Lechosław Lameński: Jerzy Duda-Gracz – artysta osobny

Spis treści numeru 4/2003

Jerzy Duda-Gracz – artysta osobny

 

dg1Jerzy Duda-Gracz to niewątpliwie artysta, którego bez chwili wahania można zaliczyć do wąskiego grona najbardziej znanych i popularnych współczesnych malarzy polskich. I chociaż w chwili obecnej nie wystawia tak dużo i chętnie jak niegdyś (zwłaszcza w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), to jednak wernisaże jego obrazów nadal cieszą się ogromnym powodzeniem, przyciągają tłumy zwykłych widzów, i to zarówno w dużych ośrodkach miejskich jak i niewielkich miasteczkach, a nawet wsiach (jak chociażby w lipcu 2003 roku, kiedy w Nadrzeczu k. Biłgoraja prezentował swoje pejzaże w Domu Służebnym Polskiej Sztuki Słowa, Muzyki i Obrazu, funkcjonującym dzięki Fundacji Kresy 2000). Artysta zawsze może liczyć, na zagorzałych zwolenników (pozostających w zdecydowanej większości) oraz mniej licznych – choć jak się wydaje bardziej zdesperowanych – przeciwników swojej sztuki. Malarstwo Dudy-Gracza, jego oceny i charakterystyki, a zwłaszcza problemy z umiejscowieniem w nurtach współczesnej sztuki dzielą od lat krytyków i recenzentów, chociaż linia podziału na tych co są za albo przeciw nie jest aż tak wyraźna i jednoznaczna jak wśród zwykłej publiczności sal wystawowych. Gdy w 1985 roku w Wydawnictwie Arkady ukazał się album mu poświęcony, z rozbudowanym wstępem Krzysztofa Teodora Toeplitza, załączona bibliografia obejmowała 185 pozycji, w ogromnej większości pozytywnie oceniających dokonania malarskie Jerzego Dudy-Gracza. Zaledwie siedem lat później – w 1992 roku – drugie wydanie tegoż albumu zawierało już bibliografię złożoną aż z 435 różnych tekstów (głównie wstępów do katalogów, artykułów, recenzji i wywiadów) podobnego typu. Tylko w środowisku samych twórców osoba artysty, jego postawa oraz malowane przez niego obrazy niemal od początku nie mogą zyskać szerszej aprobaty.

Do Jerzego Dudy-Gracza (rocznik 1941) przylgnęła niemal natychmiast po debiucie wystawienniczym w 1970 roku etykieta rubasznego kpiarza i prześmiewcy licznych polskich wad, bacznego, a zarazem krytycznego obserwatora i komentatora PRL-owskiej rzeczywistości z jej codziennymi absurdami i anomaliami. Tymczasem publiczność z zapartym tchem i rozbawieniem spoglądała m.in. na Tryptyk polski (1972), Wełnowiecką wenus (1974), Józefowi Chełmońskiemu (1974), Hamleta polnego (1977), czy wieżę Babel – 2 (1977). Nie mniejsze emocje wzbudzali trzej Jeźdźcy Apokalipsy czyli Fucha (1977), Góra i Dół (oba z 1978) oraz Piękny instalator (1979), a więc obrazy, którymi – zdaniem wielu – artysta oszukał cenzurę, zakpił z obowiązujących zaleceń i dyrektyw.

dg2

W pierwszym z nich Tryptyku polskim artysta z charakterystyczną dla siebie lekkością i łatwością (wielokrotnie mu potem wyrzucaną), stworzył własną, mocno osadzoną w polskich realiach – bezpośrednią i szczerą aż do bólu – wersję trzech głośnych obrazów: Śniadania na trawie Eduarda Maneta, Wenus Tycjana i Proletariatczyków Felicjana Szczęsnego Kowarskiego.

Miejsce eleganckich, dobrze ubranych mężczyzn z obrazu francuskiego malarza zajęli krępi robole w kufajkach i gumiakach, o tępych, nalanych twarzach, w krągłych berecikach z antenką, którym towarzyszyły, nie jak w oryginale dwie zwiewne pełne czytelnego erotyzmu kobiety, lecz dwie wyjątkowo obrzydliwe i zapasione baby, będące absolutnym zaprzeczeniem kobiecego seksapilu. Zamiast ciepłego, pełnego zróżnicowanych akordów zieleni tła, w postaci drzew i krzewów podmiejskiego lasku, Duda-Gracz umieścił swych „bohaterów” na rozbabranej budowie w środku miasta, pomiędzy stosem rozrzuconych cegieł, betoniarką a pryzmą piachu.

Z kolei o ile u Tycjana bohaterką obrazu jest piękna i rozmarzona Wenus, uosobienie renesansowego typu urody, to „Wenus” polskiego artysty zamieniła się w tłuste monstrum, o głowie pozbawionej szyi i osadzonej niemalże bezpośrednio na torsie, z nadmiernie rozbudowanymi biodrami i zbyt wypukłym brzuchem. O dziwo artysta nie pozbawił jej jednak wyczuwalnego przaśnego erotyzmu, ukazując śpiącą na tle pejzażu, będącego kompilacją rzymskiej kampanii z dymiącymi kominami i fabrykami Górnego Śląska. Dodatkowo, dla podkreślenia w jakim celu ta słowiańsko-plebejska miss pręży się na prześcieradle rozłożonym na zielonej łące, tuż przy jej biodrze Duda-Gracz umieścił aparat telefoniczny.

