Jacek Łukasiewicz. Od Źwiartowa do Jeruzalem, czyli „Reszta większa od całości” Wacława Oszajcy

Spis treści numeru 1-2/2004

Od Źwiartowa do Jeruzalem, czyli „Reszta większa od całości” Wacława Oszajcy

 

Dla kogo pisze się wiersz? Jak ma się wiersz do autobiografii? Do autorskiego życia zewnętrznego i wewnętrznego? Na te pytania nigdy nie będzie dobrej odpowiedzi (z wielu względów). Poeci zresztą nie muszą się nimi przejmować.

Wiersz rodzi się z wyobraźni. Wyobraźnia, o ile wiem, bo nie mam tego doświadczenia, pełni istotną rolę w ćwiczeniach ignacjańskich. Wyobraźnia ukierunkowana na to, co najważniejsze. Dla chrześcijanina do najważniejszych spraw należy Męka i Śmierć Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Rzeczywista męka i rzeczywista śmierć. Przypomniał o tym film Gibsona. Naocznie, boleśnie i wspaniale. Przypomniał chrześcijanom, bo dla innych widzów były to jedne z wielu tortur zadawanych z niejasnych powodów, bardzo dawno, przez ludzi mówiących gardłowo po aramejsku i po łacinie człowiekowi mówiącemu gardłowo po aramejsku i po łacinie – tortur będących ujściem nagromadzonej agresji, frustracji, nienawiści, co działo się niestety często w przeszłości, niestety dzieje się teraz i będzie się działo niestety aż do skończenia świata. Tortury już się prawie opatrzyły, ich publiczne pokazywanie jest niedyskretne, słusznie piętnowane w tej samej cywilizacji, w której dzieci od maleńkości w domu, kościele, szkole patrzą na pokrwawione ciało przybite do dwóch skrzyżowanych belek. O zgorszeniu krzyżem przypomniał Gibson, a nazywanie jego filmu kiczem w kraju, gdzie niedawno wyprodukowano superfilm Quo vadis,, źle wróży jego kulturze.

Czym innym jednak jest wyobraźnia, a czym innym jej produkt urzeczowiony, artefakt. Obraz malarski czy wiersz jest takim urzeczowieniem. W wierszu Wacława Oszajcy Jak milczałeś tak mów nakładają się na siebie żale Matki Boskiej (planctus) i doświadczenia matek współczesnych.

 

zmiażdżyli twoją twarz
wydarli włosy
skatowali plecy
butami skopali męską już dojrzałość
(…)
kiedy dzisiaj dźwigasz się uczepiony gwoździ
i rzęzisz przełykając twardy łyk powietrza
już stąd odchodzę
zamykając powieki
nic tu po matce

Kolokwialna mowa, oddająca cierpienie tej i tamtej matki, od tego miejsca ustępuje komentarzowi sformułowanemu w języku teologicznym. Język ten już nie należy (przynajmniej w ten sam sposób) do postaci, jest z zewnątrz.

nic tu po matce
którą ocaliłeś zwiastowaniem
przez ciało i krew
i ludzkie słowo
pewniejsze od anielskiej mowy

 

Horror we wcześniej cytowanych, a także w niecytowanych tu wersach jest ten sam co na średniowiecznych krucyfiksach, gdzie skatowany Jezus zastąpił Chrystusa ukrzyżowanego w szacie pontyfikalnej, tego, który już zwyciężył śmierć, wzniósł się nad własną mękę, z perspektywy boskiej ogarnął swoje człowieczeństwo. Poza tym jednak teologicznym wyobrażeniem, przezwyciężeniem krzyża poprzez chwałę, i poza realistyczną, do końca wyobrażoną krwawą męczarnią, gdzie fizyczne tortury będą połączone z nieustającą pogardą – pełnym odepchnięciem znaczenia chrześcijańskiego – bywa krzyżyk jako biżuteria, pasyjka na dekolcie, podkreślająca urodę, maleńka złota szubienica – jak napisał kiedyś Słojewski, a tak bardzo ten jego, Hamiltona, tekst pochwaliła mądra Hanna Malewska. To jest drugie po pogańskim zgorszenie krzyżem – sprowadzanie go do bibelotu.

