Ostatnia powieść Teodora Parnickiego
Powieść ta zamyka całość jego pisarskiego dzieła i zarazem jego życie. Przerwał bowiem Teodor Parnicki pisanie tej książki w pół zdania, na dzień przed swoją śmiercią. Chciał, by czytano jego historyczne powieści jako jedno dzieło w toku. Marzył chwilami – utopijnie – że ktoś inny przejmie pałeczkę i będzie je kontynuował. Chciał, jak bohater Ostatniej powieści, Jan Wang, przekazać komuś „rozpoczęte śledztwo”.
Główną część utworu stanowią rozmowy rzeczonego Wanga z panią Ingrid z Dybawdów, primo voto Darnlej, secundo voto Jacobsen, tertio voto Żelichowską. Dopełnieniem są listy pisane przez spadkobiercę Wanga – Hipolita, Łukasza Shawa, który stara się realizować zadania zlecone mu przez Wanga w testamencie.
Teodor Parnicki, pisarz – jak się określał – historyczno-fantastyczny, wyróżniał w swej dojrzałej twórczości czynniki: historyczny, fantastyczny, autobiograficzny, metafizyczny. Wszystkie występowały w poszczególnych utworach w różnym stopniu, oddziaływały wzajem na siebie, łączyły się, ale też walczyły o dominację. Czym w świetle tego jest ta ostatnia, czterotomowa i czteroczęściowa książka, nad pisaniem której – a była bliska końca – zastała go śmierć?
Nie jest to powieść fantastyczna, gdyż zostaje zachowane prawdopodobieństwo właściwe szeroko pojętemu realizmowi, w którym mieszczą się też takie konwencje jak sensacyjna i detektywistyczna. Nie podróżujemy w czasie – jak w wielu wcześniejszych powieściach Parnickiego. Używany, a nawet nadużywany rekwizyt, „telefon międzyepokowy” został zastąpiony przez rzeczywisty telefon, który właśnie wchodził w użycie. To już bliska nam technika: ktoś ginie w wypadku samochodowym, ktoś inny zakłada kinematograf. Personifikowane pojęcia, instancje autorskie nie wkraczają – znów jak to często wcześniej bywało – do akcji. Autor nie wywyższa się lirycznie, nie interweniuje „spoza kadru”, jak w niektórych swych poprzednich powieściach miał zwyczaj czynić. Nie ma rozszczepień podmiotu, rzadko zostaje podawana w wątpliwość tożsamość postaci. W Epilogu autor listów, wspomniany już Łukasz Shaw, wprawdzie trzykrotnie wprowadza tzw. dialog urojony, ale za każdym razem zapowiada to i nie jest to ni psychopatologia, ni fantastyka, ale wyłącznie forma retoryczna, heureza. Zresztą ów Shaw – to umysł ścisły raczej, rzeczowy, daleki od zbędnego psychologizowania czy – jak sam to stwierdza – od metafizyki.
Ważne są wydarzenia polityczne, historyczne pomiędzy rokiem 1878 a 1908. W części pierwszej (rozmowach Wanga z Ingrid) – to np. śmierć Piusa IX i wybór jego następcy, bitwa pod Sadową, rywalizacja między Niemcami i Rosją o wpływy na Bałkanach, rozwój ruchów rewolucyjnych, konspiracji niepodległościowych, nacjonalistycznych – anarchistycznych, socjalistycznych, terrorystycznych (to czas zamachów na głowy koronowane), ich relacji z wywiadami. Plany cara, cesarza Niemiec, Bismarcka i innych ważnych osobistości. W Epilogu mowa jest o wojnie rosyjsko-japońskiej, o bolszewikach i mieńszewikach.
Nie spełnia jednak ta powieść kryteriów, które sam autor kiedyś formułował, uważając za właściwy przedmiot powieści historycznej taki czas, w którym ani sam autor nie żył, ani nie żyły osoby przez niego poznane osobiście. Tu jest inaczej: w pierwszych trzech tomach występują postacie, które w 1878 roku, więc 30 lat przed urodzeniem pisarza, i później były młode lub w średnim wieku. Na ostatnich zaś stronach końcowego tomu (Epilog: Następca) Teodor Parnicki sam występuje jako jedna z postaci powieściowych – sześciokilowy noworodek z dużym mózgiem. Historia więc, widziana jako przeszłość w stosunku do własnego życia powieściopisarza, dobiegła końca. Autobiografia wpleciona w historię przestała być względem niej elementem obcym. Powieść polityczna (bowiem wątki historyczne to w gruncie rzeczy wątki polityczne) przestawała być historyczną. Do korespondencji Łukasza Shawa zostało wprowadzone pojęcie „historii najnowszej”, dotąd w tym powieściopisarstwie nieobecne i chyba z nim sprzeczne.
