Muzykalny malarz. Z Jerzym Gnatowskim rozmawia Zygmunt Korus

Spis treści numeru 3-4/2004

Muzykalny malarz. Z Jerzym Gnatowskim rozmawia Zygmunt Korus

 

Jerzy Gnatowski: Zima-droga z Okala do Miećmierza, olej, płótno

Jerzy Gnatowski: Zima-droga z Okala do Miećmierza, olej, płótno

(…) Wiesz, mieliśmy na studiach, na początku, wszystkiego po trochu, a dopiero potem była specjalizacja. Ci profesorowie, którzy widzieli, że jestem do ich dziedziny napalony, wszystkie swoje tajemnice mi przekazywali. Tak było z prof. Kwiatkowskim na witrażu, tak na konserwacji u Torwirta. Prowadził zajęcia dla osób, które się interesują technologią, technikami i gruntami; studenci się wykruszali, w końcu zostałem sam, i on przychodził specjalnie dla mnie, zadzierzgnęła się między nami taka przyjaźń, że przetrwała po studiach.

To wtedy wymyśliłeś tę biel, którą środowisko określa „gnatweiss” od Twojego nazwiska?
– Nie. To było już po studiach, jak zacząłem uczyć na konserwacji, na zajęciach ze starych kopii. – Cóż to za biel?
– Biała mikstura, farba, która jest podstawą w malowaniu. Dobra biel, elastyczna, która się rozprowadza. To jest biel na granicy oleju i farb wodnych…
Gwasz?

– Może też. Ale to raczej typ emulsji. Coś pośrodku pomiędzy farbą wodną a olejną; rozpuszczała się w wodzie, była szybko schnąca. Bardzo dużo mikstur robiłem, ale to była jedyna rzecz, której studentom tak do końca nie zdradziłem. To była moja tajemnica.
Byłeś nauczycielem akademickim – jak pojmujesz rolę belfra na ASP?

Jerzy Gnatowski: Trawy,2002, olej, płótno na drewnie

Jerzy Gnatowski: Trawy,2002, olej, płótno na drewnie

– Nie chciałem za wszelką cenę wprowadzać swoich porządków, jakie stosuję w swoich obrazach. Żeby im nie sugerować, co ja chciałbym pokazać. Choć to jest bardzo trudne, niemal nieuniknione.
Odsłaniasz warsztat, a oni naśladują.
– Pokazywałem, jak inni to robią. Potrafiłem zademonstrować, jak np. malowano w gotyku. To był wydział konserwacji, uczyli się technologii manualnej.
Profesor, który daje możliwości i otwiera horyzonty – taki jest Twój ideał?
– Tak. Tylko że uczy warsztatu. Musi być ten alfabet, bo on jest potrzebny. Można robić potem, co chcesz. Iść w inne dziedziny sztuki, w rozmaite obrazowania świata… To jest przydatne. Tak jak w edukacji muzycznej potrzebna jest umiejętność czytania i zapisywania nut, i biegłość grania.

Jerzy Gnatowski: Okolice Kazimierza,1970, pisak

Jerzy Gnatowski: Okolice Kazimierza,1970, pisak

Żeby można było np. swobodnie zaimprowizować.
– Tak. Za każdym razem bez trudności i trafnie.
Co dziś wykorzystujesz z tej wiedzy konserwatorsko-technologicznej, z tej alchemii?
– Ogromnie dużo. Siedziałem przy mikroskopie i obserwowałem te mikrony, cząsteczki obrazów starych, średniowiecznych lub barokowych malarzy, jak one zostały zrobione. Drobinka zanurzona w metokrylanie butylu, powiększona 50 razy dawała, można tak powiedzieć, wizerunek obrazu, jak był prowadzony. To robiło niesamowite wrażenie: dało się odczytać warstwy przeklejania i szlifowania gruntu, ile ich było, wszystkie jak na dłoni. Prawie – wyglądało to tak – jakby miały pięciocentymetrową grubość. To było fenomenalne. Potem oglądało się podmalowanie – także pięciocentymetrowa warstwa. Później laserunki, międzywarstwy. Między jedną warstwą pigmentu a drugą jest warstwa przeźroczysta, coś w rodzaju werniksu. Werniks może być z żywicy albo wodny, upłynnione białko. Oni to robili – wolno tak rzec – z wielką premedytacją po to, żeby barwa na obrazie była przeźroczysta, jakaś głębinowa, niemal studzienna – tak jak się patrzy na taflę jeziora, zamarzniętą, przeźroczystą, i widzi się wszystko do samego dna. (…)

 Jerzy Gnatowski Podwórko lubelskie, 1975, pisak

Jerzy Gnatowski Podwórko lubelskie, 1975, pisak

Mieszkałeś przez dłuższe okresy życia w wielu miastach Polski. Teraz kojarzymy Cię jako czołowego malarza pejzażu kazimierskiego. Czym jest dla ciebie ta plenerowa mekka artystów?
– Kazimierz Dolny należy odnosić do charakteru malarzy: jak sobie wyobrażają życie i gdzie chcą malować? Niektórzy potrafią tworzyć niemal publicznie. Ja tego nie umiem, bronię się przed tym, chowam po kątach…
Ależ tutaj wszyscy malują w plenerze!