Tam była prawdziwa męka, okrutna, jak tylko ludzie męczyć potrafią, i tak bolesna, jak tylko człowiek może znieść. Prawdziwy człowiek. Przecież ci wszyscy zadający mękę i jej świadkowie w ogromnej większości nie widzieli w nim Boga i ci, co patrzą na film przypadkowo (a tych jest mnóstwo) widzą tylko człowieka. Inni wprzęgają ten film w kołowrót dwudziestowiecznych nienawiści.

Niełatwo się dziś przechodzi w języku od opisu wydarzeń do integralnego poetycko komentarza teologicznego, od zsekularyzowanego języka naoczności do języka wiary.

Dla kogo pisze się wiersz? Poezja Oszajcy zdaje się wskazywać: pisze się go też dla innych oczywiście, ale przede wszystkim dla siebie, aby się lepiej poznać, by znaleźć się we własnej ewokującej wyobraźni, w której są też obrazy biblijne, Jerozolima z początku naszej ery, wspomnienia dzieciństwa poety, jego rodzice, krewni, rodzinna wieś. Jest się wśród tych obrazów, związanym z nimi. Ufa się im: ciału i krwi, i ludzkiemu słowu „pewniejszemu od języka aniołów”. Ufa się człowieczeństwu cudzemu i własnemu, „żyjąc zawsze prostopadle”. Tak w cytowanym wyżej wierszu woła do syna ludzka matka: wyprostuj się / stój / choćby ziemia i niebo drżały / choćby anioł pieścił cię namiętnie / diabłom sierść błękitniała / a Bóg ciskał w ciebie kamieniami // dla śladu dwóch stóp / zostałeś poczęty / więc trwaj (Jak milczałeś tak mów).

Wyobraźnia plastyczna ma swoje zalety, lecz ma i wady. Dokonuje obrazowych konkretyzacji, posługując się – rutynowo (czy z konieczności) – tradycyjną ikonografią. Anioł z tego wiersza pewnie ma postać kobiety, gdy „pieści namiętnie”, diabła zaś pokrywa sierść, jest więc zoomorficzny, zapewne ogoniasty; Bóg antropomorficzny „ciska kamieniami”. (Przy tym to raczej nie obraz chłopca ciskającego kamieniami, lecz Kogoś spuszczającego głazy czy lawinę kamienną). Czy taka zawierzająca ikonograficznej tradycji (lub może ikonograficznemu stereotypowi) wyobraźnia jest naiwna? Zapewne tak. Ale to naiwność świadoma, celowa, więc pozorna raczej. Ma bowiem ta wyobraźnia różne korzenie: jeden jest w rodzinnym Źwiartowie, inny w Ziemi Świętej, trzeci wrósł w generacyjną poetykę formacji rówieśników, czwarty sięga zapewne do doświadczeń własnych medytacji.

W poezji obok poezji wizualnej istotna jest (przenikająca się zresztą z nią) wyobraźnia językowa. Sfera języka poddana jest rytmowi i wprowadza rytm. To w sferze języka przywołuje się cudze głosy, cytuje je, trawestuje czy parodiuje. W sferze języka toczy się dyskurs i w tej sferze pojawia się, działa niepełne i nie do końca identyfikowane Ty. W poetyckiej sferze języka Ty się wyłania i nie można być pewnym, czy to drugi człowiek, czy ja sam, czy może jakiś anioł albo diabeł, istota boska, Bóg. ON w drugim człowieku, we mnie samym czy ponad nami? W wierszu Jak milczałeś tak mów wyłania się dążąca do jednoznaczności postać mówiąca i osoba, do której kieruje ona swój monolog.