Pozostaje historia rozumiana odmiennie – jako stały ciąg wydarzeń, wyzbyty lub nie wyzbyty celowości, ogród rozwidlających się ścieżek, labirynt, w którym – gdy bardzo jest skomplikowany, a brakuje przewodnika – można zginąć. W takiej historii żyjemy i nawet ją prognozujemy. Na początku XX wieku postacie przewidują jego dalsze ciągi, a prognozy najbardziej fantastyczne, wręcz chorobliwie fantastyczne z punktu widzenia ówczesnych ludzi, okazały się najtrafniejszymi, najbliższymi prawdy.
Rozbudowana akcja sensacyjna kieruje ku regułom lektury awanturniczego romansu. Stary pisarz jakby wracał do swych początków, do przedwojennych Trzech minut po trzeciej, powieści przygodowej, odcinkowej, współczesnej przy tym, a nie historycznej. Dość szybko (po jakichś kilkudziesięciu pewnie stronach) czytelnik zorientuje się jednak, że sensacyjne wątki nie będą miały rozwiązań, że kryminalne zagadki pozostaną zagadkami, choć bardziej się skomplikują. Nasze zainteresowanie nimi mimo to nie osłabnie, tylko zmieni się jego kierunek, znajdziemy się w historii politycznej, grze skomplikowanej z wieloma niewiadomymi i – co więcej – bez pewnych reguł. Dzieje XX wieku wskazują, jak często zmieniano reguły w trakcie gry.
Z powieści sensacyjnej i z powieści historycznej wyłania się z czasem – w dalszych tomach – jeszcze inny gatunek: powieść obyczajowa. Niemal powieść-rzeka o losach rodzin: o małżeństwach, romansach, narodzinach i śmierciach, sukcesach finansowych i bankructwach, chorobach, starzeniu się, oszustwach i nieudanych lub udanych próbach samobójczych – jak w życiu. Oczywiście i o polityce, lecz to tylko jeden z wątków. Ramy historyczne służą uspójnieniu sceny, na którą wprowadzane są wciąż postacie nowe, bo tak jest w życiu, ciągle ktoś się rodzi i kogoś nowego poznajemy. Dotychczasowi bohaterowie opuszczają akcję, przechodzą do retrospekcji, bo zawsze ktoś umiera albo tracimy go z oczu, a im perspektywa narracyjna należy do starszej osoby, tym więcej tych „odejść”. Czy tak nie było u Parnickiego wcześniej? Bywało, z tą jednak różnicą, że, gdy np. w Twarzy księżyca rodzili się nowi Mitroanidzi, a ginęli czy umierali starzy, to wszyscy niejako należeli do historii, współtworzyli ją, a także żyli w czasie swego własnego Mitroanidów mitu. Byli więc w innych niejako rzekach czasu niż ta, w której znajdował się czytelnik. Tutaj są w tej samej. Mają wspólny z nim los.
Bardzo często w Epilogu pojawia się słowo „przedawnienie”; wiele dawniejszych zagadek przestaje być rozwiązywalnych, gdyż wszyscy uczestnicy i świadkowie wydarzeń umierają. Zagadki stają się nieistotne. Trzeba pogodzić się z lukami w pamięci, z mniejszą przenikliwością i niedowładem rozumowania. Towarzyszy temu zmiana systemu wartości. Skutkiem jest nastawienie na to, co zwyczajne i powtarzalne, a nie na to, co wyjątkowe, orientacja na to, co ma swoje miejsce w kole wydarzeń, a nie na to, co zostało wytrącone z orbity, jako że z orbity mogło być wytrącone tylko pozornie. To tylko autor albo odbiorca zastosował inną konwencję opowieści lub lektury (powieści obyczajowej, detektywistycznej, awanturniczej lub baśni czy introspekcji psychologicznej – i te same fakty zaczęły się przedstawiać inaczej).
