Szkic do portretu Wacława Iwaniuka
Po lekturze książki Jana Wolskiego najwłaściwszym określeniem dla niej wydało mi się zaproponowane przez samego autora: „szkic do portretu”, gdyż nie jest to typowa monografia historycznoliteracka poświęcona twórczości pisarza (wtedy rzecz musiałaby zostać nieco inaczej pomyślana i odmiennie zrealizowana), ale próba, która przez odpowiednią selekcję materiału, biograficznego i literackiego, ma umożliwić zrekonstruowanie w ogólnych zarysach sylwetki pisarza, sylwetki, która, gdy idzie o Iwaniuka, została tu ograniczona do rysów najlepiej widocznych, skoro portret pisarza miał wypaść możliwie wyraziście, bez niepotrzebnych i mącących obraz całości szczegółów. Czy i w jakim stopniu ten po trosze już zapomniany gatunek pisarstwa historycznoliterackiego: portret literacki odpowiada dzisiejszym standardom naukowym, tak niemożliwie wyspecjalizowanym? Łączy on przecież dwie dziedziny, które na dobre się rozeszły: życie i twórczość, mało się troszczy o tak gorąco dziś dyskutowane i wciąż kontrowersyjne sprawy podmiotu i podmiotowości, przesądzając z góry, że chodzi o fakty konkretnej biografii, jednoznacznie zakorzenionej w życiu tego oto, a nie żadnego innego pisarza, że gołym okiem widać usytuowanie jego dzieła w poszczególnych fragmentach tej biografii itd. Mam powody sądzić, że J.Wolski przystąpił do pracy świadomy ograniczeń metody i jeśli ją wybrał, to dlatego, że po prostu najlepiej odpowiadała jego zamiarom. Respektuję ten wybór i będą się starał przede wszystkim wydobyć to, co dzięki swej „portretowej” metodzie Wolski uzyskał, a czego – jakże by inaczej? – zaniedbał.
Na tle dotychczasowych prac o Iwaniuku (a jest wśród nich już i książka oraz – jak się dowiaduję – dwa doktoraty, krajowy i zagraniczny, dotąd nieopublikowane) ta nie przynosi ustaleń i obserwacji, które w zasadzie nie byłyby dotąd już jakoś – mniej lub lepiej – znane, i to zarówno badaczom literatury emigracyjnej, jak i tzw. szerszej publiczności, gdyż celem autora było sporządzenie portretu całościowego bez wchodzenia w szczegóły, co jest dobrze widoczne i mimo zastrzeżeń, przynosi efekt pozytywny. Książka bowiem niewątpliwie porządkuje dotychczasową wiedzę o Iwaniuku, a jednocześnie zawiera dostatecznie dużo obserwacji własnych, by na tej podstawie uznać, że trud autora nie poszedł na marne. Iwaniuk wyłania się jako pisarz wyborów jednoznacznych, autor stojący na straży niewzruszonych pryncypiów moralnych, tak dotkliwie zagrożonych we współczesnym świecie. Od chwili gdy osiadł na emigracji, ciągnie swój „zatarg z ojczyzną” i uraz wyniesiony z wojny; zdecydowany antykomunista i przeciwnik ustrojów totalitarnych, emigrant ogarnięty nostalgią, ale zarazem czynnie – także jako pisarz – poszukuje dla siebie miejsca w nowym środowisku, w jakim się znalazł; doświadcza wszelkich możliwych lęków i cierpień, jakich nie szczędził ludzkości wiek – oby na zawsze! – miniony. Iwaniuk to świadek katastrofy, która dla takich jak on oznaczała dosłowny koniec świata i jakikolwiek brak złudzeń co do przyszłości, to postkatastrofista konsekwentny (o wiele bardziej niż bliski mu pod tym względem Różewicz), tzn. oporny na wszelki eschatologiczny styl myślenia, żywy wciąż u Miłosza. Iwaniuk wcześnie, bo jeszcze przed wojną posiadł dystans do spraw krajowych przez pobyt za granicą, który potem okazał się dożywotnią emigracją, a równocześnie z czasem coraz bardziej darzył sentymentem młodość i przeszłość. Zupełnie nieźle radził sobie z obcym językiem, którym nawet próbował pisać, bywając też – gdy zaszła potrzeba – tłumaczem, a przecież pozostał zakochany w polszczyźnie, w słowie wyssanym, jak to się patetycznie mówi, z mlekiem matki, ale właśnie patos nie był obcy Iwaniukowi, jakby na przekór czasom w jakich żył, a także wbrew jego naturalnym, dość trzeźwym skądinąd skłonnościom. Niepotrzebnie tracił czas na doraźne utarczki i polemiki, zbyt często dawał upust nieokiełznanemu temperamentowi, ale zawsze w obronie wartości, które uważał za najcenniejsze. Iwaniuk to pisarz polityczny, ale mający też zadatki (nie w pełni jednak wykorzystane) na autora uniwersalnego, to poeta o dykcji zbliżającej język poezji do języka prozy, a równocześnie przechowujący nabożny szacunek dla słowa i poezji jako siostry magii…
