Tomasz Ważny. Wiersze

Kataryniarz Greiner

kataryniarz Greiner jechał z nami,
jak zwykle częstował nas śpiewaną
baśnią, która ciągle dojrzewała.

nasze zabawy, coraz odleglejsze,
usychały przy drogach, w polnych
przybytkach, psy mdlały na łańcuchach.

kataryniarz Greiner obiecywał,
że wkrótce pójdziemy zrywać grona,
jak tylko koła zatrzymają świat.

„w Schwerin”, powiadał, „mam ogród, a
w nim kwitną ballady przy gronach, i
słońcem plecione rosną kwiaty jesieni”

w miastach chyba wszyscy poszli spać;
dzwony wież słuchały tylko własnych
pejzaży o dolinach uśpionych.

mały Andre urodził się mamie
w drodze, przy samiutkiej rzece,
więc go tam mama namaściła Chrystusem.
dziś, z samego Schwerin, pamiętam
życie w czuwającym spokoju, aż
skradziono go nam gnając do domu.

kataryniarz Greiner nie dotrzymał
słowa, zgubił nam się w samym niebie.
niedojrzała baśń uschnie w ogrodzie

 

Rufus

Pamięci Rufusa

wszystko wokół zgasło, jakby ktoś nagle wyrwał wtyczkę.
Most Waszyngtona i ja jesteśmy od siebie bardzo
daleko. oczy, wokół których osadza się smukła, cedzona
chrapaniem nocnych maszyn breja, tropią ślady światła.

kiedy się spotkaliśmy, Rufus stał tak jak ja teraz.
spoconymi ustami wydzielał rzadkie słowa,
instynktownie czekał tam gdzie miałem mówić tak lub nie
i znów wykrawał kulawe zdanie na lichą pociechę.

biedny, stary Rufus. gdyby rozumiał odrobinę
więcej, gdyby zechciał mnożyć i dzielić cierpliwie.
przygarnął dziecko z południa po to by je wyrzucić
z pędzącego autobusu. „murzyński fiut”, mówili,

ale któżby zechciał przygarnąć biednego, starego
Rufusa? komu starczyłoby odwagi zasiadać
z nim do partyjki brydża w każdy sobotni wieczór bez
względu na to czy Rufus miałby ochotę czy też nie?
Rufus; wielki, czarny robal, właził w uszy i oczy,
ale rozdrapywany gasł skomleniem przy zaschniętym
w krajobrazie Moście Waszyngtona. brzytwa i robal.

 Więcej wierszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.