Wołodymyr Danyłenko. Uszy

Spis treści numeru 4/2006

Uszy

 

 Całe życie Zina Czeczel wstydziła się swoich uszu. I nie dlatego, że były one wielkie, nie. Uszy po prostu odstawały. Początkowo Zina bała się, że z takimi uszami żaden mężczyzna nie będzie jej chciał. Ale gdy wyszła za Żorę, to zaczęła przeżywać, że jej dziecko urodzi się również z takimi uszami. „Będzie dobrze, gdy urodzi się chłopiec – myślała Zina – a jeśli to będzie dziewczynka…?”
Przed porodem pojechała do rodziców do Owrucza. Niebo było miłosierne i Zina urodziła chłopczyka. W tym czasie Żora bronił w Kijowie pracy dyplomowej i Zina od razu poprosiła mamę, żeby wysłała mu telegram: „Gratuluję ci chłopczyka. Podobny do ciebie. Trzy pięćset. Uszy nie odstają”. Małego postanowiła nazwać Bohdan. I jakby zauroczyła, gdyż wieczorem, gdy tylko telegram został wysłany, a może dopiero następnego dnia, zauważyła, że dziecku zaczęły odstawać uszy. Gdy Zina przyciskała je do główki, uszka początkowo przyklejały się, ale zaraz potem rozwijały się jak rozgotowane pierogi. Na noc obwiązywała je chustą, bandażem, ale one i tak odstawały.
„Cóż robić? – pomyślała Zina. – Moja mama ma odstające uszy, babcia również, więc i mój Bohdanek będzie miał takie”. Ostateczne pogodziła się z tym, ale nie pogodził się mały Bohdan. Gdy tylko podrósł, zaczął zadawać pytania:
– Mamo, dlaczego mi tak sterczą uszy?
– Dlaczego sterczą? – odpowiadała Zina. – Dlatego, że ja mam takie uszy, babcia Hala też i u prababci Luby również takie były.
– Ale tacie nie odstają – naburmuszył się mały.
– Tacie nie odstają – pogładziła chłopczyka po głowie – ale za to mamie tak.
Bohdan zamilkł i długo przyglądał się, jak dziwacznie zatacza się otruty karaluch.
Przed kolejnymi urodzinami syna Zina zastanawiała się, co mu podarować.
– To zapisz mnie na jakąś operację – naburmuszył się mały.
– Na jaką operację?! – aż podskoczyła Zina.
– Podciąć uszy.
– Ach, Boże kochany! – załamała ręce matka. – Coś ty się tych uszu uczepił?
Ledwo udało jej się załagodzić tę nieprzyjemną rozmowę, kupiła Bohdanowi łyżworolki i przestał mówić o uszach.
Tuż przed Zielonymi Świątkami chłopiec stłukł filiżankę z babcinego serwisu, na co babcia Hala, dotąd dla niego łagodna, krzyknęła:
– Ot kłapouchy!
Od tego czasu Bohdana jakby ktoś zauroczył. Przyglądał się łopianom rosnącym pod płotem i te przypominały mu jego uszy. Poszedł do sadu, a na wiśni – huba.
„I wiśnia też ma uszy” – pomyślał chłopiec.
Gdy tylko zaczęło się ściemniać, zasnął nie jedząc nawet kolacji. Przyśnił mu się niekończący się step. Szedł nim razem z babcią Halą, a ta wskazała kijem na horyzont:
– He-e-en tam wzejdzie słońce. He-e-en tam.
I wtedy spod ziemi wyrosło wielkie, na cały horyzont, czerwone ucho. Od tego czasu chłopiec, gdy patrzył na ludzi, od razu zwracał uwagę na to, kto jakie ma uszy.
– Babciu – zapytał kiedyś Bohdan – dlaczego mam takie wielkie uszy?
– Bo jesteś łatwowierny – ziewnęła babcia Hala.
Siedziała na ganku i głośno ziewała.
– A powiedz mi – dopytywał się Bohdan – jakie uszy miała twoja babcia?
– Mam zaraz rzucić całą robotę i opowiadać ci, jakie uszy miała moja babcia – cmoknęła babcia Hala i zazgrzytała zębami. – Ot, lepiej idź pod gruszę pozbierać spady.
„Czy z taką rodziną można porozmawiać o uszach?” – pomyślał Bohdan i wybrał się do stryjka Mykoły, którego dom był cały zastawiony książkami o wojnach, wyprawach wojennych i intrygach politycznych.
– Ty tak nie myśl o swoich uszach – powiedział stryj Mykoła – bo im bardziej o nich myślisz, tym wyrastają ci większe.
– Jak mam o nich nie myśleć, skoro codziennie widzę je w lusterku – poskarżył się chłopiec. – I w szkole się czepiają, wymyślają „Bohdan-kłapouchy” i tym podobne.
– O, a hetman Mazepa – stryjek pokazał książkę – też miał takie uszy, a filozof Skoworoda nie lepsze.
– To może z nich się tak nie wyśmiewali, bo byli mądrzy – westchnął chłopiec. – Zobacz jakie! – z rozpaczą pociągnął się za uszy.
Stryj Mykoła podarował mu książkę o wybitnych ludziach.
– Gdy będzie ci źle – poradził Bohdanowi – obejrzyj uszy tych wybitnych ludzi i przeczytaj czego oni dokonali, wtedy będzie ci lżej.
