Siła pokory
Spotkanie z twórczością Małgorzaty Dmitruk
Poznałem ją przypadkowo, nie znając wcześniej jej prac. Zawsze w wolnych chwilach gdy jestem w Warszawie, podświadomie skręcam w bramę Akademii Sztuk Pięknych – tam zostawiłem wiele wspomnień jeszcze z lat sześćdziesiątych, kiedy pragnąłem być malarzem. Parokrotnie próby te kończyły się przegraną. Charakterystyczny zapach terpentyny przywoływał tamten czas. Krążyłem po korytarzach z ciemną podłogą. Tak było i tego pamiętnego dnia. Jakieś dziwne smakowanie przegranej sprzed czterdziestu lat.
Zajrzałem do jednej z pracowni. W drzwiach stał profesor Rafał Stront – miałem wrażenie, że mnie poznał, widziałem życzliwość w oczach. Ośmielony znalazłem się wśród jego studentów, obok jego ciemnowłosej, smukłej, intrygującej wizualnie asystentki Małgorzaty Dmitruk. W wyodrębnionym z sali małym kantorku wypiłem gościnną herbatę. Nie pamiętam, jak do tego doszło, że następnego dnia w tym samym wnętrzu obejrzałem zaimprowizowaną na podłodze wystawę jej prac.
Jej wygląd, słowa, gesty zgadzały się z tym, co tworzy.
Od tego czasu wędrowałem za jej pracami.
To rzadki przypadek, że nie można oderwać osoby od rezultatów jej pracy. Prawda biła od niej i od jej obrazów. Wiedziałem, że będzie chciał ją gościć w przyszłości w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL. Prace zawisły w Lublinie 20 sierpnia 2006 r. U nas pojawiły się „duże formaty”, może to była też ich siła. Wielkie plamy z widoczną fakturą przywoływały na myśl kolory, jakimi ozdabiamy surowe wiejskie wnętrza. To jakaś dziwna transformacja, barwy pozornie jednoznaczne, ale metafizyczne. Zawsze to drugie znaczenie trudniej wytłumaczyć literacko. Te ściany, wnętrza łamane pod kątem tworzą subtelną perspektywę, która schodzi z osi. Raz jest ona płaska, a kiedy indziej otwiera się ku innemu wnętrzu, które możemy zobaczyć tylko w naszej wyobraźni. Zaglądamy do tych wnętrz sprowokowani ich tajemnicą. Przede mną obraz „Bez tytułu”. Jedynie pozostawione obuwie na pierwszym planie – miejsce, do którego weszliśmy boso, jest święte.
Przypuszczam, że wszystkie pokazane tu prace zanurzone są w domu dzieciństwa, w stale obecnej kliszy pamięci, barwnej, prostej, prawie zgrzebnej. Mamy przed sobą wystawę, która stała się symboliczna, przefiltrowana przez czas. Czas wiejskich przestrzeni, pachnących glebą i tkaniną.
Przemawia przez te prace wiara w dom rodzinny i ufność w to, co on daje.
Jest jakaś siła tego ubogiego i godnego stanu, w którym znalazła się artystka (malarka). Siła, która daje odpór nowinkom, nowoczesności, awangardzie. Dmitruk płynie pod prąd, do źródła, ale to owocuje szlachetnością i autentyzmem. Takie wezwanie wymaga odporności, pokory i wysiłku, ale dzięki nim dostajemy komunikat o nas samych.
Jej formacja artystyczna żywiła się domem, nie tylko z szacunku dla zawieszonych nad łóżkiem obrazu Matki Boskiej i portretu rodziców. Jej świat przeżywany w młodości teraz jawi się oszczędnie, kojąco-symbolicznie.
Zabieramy go ze sobą nadając tytuły poszczególnym pracom.