Nie jest jednak tak, iż każda z konwencji pozostaje tutaj równoprawna, równowartościowa. Nie przypadkiem ginie fantastyka. Jakby powieść zaraziła się realizmem od wielkich dzieł z przedstawianej epoki, a więc od przywoływanych przez postacie utworów: Dostojewskiego, Tołstoja, Turgieniewa, Sienkiewicza, Prusa, Orzeszkowej, także Żeromskiego. Bohaterowie jeżdżą leczyć się w Wiedniu u doktora Freuda. Życie to życie, a nie blask księżyca, którego odbicie uda się pochwycić w wodzie. Nie jesteśmy wprawdzie w Rodzinie Forsytów, ale na stosunki międzyludzkie, także powikłane czy zagadkowe, nie patrzymy już jak detektywi. I na samych detektywów nie patrzymy już jak detektywi. Ale inaczej.
Powieść zaczyna się od kryminalnej zagadki: kto zabił pierwszego męża Ingrid, Osjana Natana Darnleja? Wang zbiera informacje, wykorzystuje kontakty, szuka rozwiązania tajemnicy śmierci Darnleja i wielu innych zagadek, które się w trakcie powieści wyłaniają jako konieczne do rozwiązania po to, by móc rozwiązać zagadkę zasadniczą. Stara się panować nad coraz bardziej skomplikowaną intrygą, panować intelektualnie, trochę jak szachista w symultance panuje nad kolejno otwieranymi partiami na kolejnych szachownicach. Zajmuje go to i podnieca, lecz przecież wcale nie pochłania bez reszty. Nawet orientujemy się w pewnym momencie, że tę kryminalną zagadkę można by potraktować jako pretekst. Głównym bowiem zadaniem Wanga jest właśnie rozmawianie z Ingrid, tłumaczenie jej spraw, które błędnie sobie przedstawia, współpraca z jej umysłowością, a przede wszystkim opieka nad nią. Wyciąganie jej z kłopotów, których się nieroztropnie nabawia. Wang troszczy się o tę kochaną przez siebie kobietę. Terapeutyczny charakter rozmów staje się z czasem jawny. A jednocześnie trwa fascynacja Wanga jej inteligencją, i nad tym wszystkim dyskretna skromna miłość, czułość i podziw – uczucie trwałe i głębokie. Miłość raczej bez zazdrości (w każdym razie ujawnianej) o kolejnych mężów Ingrid. Wang stara się jej uświadomić nienawiść, którą żywi ona do ojca pastora. Wreszcie „wskrzesza” rzeczywistego męża, co rozwiązuje w niej kompleks (poczucie winy), gdyż czuła się współwinna zbrodni jego zabójstwa. Nie wiemy do końca, czy ten „wskrzeszony” Darnlej był rzeczywistym Darnlejem, czy którymś z trzech braci Ramosów (Greków pochodzenia żydowskiego), lecz to wcale nie jest takie ważne, choć rozwiązanie śmierci Darnleja staje się przedmiotem śledztwa zleconego przez Wanga jego „następcy”, Shawowi (pochodzącemu z tych samych Ramosów-Krollów). Lecz przecież Wang wybrał Shawa nie dlatego, jak się w końcu okazuje, by rozwiązał tę zagadkę, która staje się coraz bardziej w różnym sensie „przedawniona”, lecz by nadal opiekował się Ingrid, chronił ją materialnie i moralnie.
