Wojciech Sołtys: Wiersze

Spis treści numeru 4/2003

 

***

Czasami w dzień widzę gwiazdy
a to dlatego, że nieumiejętnie uciekam
od snu przez telewizję, internet, obraz matki
i rozlaną wodę w łazience. Nigdy się nie wyśpię.

Spekulacje na temat początku i końca trafiają
w końcu do pijalni piwa.
Stoję na rynku wtłoczony między niedojrzałe miasto
i papieros.
Antidotum w straganach i starych kobietach. Atmosfera zawęża się
bez kierunku.
Pod wieczór na rynku ścięty czekaniem rozpinam przyciasną
koszulę pokazuję płuca i stopy.

Preludium tragedii

Zajęliśmy się zębami i tym
co zostało pomiędzy nimi.
Wczorajsza kolacja i wczorajsza miłość.
Później lustro i kłopoty z identyfikacją.
Nie pomogły dokumenty i zdjęcia
z wakacji. Lecz to zdarza się często
i zdążyliśmy się już przyzwyczaić do
powtórzeń, biorąc je za nowość, to coś
jak oglądanie wiadomości i chodzenie
na pogrzeby.
Zajęliśmy się śniadaniem
i zabawą w chowanego. Ukryliśmy
kilka lat i kilka sytuacji. Gra bez
przebiegu i wygranych.
Nareszcie to co się miało stać,
się stało, a raczej upadło. Ciepłe
skarpety, a w nich zimne stopy.
Zeschnięty chleb przypomniał nam,
że kończy się tymczasowy pobyt.
Ale kto za to zapłaci, na pewno życie
i coś pomiędzy nami. Zostawiłaś szczoteczkę
ja w miejsce lustra niedokończony sen
wiecznych pobytów.

***

Trzy beznadziejne wiersze i prośba.
Zaśnij już. Nic tu po tobie i coś.
Sprzątam ślady po sobie i własnych
odruchach popiół, miłość, zarost.
Gwiazda półmroku, lampka zapalona w kącie.
Rzut ciałem w boisko mieszkania. Aut. Ktoś ucieka
w trybunach miasta. To ja albo wieczne chyba.
Prześpij się trochę a opowiem ci bajkę o tym co po tobie zostało.
Tylko nie wierz mi że stracisz znaczenie.
O to nam przecież chodzi.

 

Więcej wierszy w papierowym wydaniu „Akcentu”.