Ty niepoznawalne objawia się w przestrzeni poezji, która jest czymś innym niż realna przestrzeń zewnętrzna, ale także czymś innym niż przestrzeń życia wewnętrznego. Jest jednak do nich podobna, z nimi związana. Wacław Oszajca podkreśla te związki.

Konkretne życie jest tu bardzo ważne i ważna jest topografia Źwiartowa, wsi na Lubelszczyźnie. Z dzieciństwa pamięta autor chałupę, w której mieszkał, jeszcze pod strzechą, z polepą zamiast podłogi, obyczaj wiejski, który w sposób naturalny akceptował, układ społeczny, który przed jego urodzeniem zmienił się w Źwiartowie (przestał istnieć dwór). Wieś była długa, rozciągnieta, majowe nabożeństwa odprawiano na dwóch jej krańcach. Mówi o tym wszystkim wprost w Posłowiu, dbając, byśmy, czytelnicy jego poezji, dobrze się zorientowali w topografii jego dzieciństwa. Towarzyszą tej opowieści rodzinne, amatorskie, podniszczone zdjęcia. Historia rodzinna wchodzi nieuchronnie w historię Polski: drugą wojnę światową, przyjście Sowietów, potem Niemców, wymordowanie przez nich źwiartowskich Żydów, nieudaną właściwie próbę założenia kołchozu (to już autor pamięta z dzieciństwa).

Ten świat poetycki nie tylko ma swój ład formalny, narzucany przez tradycję i konwencję, jest w nim też ład przedustawny, trwający wbrew dramatom i przemianom, chaosowi doznań, wyobrażeń, myśli. Wiejski obyczaj wskazuje na taki oczywisty, zdrowy ład, który jest podstawą, dla pojmowania porządku świata. Poeta więc często wraca do Źwiartowa. Z sentymentu zapewne, ale i dla uniknięcia pokus: udawania, hipokryzji, pokazywania się innym niż się jest, lecz także niekontrolowanego i przypadkowego odsłaniania siebie. Dobra poezja zwraca się tak przeciw hipokryzji, jak i ekshibicjonizmowi. Przywoływanie norm ze Źwiartowa także ekshibicjonizmom zapobiega.

Normy źwiartowskie to nie jedyne normy, nie jedyne dane i wybierane ramy. Bohater liryczny – chłopiec ze Źwiartowa, który nigdy nie był ministrantem, został księdzem, jezuitą, szukał przeto też innych ram. To oczywiste. W poezji granicą jest także dyskrecja modlitwy, intymnego związku między człowiekiem i Bogiem. (Mówi o tym wiersz Święta obojętność: Dzięki Panie mój i za to co się stało potem / kiedy słowa wybrzmiały / a o czym ty wiesz i po trosze ja / co niech tak pozostanie / strzeżone przed wronami / ognistym mieczem twojej gniewnej miłości.)

W wyborze wierszy ojca Wacława Oszajcy ciekawie i starannie opracowanym przez Bogusława Wróblewskiego, w bardzo oszczędnej Nocie wydawniczej możemy przeczytać, iż cała twórczość tego autora przekonuje, że dla chrześcijanina, dla każdego wrażliwego człowieka przełomu tysiącleci, nie istnieje podział na sacrum i profanum, że to właśnie pełne otwarcie na ziemski dramat człowieka zwykle zostaje uświęcone. Dodać trzeba, że wcale nie jest łatwo wyrazić to dzisiaj w poezji.