Nad wszystkimi wątkami w trzech pierwszych tomach góruje więc, można tak śmiało powiedzieć, wątek psychologiczny: stosunek tych dwojga. Tkliwość, fascynacja, opieka Wanga, a ze strony Ingrid – bunt i oddanie. Opiekę przejmuje Shaw, też mieszaniec. Gdy zacznie się rok 1908 i narodzi się rzeczywisty, bardziej rzeczywisty niż powieściowy Teodor Parnicki, jeszcze bez wyraźnej świadomości, dopiero się kształtującej, jak to u niemowlęcia – starzejący się Shaw zmienia hierarchię wartości. Widzi, jak upływający czas i śmierć ludzi powoduje zmianę planów; tyle, tyle, tyle – może na szczęście bardziej niż na nieszczęście – ulega „przedawnieniu”. Shaw ma za zadanie kontynuowanie śledztwa czy śledztw, a także opiekę nad Ingrid. Jedną zagadkę prawie rozwiązuje, drugiej jeszcze nie (jeszcze – bo nie znamy przecież zakończenia tej fabuły). Musi więc być przenikliwy jako detektyw, a także dobry jako człowiek. I jest – od początku rzeczowy, taktowny, młodzieńczy. Styl jego listów jest prostszy, zdania są krótsze niż w pierwszej części. Brak jest rozważań filologicznych, tak charakterystycznych dla Parnickiego, w których celuje w pierwszej części powieści Jan Wang. Z czasem, starzejąc się, Shaw widzi pozorność swoich osiągnięć detektywa i ich małoważność. Natomiast opiekę nad Ingrid i nad drugą z bohaterek i swych korespondentek, wdową po Wangu, Elżbietą – kontynuuje, choć stwierdza u Ingrid rzeczywistą chorobę, na którą może by poradził sławny Freud, lecz… Nie wiemy przecież, co by było dalej.
Kiedyś szkic o twórczości Parnickiego zatytułowałem Historia jako autobiografia. Na historię – i to na historię w jak najściślejszym sensie powszechną – projektował on bowiem swoje życie, objaśniając je w ten sposób i szukając jego sensu. Ostatnia powieść jest integralną częścią całego dzieła, a więc i ona – tak jak całe d z i e ł o – stanowi część tego rodzaju projekcji. Co było istotą takiej projekcji? Teodor Parnicki jakby przedsięwziął odtworzenie w swoim d z i e l e obrazu związków kultur i religii w skali globalnej i obejmując całość historii. Zamiar był oczywiście utopijny, obraz taki nigdy nie mógłby zostać ukończony, zawsze byłby „w toku”. Nigdy nie mógłby się przedstawić jako gotowa, zwarta, zamknięta struktura. Ale oczywiście taki obraz daje się pomyśleć. Da się pomyśleć wizja jedności historii, mającej swój cel i swoją zasadę. Zasadę, którą może uda się wykryć zbadawszy wszystko, zakończywszy olbrzymie śledztwo… Będzie ona unaoczniona – gdy ułożymy olbrzymią, rozsypaną układankę, jaką jest historia. Nie uda się jej ułożyć w ramach jednego życia, ale może to być kontynuowane przez następców. I tak się dzieje w kolejnych powieściach Parnickiego. Przecież wszystkie historyczne śledztwa, mozolne ustalanie rozsypujących się genealogii, to szukanie związków przyczynowych, które wiążą osoby (postacie) i fakty. Wiążą i w końcu zwiążą w całość. Bez założenia takiej możliwości to powieściopisarstwo historyczne straciłoby sens. I tak jak sens mają dzieje ludzkości, jak układają się one w całość, jak zapewniają ludziom tożsamość, tak i życie ludzkie, autobiografia, na którą nie możemy spojrzeć z zewnątrz, bo póki żyjemy, tkwimy w jej środku – ułoży się w całość, nabierze sensu. W przeciwieństwie jednak do śledztwa prowadzącego ku zrozumieniu historii, śledztwo dotyczące własnego życia musi być przerwane – nie może zostać przekazane żadnemu następcy.
Autobiografia zawsze jest w toku, w tym sensie, że gdy się ją pisze, życie trwa. Lecz żadne nie trwa wiecznie, każde się kończy. Autobiografia kończy się wraz ze śmiercią podmiotu. Wtedy możliwa jest tylko biografia – obiektywniejsza może, ale dotycząca już nie podmiotowego „ja”, lecz jednego z wielu miliardów ludzi.
(O każdym przerwanym przez śmierć życiu można z pewnego punktu widzenia powiedzieć, iż jest ono zakończone, o każdym zakończonym, iż zostało przerwane. O historii ludzkości, w której jesteśmy, na którą patrzymy w tym ujęciu od wewnątrz, z konieczności podmiotowo – niczego takiego nie możemy oczywiście orzec.)