Ale od tego czasu Bohdanowi wcale nie zrobiło się lżej.
Kiedyś wybierał się z kolegami nad rzekę, aż tu krzyknęła do niego babcia Hala:
– Chodź no tutaj – przywołała go palcem. – To ty się nad rzekę wybierasz, ha? A wiesz, że dziś nie można się kąpać?
– A dlaczego?
– Bo dzisiaj jest świętego Illi1. Wykąpiesz się, a wtedy ci wierzba z tyłka wyrośnie.
– To co ja mam robić?
– Ot, weź lepiej pozbieraj spady z sadu.
Bohdan z niezadowoleniem wziął koszyk i poszedł zbierać gruszki. Po owocach chodziły osy i jedna użądliła go w rękę. Narobił wrzasku na całe podwórze. Babcia Hala ciężko sapiąc wyciągnęła żądło i do miejsca użądlenia przyłożyła nóż.
– Jak stęchnie, to idź się pobawić. Tylko długo nie ganiaj, bo niedługo przyjdzie mama i będzie krzyczeć.
Bohdan nie czekał, aż mu ręka stęchnie, wyjął z piórnika zaoszczędzone dziewięćdziesiąt kopiejek i poszedł do miasta. Kupił lody i zajadając krążył między straganami na Żytnim bazarze.
Po obiedzie, gdy słońce sięgnęło najwyższego budynku, Bohdan zobaczył mężczyznę z dużymi uszami. No, tak uszastego… Bardzo uszastego! Jego wielkie mięsiste uszy odstawały, a z ich środka wystawały kępki czarnych włosów. Pyzaty pan w białych spodniach, w białym podkoszulku i z wielkim chersońskim arbuzem przypominał biały sterowiec. Bohdan jak zaczarowany szedł za nim, póki ten nie doszedł do ulicy Borysa Tena. Jakąś godzinę chłopiec kręcił się koło budynku. Wreszcie odważył się otworzyć żelazną furtkę i wejść na podwórze. Obejścia pilnował kudłaty pies, warczał i napinał łańcuch. Chłopiec zadzwonił do drzwi i przyglądał się, jak po ganku łażą czerwone pluskwy drzewne.
Za drzwiami zaszurało, zazgrzytał zamek. Drzwi otworzyły się. Ze środka powiało kwaśnym powietrzem, jakie bywa w mieszkaniach samotnych mężczyzn. Dziadek popatrzył na chłopca.
– No? – powiedział i poruszył uszami. Chłopiec zebrał się na odwagę i głośno krzyknął:
– Jak pan żyje z takim uszami? Bo ja już nie mogę!
– Cicho, cicho! – zamachał rękoma dziadek. – Wśród ludzi z dużymi uszami nie ma głuchych – i zacmokał językiem: cmok, cmok, cmok. – Chcesz arbuza? – Bohdan pokiwał głową. – Siadaj tutaj. Nie bój się – wsadził nóż, arbuz trzasnął i wyciekł z niego sok. – Dobry arbuz, soczysty – pocmokał dziadek i podał kawałek Bohdanowi. – Masz duże uszy – wypluł w garść pestki. – Myślisz, że masz te uszy ot tak, bez powodu? Bez powodu nie ma niczego. Nie jesteś taki, jak inni – mlasnął dziadek i głośno beknął. – Popatrz na te uszy. Widzisz, sięgają ponad brwi. Oznacza to, że czeka cię kariera. A twoje zachowanie wskazuje na to, że z ciebie osioł. Jak ci coś do głowy strzeli, to nie zatrzyma cię żadna bolączka.
– Ja nie chcę takich uszu – wydął wargi chłopiec.
– Jak człowiek ma duże uszy – zagryzł arbuza dziadek i sok pociekł mu po brodzie – nie oznacza to, że jest brzydki. Po prostu taki jest jego urok.
– Ja chcę maleńkie uszka – chlipnął Bohdan.
– Maleńkie, przylegające uszka mają złośliwi ludzie – dziadek wypluł pestki.
– A ja takie chcę!
Dziadek odwrócił się, zasłonił sobą okno i stał się podobny do wielkiego, nadętego kruka.
– A kim ty jesteś, Bogiem?! – z oburzenia aż się zachłysnął. – Czy wiesz, że u człowieka każdy szczegół coś oznacza? Nie mówię już o uszach, gdzie zmarszczka czy płatek ucha może powiedzieć o tym, co jest w tobie na wieki zapisane. Twoi rodzice mogą zapłacić i zmienić ci uszy. Tylko po tym tak się zmienisz, że nie będziesz już zadowolony ze swojego życia.
– No i dobrze! – wrzasnął Bohdan. – Ja nie chcę takich uszu!
– Cii – rozgniewał się dziadek – bo wykraczesz!
Obaj zamilkli i przypatrywali się, jak wydłużają się cienie. Nad arbuzem latała mucha i dziadek przeganiał ją ręką.
– Kim pan jest? – zapytał chłopiec.

1 Święto proroka Illi obchodzone jest 2 sierpnia (według kalendarza juliańskiego). W kulturze prawosławnej prorok Illa jest odpowiednikiem pogańskiego boga Peruna. Według legendy włada on burzami, błyskawicami i piorunami, za ich pomocą przeganiając z nieba nieczyste siły (przyp. tłum.).