Poezja Wacława Oszajcy notuje „z dnia na dzień” (to tytuł jednego cyklu) obrazy, krótkie refleksje, uczucia. Wiele w nich kamyków do mozaiki, która i tak się ułoży: „na jezdni gawrony wydziobują ze śniegu / sine mięso przejechanego kota” „onanizujących się dwu chłopców na ławce”, „brabanckie kołnierze”, które zostały po główkach ściętej kapusty, motyl, który przypomina witraż w katedrze i witraż przypominający motyla, darń przywożona w rulonach na Defense w Paryżu i tamtejszy laicki stosunek do prac rolniczo-ogrodniczych, jakże inny od chłopskiego ładu w Źwiartowie, „jasne zielone plamki / w szarościach i brązach” na ujrzanym platanie, którego kora przypomina samodział, strajk studencki w roku 1981, umierający brat Michał, duszący się pod aparatem tlenowym, imieniny kolegi, wiadomość przez radio o śmierci Pol Pota, biskup Józef kupujący róże od młodej Japonki na Manhattanie. To trochę na chybił trafił wybrane przeze mnie kamyczki. Czasem one służą refleksji, czasem są, czy mają być, jakimiś przykładami, lecz tak naprawdę chyba to refleksja im służy. Ich właściwemu zapamiętaniu, zrozumieniu. Wszystkie bowiem te wydarzenia znajdują się (też w podstawowym znaczeniu tego czasownika) w niepojętym i rozumowo niepojmowalnym ładzie świata. Ma bowiem Oszajca poczucie podwójnej natury słowa, nie tylko jego świętości, lecz i grzeszności. A one obie, świętość i grzeszność, najlepiej, najpełniej objawiają się w poezji, która – wiemy to dobrze współcześnie, tak dobrze, że niemal nie potrafimy wziąć w nawias, ukryć w pamięci – jest językiem eksponującym jak paw samą siebie. W tym języku, z istoty pysznym, zawarta jest stale groźba bluźnierstwa: (…) winno bowiem być / nie będziesz niczego i nikogo / nazywać po imieniu / nie tak / nie będziesz niczego i nikogo przyzywał po imieniu // bo przyjdzie / zjawi się / stawi się / jedynie demon / czyli ten który niejest / albo / w najlepszym razie / jedynie / ponury cień rzeczy (Kompleksy).

Jest to świadomość bliska późnemu Różewiczowi, ale i wielu innym współczesnym wybitnym polskim poetom. Niektórzy z nich bronią się przed tym, bardzo starannie budując swoje poetyckie persony, zresztą wielce rozmaite, by przywołać trzy przykłady: Wisławy Szymborskiej, Jana Twardowskiego, Zbigniewa Herberta. Oszajca ma inną strategię, raczej, jak powiedziałem, „zbiera po drodze”, swoją poezję traktując nie tyle jako odrębną strukturę, lecz jako integralną część całości swoich pism i działań (jest bowiem jednym z ludzi-instytucji). Pisze rozmaicie, raz długie wiersze, raz krótkie, poezję gnomiczną, albo o silnym ładunku epickim, zapisuje nagłą krótką refleksję albo dłuższy fragment medytacji. Temu zaś, by w tych utworach granica pomiędzy złem i dobrem nie przebiegała fałszywie, by nie stawała się granicą między mniemanymi sacrum i profanum, zapobiegają ład źwiartowski i duchowy ład wiary, która jest również porządkiem. Doświadczenie z własnych lat chłopięcych odnaleźć można w języku Biblii, pisanej też przecież w kulturze rolników i pasterzy: weź mnie na postronek jak cielaka / i wyprowadź na łąki zielone / gdzie ty jesteś pasterzem / a gdy znów wlezę w szkodę (…) przepędź mnie (…) do swojej masztarni (Kompleta). Swojskie wrony i archaiczny „ognisty miecz twojej gniewnej miłości”, świadomość, iż „jestem krewnym Pol Pota” i „krewnym Jezusa z Nazaretu” umęczonego, zmartwychwstałego, „jestem krewnym Syna Bożego” (Pol Pot) – są w tej poezji w tym samym polu językowym i w tej samej duchowej rzeczywistości.


Wacław Oszajca: Reszta większa od całości. Wiersze 1974–2003. Wybór, opracowanie i nota wydawnicza Bogusław Wróblewski. Iskry, Warszawa 2003, ss. 210 + 6 nlb.