Autobiografia w Ostatniej powieści łączy się z historią poprzez genealogię. Przecież wśród niewątpliwie historycznych postaci występują w tej powieści, na dalszym planie, dziadek i ojciec Parnickiego, mowa jest o jego matce i o jego rodzeństwie. Są to w fabule postacie marginalne, mało ważne. Uwikłane w politykę. Dziadek, z zawodu formierz, a w wojsku feldfebel Parnitzky przenosi się z Prus do Brześcia Kujawskiego i staje się jakby Polakiem, synowi na chrzcie daje imię Bronisław. Syn ten potem używa imienia Bruno, czuje się raczej Niemcem, mieszka i pracuje w Rosji. Idzie do niemieckiego w Saratowie, a nie do polskiego w Petersburgu katolickiego seminarium duchownego, z którego potem występuje. Jest mieńszewikiem. Wyrzucony z Rosji ze względów politycznych, na jakiś czas opuszcza ją i kończy politechnikę w Charlottenburgu. Potem wraca do Rosji i już nie wyjeżdża z niej aż do śmierci. W roku 1908 rodzi mu się syn, dostaje na imię Teodor.
Można mówić o jeszcze jednym aspekcie autobiograficznym w tej książce, banalnym i naturalnym. To nadawanie przez pisarza swoich rysów pierwszoplanowym postaciom, tutaj – Wangowi i Shawowi. Starzejący się Wang (był około 20 lat młodszy od Parnickiego, gdy ten pisał Ostatnią powieść) ma wiele wspólnego ze swym autorem. Dolegliwości fizyczne – chorobę oczu uniemożliwiającą czytanie i pozwalającą pisać raczej na wyczucie, nie będąc pewnym, czy nie pisze się na papierze uprzednio już zapisanym. Ale nie tylko, chodzi też o pewne gesty i zachowania trudniej uchwytne. Czytając tę książkę, automatycznie konkretyzowałem Wanga, wyobrażając go sobie jako starego Teodora Parnickiego.
Pewne znamiona autoportretu ma nie tylko Jan Wang i nie tylko jego następca, ale także druga osoba dialogu – Ingrid Darnlej. To, co w podmiocie autorskim było nieobliczalne, nieracjonalne, co bywało głosem „drugich ja” w solilokwialnych, nieraz wieloosobowych „dialogach urojonych” – zostało zobiektywizowane w szczególnej postaci Ingrid. Ją się psychoanalizuje i ją się egzorcyzmuje. Wang z Ingrid uzupełniają się. On rozważny, przenikliwy, opiekuńczy mieszaniec i ona nieobliczalna, nierozważna, nie cofająca się przed intrygą i przestępstwem – córka norweskiego pastora. On moralny, ona amoralna. (Upraszczam, w powieści nie jest to tak jednoznaczne).
W tym dziele stawał się poniekąd Parnicki współautorem własnej genezy, autorem opowieści, w której występował. Cały czas jednak zdawał sobie sprawę, że jest to jedna z wielu możliwych opowieści. I nie był przy tym pewny, czy jest to rzeczywiście jego opowieść. Chciał bytu historii – powiada egzegeta Stefan Szymutko – wierzył w jej j e s t, a nie w konwencje. Fakt to fakt. Dotrzeć do niego jest trudno. Gdy jednak się dotrze, jego j e s t, tożsamość pozostaje jego wartością. Nie był pewien, a więc szukał. I czasem było to męczące, łączyło się z poczuciem nierzeczywistości; przedstawiało się to tak, iż on, autor, a i człowiek, jest wytworem swoich postaci, więc drugim piętrem fikcji. Czasem zaś wyglądało, iż dotarł do rzeczywistości prawdziwej, czyjejś, może Bożej. Także i Boża opowieść, w której występujemy, z naszego punktu widzenia zawsze jest w toku.