Taki portret Wacława Iwaniuka wyłania się z pracy Wolskiego – czy prawdziwy? Z pewnością tak i w owej całościowej charakterystyce skoncentrowanej na głównych rysach wizerunku pisarza-emigranta upatruję główną zaletę tej książki. Niemałą zaletą tej pracy jest również język, zwykłemu czytelnikowi nie stwarzający przeszkód w zdobyciu wiedzy o autorze, umiejętnie, w sposób ogólnie dostępny wprowadzający w jego twórczość, miejscami na tyle atrakcyjny, by go nie zniechęcić do obcowania z poezją, która – co tu mówić – wydaje się już na pierwszy rzut oka dosyć monotonna, ale też miejscami – po co ukrywać – nadmiernie ulega pokusie zbyt łatwych, publicystycznych sformułowań. Wyłania się portret poety będącego w istocie łącznikiem między krajem a emigracją, bo z jednej strony Iwaniuk należy do wspólnego nurtu razem z Różewiczem i Borowskim, gdyż wszyscy wynieśli z wojny – jak mówi Wolski – jedno i to samo doświadczenie: „uszkodzenie psychiki”, choć konsekwencje tego były dla każdego inne; z drugiej do tych poetów emigracyjnych, których nie stać było na jakikolwiek kompromis z układem politycznym Europy i świata powstałym w wyniku zdrady jałtańskiej.
Status Iwaniuka jako emigranta został w tej książce dość przekonywająco pokazany, z próbą odczytania „głębokich sensów” tej poezji. Po tych uwagach, bynajmniej nie kurtuazyjnych, muszę przejść do opinii krytycznych i polemicznych.
Otóż po pierwsze, Wolski operuje może nazbyt często ogólnymi stwierdzeniami tak, że właściwie każdy z wymienionych tu przed chwilą rysów do portretu pisarza Wacława Iwaniuka, słuszny w ogólnym sensie, zawodzi w szczegółach. Autor rysy bohatera swego portretu „pogrubia”, by uczynić je bardziej wyrazistymi, co rozumiem, ale traci na tym zabiegu realizacja owego zamiaru, wspomnianego przed chwilą, by wiersze jego, stanowiące podstawę tej rekonstrukcji, czytać „głębiej”. Wydaje się, że nie on jeden pada ofiarą zbytniej prostoty wierszy Iwaniuka, które w odbiorze nie sprawiają trudności czytelnikowi i to nawet takiemu, który na ogół poezji nie czyta, gdyż u Iwaniuka nawet metafory są łatwo przyswajalne, a jego styl zbliża się do prozy. Autor miał szansę by dowieść, że tak bynajmniej nie jest, w każdym razie, mówiąc ostrożnie, nie zawsze tak bywa, ale z tej szansy nie skorzystał, czytając Iwaniuka w sposób najprostszy z możliwych. Skutek jest taki, że Wolski najchętniej streszcza wiersze poety, dodaje do nich komentarz historyczny lub biograficzny, porównuje autora z innymi pisarzami, bliskimi mu w danym kontekście, ale wszystko to nie prowadzi do refleksji, nad którą czytelnik mógłby postawić jakiś znak zapytania. Rejestr zagadnień zbytych powierzchownym opisem i takimż komentarzem jest w tej pracy dość duży. Poruszę tu sprawy najważniejsze. O patriotyzmie i emigracji mówi się tutaj szeroko (może niepotrzebnie z nawrotem do tych samych kwestii) i na ogół trafnie, wskazując na ambiwalentny stosunek poety do jednej i drugiej sprawy (ale czy może być inaczej?), poruszając przy okazji sprawę romantycznych uwikłań, nieodłącznych od losu polskiego emigranta, uciekając się do stosownych porównań (Wierzyński, Łobodowski, ale też Gombrowicz, Miłosz), lecz wszystko sprawia jednak wrażenie pewnego niedosytu.