Jerzy Gnatowski: Obórka,1986, węgiel

Jerzy Gnatowski: Obórka,1986, węgiel

– Ja też. Ale wyjeżdżam poza Kazimierz. Jeśli robię coś tutaj, to najczęściej maluję z samochodu. Gdzie jestem zamknięty w środku, mam pracownię i tam mało kto zagląda… Tak jak do czyjegoś okna do domu ludzie przecież nie zaglądają. Maluję więc w spokoju. Nie lubię mieć czyichś oczu na sobie, na obrazie, gdy tworzę. Ja się krępuję. Nie mam za złe innym artystom, którzy to czynią, ale ja mam naturę samotnika. Uważam, że poezji nie należy pisać publicznie, ćwiczyć na skrzypcach też, bo to są trochę intymne sprawy. Może nie całkiem wstydliwe, ale intymne. Chciałbym w procesie tworzenia być sam…

Tego – na pozór – w Kazimierzu nie ma, bo tu wszyscy wszystkich podglądają.
– No tak, ale można znaleźć spokój: gdzieś po kątach, na podwóreczkach, ja wyjeżdżam poza miasto, bo dla mnie malowanie to skupienie, kontemplacja natury, mnisia postawa. Jeśli mam być skoncentrowany na tym, co robię, to potrzebna jest mi izolacja od otoczenia: tylko natura i nic więcej. Dlatego życie w Kazimierzu to spokój i cisza, bo tego mamy tu w nadmiarze. Pojechać w plener, w przyrodę, odizolować się, i tam spełniać tę powinność malarza…
Rzeczywiście, dość powiedzieć – wyjechać! Tuż za opłotkami piękne wąwozy, cudowne brzegi Wisły, malowniczy drzewostan, panoramiczne pagórki jak z lotu ptaka… To jest magia miejsca.

Jerzy Gnatowski: Bez tytułu,2002, olej, płótno na drewnie

Jerzy Gnatowski: Bez tytułu,2002, olej, płótno na drewnie

– Oczywiście tak. I kolor nieba… Najważniejszy jest jednak spokój, który temu towarzyszy. Ludzie się przewijają, ale tempo życia jest tu zwolnione. I ono chyba sprzyja twórczości. Bo wtedy jest możliwość całkowitego wejścia w malarstwo, pochłonięcia przez nie. Nic tej czynności nie zawadza.
Wielu ludzi sarka na ogromną ilość kiczu, którą w Kazimierzu podtyka się turystom. Jak ty to widzisz? Czy takie tło Cię irytuje?

Jerzy Gnatowski: Okolice Kazimierza,1984, pisak

Jerzy Gnatowski: Okolice Kazimierza,1984, pisak

– Mnie to absolutnie nie przeszkadza. W takiej galerii – jednej, drugiej, trzeciej – można coś ciekawego wyłuskać. Trzeba mieć do tego pewien dystans, bo, nie urażając nikogo, malowanie jest swoistego rodzaju pracą. Zatem jakakolwiek by ona była, należy ją szanować. A kto wie – może powstanie z tego ciekawa rzecz? Nam – malarzom – nie powinno to przeszkadzać, że galerie sprzedają różności. Albo że na rynku widzi się stojaczki z przeróżnymi obrazkami – to jest żadna konkurencja dla sztuki. Zauważ, są dwa rodzaje podniet do malowania. Dla jednych wystarczy, że patrzą na niedobre obrazy, kicze, knoty, i są pobudzeni do pracy twórczej; a innym potrzebna jest genialna sztuka, z którą pragnęliby się zmierzyć. Myślą sobie: a może i ja tak bym potrafił…?
Obruszasz się, gdy nazywają Cię pejzażystą?
– Nie. Choć stale słyszy się w tym sformułowaniu jakiś cień pejoratywny. Że tradycjonalista, że maluje realistycznie, że to, że tamto, jakieś łatki się przypina. Ale trzeba zauważyć jedną rzecz: w czasach, gdy kilku malarzy tworzyło jednocześnie, to każdy z nich miał inny charakter swojego pisma na obrazie, choć wszyscy to robili w miarę czytelnie. Każdy miał zupełnie inny dukt pędzla, przez co można ich rozpoznać. Gierymscy, Boznańska, Stanisławski – jakże inaczej widzieli świat! Posługiwali się tym samym językiem, mieli te same kolory na palecie, te same narzędzia (płótno, pędzle etc.), ale każdy z nich inaczej traktował rzecz jako obiekt do malowania. Nie można tak malarstwa realistycznego kwitować: że wszystko już było! Nieprawda! Jest jeszcze tyle do pokonania! (…)

Jerzy Gnatowski: Rodos-Grecja,2003, olej, płyta

Jerzy Gnatowski: Rodos-Grecja,2003, olej, płyta

 

Całość w papierowym wydaniu „Akcentu”.