Z autobiografią łączy się kwestia bycia mieszańcem. Dawno uczynił z niej Parnicki w swym d z i e l e podstawowy problem historiozoficzny. Mieszaniec był dlań solą ziemi, motorem dziejów, nadzieją świata, stającego się coraz bardziej jednym wspólnym globem ze wspólnymi dla wszystkich globalnymi problemami. Pisząc o Ostatniej powieści, a więc o końcowym ogniwie (przerwanego? skończonego?) dzieła – do tego zagadnienia nie można nie wrócić. Idea mieszańca wyrosła u Parnickiego z jego życia. Ojciec odrzucił polskość swego imienia, miejsca urodzenia, wybrał niemieckość, i to niemieckość w Rosji. Matka była Żydówką, związek z nią, a jednocześnie głęboki kompleks pochodzenia naznaczył całe dzieło syna. Macocha to Rosjanka, przez którą mały „Parniszka” został odrzucony. Potem była szkoła kadetów, w niej wychowanie rosyjskie, szykany antysemickie, wybór polskości, początkowo trochę przypadkowy, potem świadomy. I to gdzie dokonany? W Mandżurii. Wybór przede wszystkim polskiego języka, w którym będzie się pisać przez całe życie i poprzez ten język klasyfikować świat. Ale łączył się z tym też kult Słowackiego, ulubienie Sienkiewicza. Potem następuje stosunkowo krótki, bo dwunastoletni, pobyt w niepodległej Polsce. Parnicki związał się wtedy raczej z prasą w szerokim rozumieniu prawicową niż – w równie szerokim rozumieniu – lewicową. Później przyszła wojna, więzienia sowieckie, długotrwałe śledztwa, niedługa kariera dyplomatyczna, prywatny pobyt w Meksyku i przyjazd do Polski Ludowej, którą traktował lojalnie i z dystansem
Rozdarty wewnętrznie mieszaniec naturalnie dąży do uniwersalizmu. Parnicki szukał go wpierw w późnym antyku, potem pisał o Europie X i XI wieku, następnie w Końcu „Zgody Narodów” cofnął się do głębokiej starożytności. Pomiędzy jego życiem a tamtymi epokami pax romana, ładu hellenistycznego i średniowiecznego porządku Europy – była bezpieczna odległość. Tu już tak nie jest. W Ostatniej powieści nie występuje mieszaniec antyczny, średniowieczny czy z czasu wojny trzydziestoletniej, lecz mieszaniec współczesny. Nie można projektować i pseudonimować bolesnych własnych kłopotów, trzeba nazywać wprost. Mieszaniec jest tu mniej zmitologizowany. Łatwiej uwierzyć w jego życiorysy, genealogie, podróże. Te ostatnie w wieku parowców, kolei, początków automobilizmu były o wiele łatwiejsze niż w erze łodzi wiosłowych, choć trudniejsze niż dziś. Bohaterowie z pełnym prawdopodobieństwem podróżują miedzy Berlinem, wyspami Indonezji, Filipinami, Iranem, Kanadą. Wśród nich Wang Timoryta, syn holenderskiego misjonarza i kolorowej Azjatki, oficer pruski i policjant holenderski. Mieszaniec w Ostatniej powieści boryka się z rasizmem, kolonializmem, antysemityzmem, z najprzeróżniejszymi odmianami nietolerancyjnych i zaborczych nacjonalizmów.
Ale nadal w XX wieku szuka idei i rozwiązań uniwersalistycznych. Odrzuca idee i rozwiązania komunistyczne, także uniwersalizm amerykańskiego stylu życia, uniwersalizm władzy kapitału światowego, fascynującą i groźną, zapewniającą ład arcypotęgę współpracujących z sobą w skali globowej wywiadów. Pozostaje, dyskutowana w powieściach Parnickiego od dawna, idea uniwersalizmu Kościoła katolickiego, duchowa i instytucjonalna. Przeczą jej partykularyzmy, wsród nich „katolicyzm plemienny” Polaków. Wang mówi do Ingrid o konieczności otworzenia „oczu polskich na to, że katolicki internacjonalizm wartością miary większej jest niż patriotyzm” (I, 351). Wang, Timoryta wciąż się waha, czy zostać katolikiem. Jeśli miałby się zdecydować, to ze wszystkim życiowymi i pośmiertnymi tego konsekwencjami – a waha się aż do śmierci.
Uniwersalizmowi w XX wieku musi być przeciwstawiony nacjonalizm. W powieści polskiej, w polskiej kulturze – polski nacjonalizm. Tego Parnicki, ostrożny i lojalny wobec dokonanego wyboru, dotąd nie poruszał wprost. W Ostatniej powieści po raz pierwszy znajdujemy tak ostry ton satyryczny, uderzający w uroszczenia Polaków, przede wszystkim emigrantów. Przypomina się momentami Trans-Atlantyk, tajne zaś (rzekomo) Stowarzyszenie Polaków Zabużańskich w Berlinie – gombrowiczowskie Bractwo Ostrogi.