Skąd on płynie? Może stąd, że Wolski bierze pod uwagę – by tak rzec – duże kwantyfikatory: ojczyzna, patriotyzm, wygnanie (jako synonim emigracji) i zarazem niedostatecznie cieniuje obraz, jaki z takiej makroskopowej skali się wyłania. Wprawdzie istotne są tu spostrzeżenia na temat samotności czy snu, ale i one zdają się bardziej zacierać niż rozjaśniać – na ile to możliwe – fenomen Iwaniuka. Jego patriotyzm raz grzęźnie na mieliznach, czytamy, że „wzorzec polsko-patriotyczny” jest raz konserwatywny, innym razem sentymentalny, wręcz megalomański, co jednak nie stoi na przeszkodzie – i tak z pewnością rzeczy się mają – by nazwać ów patriotyzm otwartym. Ten dziwny, skomplikowany splot, Hassliebe, ma u Iwaniuka podkład emocjonalny i często powtarza się na emigracji, ale z pewnością dzieje się to inaczej niż u Gombowicza czy Miłosza, nawet, jak sądzę, inaczej niż u tak bliskiego mu poety jakim był Wierzyński, bo pryncypializm Iwaniuka w tych sprawach był tylko odwrotną stroną jego żywiołowej niechęci do wszelkiej pozy i udawania, ale i czymś więcej zarazem. Może kompleksem prowincjusza i bliskim mu kompleksem kombatanta drugiej wojny, która dla takich jak Iwaniuk nie była zwycięstwem lecz dotkliwą klęską, grobem wszelkich nadziei, zdradą, której rozmiar przyprawiał go o prawdziwą rozpacz. Nie wątpię, że Wolski, dobrze znający twórczość Iwaniuka, wie o tym wszystkim i daje temu wyraz w swej książce, ale i tu, i gdzie indziej zadowala go portret możliwie jednoznaczny i w jakimś sensie zamknięty. A przecież nie jest tak, by poeta tylko manifestował „swój patriotyzm zdecydowanie i konsekwentnie”, czemu zresztą przeczą wcześniejsze uwagi na ten temat.
Przyznając, nie bez pewnej racji, poezji Iwaniuka ten wymiar, który sięga spraw uniwersalnych (samotność, wygnanie), Wolski czyni to w przeświadczeniu, że broni poetę przed nim samym, gdyż skoncentrowana na fatalnym polskim losie, emigracji, nieszczęściu, jakim dla ludzkości okazał się porządek pojałtański, spycha go wciąż ta poezja w drugorzędność, zaś sentyment do przeszłości czyni z niej nadto zaściankowy rezerwat. Uniwersalność stanowiłaby więc cenę za opór wobec podobnych partykularyzmów, podczas gdy jest odwrotnie i tylko w tym jest naprawdę Iwaniuk podobny do Gombrowicza, jeśli już tak lubimy paralele, że jak on przeczuwał (choć nie w pełni to wyraził), że światowym można zostać jedynie pod warunkiem przetrawienia tego, co partykularne; „oprzeć się na własnych atutach w rozgrywce ze światem”, jak napisał w pierwszym tomie Dziennika. Rzecz jasna, Iwaniuk takiej ostrej świadomości nie miał, a Gombrowicza nie lubił, ale wagę problemu czuł. Historyczność jest tutaj wrogiem uniwersalnego, grozi im stale konflikt. Wiąże się z tym druga sprawa, stosunku Iwaniuka do miejsca jego osiedlenia, do obcej kultury, aklimatyzacji w obcym środowisku, co podsuwa Wolskiemu myśl, że pisarz wypracował w trudzie ową „trzecią wartość”, o jakiej mówi Danuta Mostwin, będącą twórczą syntezą pierwiastków obcych i rodzimych, z czym chętnie bym się zgodził, gdyby jednak autor swoją obserwację potrafił dostatecznie uzasadnić. Tymczasem temat Kanady pojawia się w tej pracy czysto werbalnie, zaledwie parę słów o tomie wierszy angielskich, tyleż o tłumaczeniach, a jest to sprawa ważna, jedyna mogąca stanowić podstawę do snucia analogii z Miłoszem (toutes proportions gardees), gdyż poza tym wszystko obydwu pisarzy dzieli. Szkoda, że sięgając do Miłosza nie wykorzystał Wolski szansy interpretacji wierszy Iwaniuka właśnie w duchu bardziej, mówiąc jego językiem, uniwersalnym, przez tak wyraźny u niego zamiar rekonstrukcji mitycznego Początku, którym – jak u Miłosza Litwa czy Lauda – jest dla Iwaniuka jego kraina rodzinna, mała ojczyzna, gdyż jej persewerująca, a z czasem coraz lepiej widoczna obecność jest najlepszym dowodem na to, że ten, niewielkiej skali poeta miał przecież w swoim życiu momenty prawdziwej wielkości, szkoda, że przygłuszone nadmiarem spraw i interesów, które domagały się odeń doraźnej interwencji. Dobrze byłoby je wydobyć i silniej zaakcentować.
