcja pokory pobrana u Przemysława Czaplińskiego (logika wywodu i jedynie trafny dobór cytatów egzemplifikujących stawiane tezy) albo rozprawa Anety Wysockiej o „drogowskazach słów”, która oby się stała drogowskazem do dalszych badań nad językiem Kapuścińskiego – korespondenta, reportażysty, myśliciela, artysty. Tego, który musiał przeliczać dolary na słowa i dla którego tak ważne było poszukiwanie słowa jedynie trafnego (wobec miejsca, jakie w jego warsztacie zajmowała poezja). To tylko dla przykładu.
2. Czy ja dobrze pamiętam, że to Michał Anioł tak mówił o sztuce rzeźbienia: To bardzo proste. Wystarczy wziąć odpowiedni blok marmuru i stopniowo odłupywać niepotrzebne fragmenty? W Lapidariach Ryszard Kapuściński wynotował z Czechowa: Wyrzeźbić twarz w marmurze to tyle, co usunąć z bryły wszystko, co nie jest twarzą. Ba! Ja też miałem do dyspozycji bryły słów i też próbowałem rzeźbić w słowach twarze. Wielu próbowało, ale Michał Anioł światowego reportażu był jeden. Przyznawał to John Updike, Gabriel Garcia Marquez i ci wszyscy, którzy tłumaczą dzieła Ryszarda Kapuścińskiego na coraz to inne języki.
3. W Stanach Zjednoczonych opublikowany został niedawno raport zespołu badaczy (licznego zespołu), który przewiduje krach gazet codziennych coraz to bardziej „podgryzanych” przez Internet i przez Internet ogołacanych z reklam i ogłoszeń. W konkluzji badacze przewidują, że pustkę wypełni „prasa sensu” i twierdzą, że takie wypełnianie już się zaczęło w USA i we Francji.
Kiedy zmarł Ryszard Kapuściński, wielu literatów, reportażystów, krytyków i dziennikarzy (nie mylić ze śmieciarzami trudniącymi się dziennikarstwem śmieciowym) twierdziło, że oto odszedł ten, który zamyka epokę w dziejach dziennikarstwa i reportażu. Ale jeżeli rzeczywiście odrodzi się „prasa sensu”, to może być i tak, że sens dzieła i nowatorskiej metody Ryszarda Kapuścińskiego będą dla takiej prasy bardzo przydatne. Miejmy nadzieję, że tak się stanie.

„Życie jest z przenikania…”. Szkice o twórczości Ryszarda Kapuścińskiego. Zebrał, opracował i wstępem opatrzył: Bogusław Wróblewski. Posłowie: Alicja Kapuścińska. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2008, ss. 299+5 nlb.