Nie ma w Ostatniej powieści tego, co wcześniej bywało – bezpośredniej obecności autora, identycznego z rzeczywistym Parnickim, sprowadzonego na poziom świata przedstawianego, jako jedna z występujących postaci. Ale napomyka się o możliwości fikcjonalnego statusu bohaterów powieści. Lekko szalona Ingrid, ta sama, która utrzymuje, że Wang jest Łże-Wangiem, podstawionym sobowtórem, w rzeczywistości rosyjskim agentem, a też, że wcale nie umarł, lecz wciąż żyje przez kolejne dziesięciolecia przedstawione w Epilogu, dyktując Shawowi listy – wysuwa hipotezę, że ona, rozmówca i wszyscy obok są postaciami z powieści, którą napisze dopiero wnuk feldfebla Parnitzky. Dzieje się to jednak w sferze żartu, w każdym razie jako żart traktuje to Wang, inne postaci i instancja autorska – posiadająca oczywiście wyższą świadomość statusu postaci. Ale znów nie świadomość absolutną.
Wang prowadzi swoje śledztwo, które jest analogiczne do pisania powieści „w toku”. Parnicki jest więc i Wangiem, i tajemniczym stenografem rozmów Wanga z Ingrid. Pisanie powieści w toku było dla Parnickiego – autora d z i e ł a analogiczne do niekończącego się śledztwa. Rzeczywistego, a więc mającego cel i możliwe rozwiązanie. Cel ten oczywiście nie dawał się osiągnąć w warstwie detektywistycznej, a także i w warstwie historycznej; pozostawał bowiem celem metafizycznym. Na tym poziomie autotematyzm (autor jest figurą Stwórcy, figurą Opatrzności i w nim skupiają się antynomie teodycei) przenikający się z autobiografizmem (autor jest tożsamy z rzeczywistym człowiekiem szukającym dla siebie metafizycznego rozwiązania) – wiąże się z planem dziejów, z pytaniem o objawienie ich sensu. Nie przypadkiem kryminalna zagadka śmierci Darnleja, obok przyczyn politycznych i osobistej zemsty, miała równie ważną przyczynę waśni religijnej, teologiczno-filologicznego sporu o to, czy ofiarowanie Ifigenii i biblijne ofiarowanie córki Jeftego to ten sam motyw, a więc czy i jak Biblia jest autorytetem. Wang zleca Shawowi kontynuację tych badań, zlecając równocześnie rozwiązanie zagadek polityczno-kryminalnych i opiekę nad Ingrid oraz Elżbietą. Zagadki polityczno-kryminalne tracą swą wagę praktyczną, z perspektywy czasu schodzą na margines, ulegają przedawnieniu. Troska Wanga i jego następcy o dwie kobiety jest bardzo ważna, ale skończy się wraz z ich śmiercią. Pozostaje cel metafizyczny, nieudolnie sformułowany, wydający się nawet pretekstowym, jeśli ograniczymy rzecz do kwestii: co było uprzednie, ofiarowanie Ifigenii czy historia córki Jeftego. Lecz ta kwestia z zakresu biblistyki, potraktowanej raczej anachronicznie, jest tylko punktem wyjścia. Wskazaniem sfery, w której życie-wędrówka i dzieło-śledztwo ma swój rzeczywisty sens i cel. Rzeczywista wędrówka, uporczywe szukanie, które pozostaje udziałem każdego. Każdy bowiem jest mieszańcem, każdy jest wędrowcem, choć nie chce, nie może albo nie umie o tym pamiętać.
4 grudnia 1988 roku, w dniu poprzedzającym zgon, Teodor Parnicki, który otrzymał w ostatnich swoich latach wielki przypływ talentu, przerwał pisanie w środku zdania kolejnego listu Łukasza Shawa do ks. Cittadiniego jezuity: „Uważam za możliwe, że…” Jest bowiem zawsze nowa możliwość w labiryncie świata i w labiryncie twórczości. Póki życia…
Teodor Parnicki: Ostatnia powieść. Noir sur Blanc, Warszawa 2003, ss. 474.