Zupełny brak zainteresowania wykazał autor wobec poezji Iwaniuka jako sztuki, znowu opatrując problem kilkoma ogólnikami, formułując parę obserwacji en passant, jak by nie było tu już nic ciekawego do odkrycia. A wydaje się, że jest. Wybór chociażby tak sprozaizowanej postaci wiersza, który sprawia nieodparte wrażenie swobody i naturalności, ale z zachowaniem decorum, języka, który u Iwaniuka, owszem, trąci czasami gazetą i zwyczajną publicystyką, ale bywa też i inny, bo z rozwagą i wyczuciem sięgający do pokładów prostoty, jakby w ten sposób poeta chciał ocalić język przed zakusami nieprawnych uzurpatorów, otóż wybór taki był w przypadku Iwaniuka wyborem świadomym. Dowiódł bowiem on wcześniej, że potrafi pisać inaczej, choć może jeszcze nie w pełni oryginalnie, stylem katastroficznym. Świadomym, gdyż poeta programowo chciał pisać „prosto” i „zwyczajnie”, wiadomo jednak, ile trudu i pracy ukrywa się za tą pozorną łatwością! Zupełnie nietrafne (trybut spłacony modzie!), nie sięgające istoty rzeczy jest natomiast mówienie o autotematyzmie, intertekstualności itp. wymyślonych na chybił trafił rzeczach, podczas gdy naczelną sprawą dla Iwaniuka jest język traktowany zawsze wobec świata i hierarchii wartości, mówiąc prościej: problem fałszu i prawdy, na co Iwaniuk był intuicyjnie ogromnie wyczulony. Tak, że kiedy Wolski z kilku obserwacji poczynionych nad językiem poety wysnuwa wniosek, że: „Należy się nim posługiwać ostrożnie i oszczędnie”, to nazywa skutki, a nie sięga przyczyn zjawiska. W pracy padają nazwiska Wierzyńskiego i Wittlina, ale z tych zestawień nie wyłonił się problem godny uwagi i głębokiego namysłu, mianowicie nurtu orfickiego w poezji emigracyjnej, sięgającego do irracjonalnych źródeł poezji i magicznej funkcji słowa, nurtu, którego głównym przedstawicielem okazał się Wierzyński (począwszy od Korca maku, 1951), a który wciągnął też niewątpliwie Iwaniuka.
Jak widać, książka ta dostarcza wielu okazji do dyskusji z autorem, dyskusji „zawinionych” w jakimś sensie przez samego autora, Iwaniuka, który nie należy do pisarzy wybitnych, ale czy tylko takimi warto się zajmować? Jeśli wiedza o nim ukształtowała się głównie dzięki opinii osób szczególnie nim zainteresowanych, a nie spontanicznej potrzebie czytelników, to prawdopodobnie też i na skutek tego, że poezja ta odbiega od standardów nowoczesnej, a nadto jawi się jako dość monotematyczna. Z tym drugim Wolski miał też niemałe kłopoty, bowiem poszczególne rozdziały pracy nie wyodrębniają się z dostateczną jasnością, istnieją między nimi ciągłe – by tak rzec – przepływy, powtórzenia (np. rozdział piąty wydaje się logiczną konsekwencją pierwszego, z kolei rozdział trzeci łączy wątki historyczne z uniwersalnymi). Wydaje się, że w niedostatecznym stopniu autor uwzględnił wszystko, co istotnego na temat Iwaniuka dotąd napisano (J. Kryszak, M. Zieliński, M. Pytasz), cytuje natomiast z upodobaniem szkice jednej autorki, Anny Szawerny-Dyrszki, a także, jak się okazuje z bibliografii, sięga do jej pracy doktorskiej. Po drugie, sposób cytowania świadczy o dość irytującej manierze powoływania się na prace, z których nic dla samego wywodu nie wynika, bo albo są to rzeczy doskonale ogólne (np. o ojczyźnie, patriotyzmie, autotematyzmie, itp.), albo podpierające wywód autora, a zatem informacyjnie redundantne.
Poetyka portretu literackiego, od czego zacząłem swoją wypowiedź, usprawiedliwia moim zdaniem częściowo eseistyczny styl pracy, widoczny już w metaforycznych tytułach rozdziałów, ale nie zwalnia od obowiązku możliwie jasnej i jednoznacznej precyzacji głównych terminów i pojęć. W tym względzie też niejedno można by autorowi zarzucić.
Niemniej książka ta – bardziej krytyczno- niż historycznoliteracka – jest kompetentna i merytorycznie nie nasuwa poważniejszych zastrzeżeń; została przy tym zupełnie nieźle napisana.
Jan Wolski: Wacław Iwaniuk. Szkic do portretu emigracyjnego poety. Polski Fundusz Wydawniczy, Toronto – Rzeszów 2002, ss. 309, 3 nlb.