Natomiast bardzo popularny – w swoim czasie – obraz Proletariatczycy Kowarskiego (reprodukowany m.in. na znaczku pocztowym) został przez Jerzego Dudę-Gracza powtórzony najwierniej, zmieniło się jednak przesłanie, które było adekwatne do sytuacji politycznej, w jakiej obraz został namalowany. Tak jak w oryginale widzimy pięciu mężczyzn siedzących na ławce, ale nie są to już dumni, mimo przegranej walki rewolucjoniści lecz zobojętniali, na pół otępiali (drzemiący?) urzędnicy (działacze partyjni średniego szczebla?), z których środkowy trzyma filiżankę kawy. Podobnie jak w pierwowzorze tło stanowi ceglany mur, wzbogacony o transparent z tak znanym wszystkim Polakom w latach siedemdziesiątych hasłem: POMOŻEMY.

dg3

Warto tu przypomnieć, że twórczość Jerzego Dudy-Gracza z tamtego okresu prezentowaliśmy w „Akcencie” nr 2 (8) 1982 – lekkie zdeformowanie kompozycyjne okładki tego tomu wynikło z faktu, że jedną z przeznaczonych do druku na okładce reprodukcji obrazów Dudy-Gracza zdjęła cenzura i trzeba było szybko wyprodukować nową, o wymiarach innych niż wcześniej zaplanowane.

Typ narracji, narracji zdecydowanie autorskiej, zapoczątkowany w Tryptyku polskim, w myśl której ludzie najczęściej są odpychająco brzydcy i zdeformowani, znudzeni, leniwi, a także sfrustrowani, znacznie rzadziej pogodni i radośni, podczas gdy przedstawiana rzeczywistość, w której żyją, pracują i odpoczywają to jeden wielki śmietnik, mieszanina niedokończonych dzieł ich rąk z odpadami pozostawionymi przez całe pokolenia, stał się wyznacznikiem kolejnych płócien Jerzego Dudy-Gracza. Nadmierne – zdaniem wielu krytyków – nasycenie poszczególnych kompozycji, a także cykli, które zdominowały twórczość artysty w latach następnych, rozbudowaną treścią i anegdotą, zepchnęło na dalszy plan kwestie formalne, doprowadzając do tego, że w malarstwie Jerzego Dudy-Gracza dostrzegano tylko i wyłącznie „literaturę”, rzekomo nie najwyższego lotu. W takim, a nie innym odbiorze własnego malarstwa partycypował także nieoczekiwanie (przekornie?) sam artysta, deklarując w publicznych wypowiedziach, że interesuje go przede wszystkim treść, w której wyraża tak naprawdę siebie, swoje dzieciństwo i młodość spędzone w Częstochowie, a także lata wieku dojrzałego, związane z pobytem na Górnym Śląsku, gdzie w Katowicach do dziś dnia jest jego rodzinny dom.

Sporo w tym racji, zwłaszcza że rzeczywistość widziana oczyma Jerzego Dudy-Gracza, a następnie uwieczniona na jego obrazach jest rzeczywistością jak najbardziej realną i konkretną. To wszystko, co jeszcze do niedawna artysta malował, istnieje przecież tuż obok nas. Niemal codziennie mamy bowiem do czynienia z robotnikami, rzemieślnikami czy urzędnikami źle wykonującymi swoją pracę, opryskliwymi i niechlujnymi, ale za to skłonnymi do wykonania z radością dobrze płatnej fuchy. Nie brak również ludzi cichych, zamkniętych w sobie, którzy pracując uczciwie całe życie nie doszli do niczego, którym pozostały tylko zniszczone dłonie, zmarszczone ze starości ciało, głodowa emerytura, problemy ze zdrowiem i strzępy niezrealizowanych marzeń. Podobnie rzecz się ma z tysiącami sfrustrowanych kobiet i mężczyzn, dewiantów, nieudaczników czy dewotek, żyjących w świecie totalnej fikcji i iluzji, tęskniących bezskutecznie za mitycznym Edenem. Oto bohaterowie obrazów Jerzego Dudy-Gracza.

dg4

Ale nie zapominajmy jednak, że za tym wszystkim stoi solidne przygotowanie warsztatowe artysty, lata wytężonej pracy w zaciszu pracowni, wszechstronna wiedza jak najlepiej zakomponować obraz i właściwie rozłożyć akordy barwne, pozostając jednocześnie sobą. Powie ktoś, że jest to malarstwo niemodne, pozostające w orbicie tradycji malarstwa realistycznego XIX wieku, a jednocześnie malarstwo porównywane – przez niektórych krytyków – z twórczością Józefa Chełmońskiego, Maksymiliana Gierymskiego, Jacka Malczewskiego, Witolda Wojtkiewicza, a nawet Jana Matejki. I niewątpliwie będą to stwierdzenia w jakimś sensie słuszne. Duda-Gracz nie kryje swych fascynacji sztuką polską powstającą w okresie zaborów, kiedy przede wszystkim malarze i ich dzieła zaświadczały o tym, że Polska – choć nieobecna na mapach Europy – jednak istnieje w sercach i umysłach ludzi, dzięki twórczości swych uzdolnionych artystów. Nie zapominajmy, że tak chętnie powtarzane określenie „szkoła polska” odnoszące się do naszego malarstwa zostało użyte po raz pierwszy przez krytyków obcych w XIX wieku w odległym Monachium, właśnie w odniesieniu do twórczości Józefa Chełmońskiego i Maksymiliana Gierymskiego, a także Józefa Brandta, Alfreda Wierusza-Kowalskiego i wielu innych, którzy szukali inspiracji w urodzie rachitycznego – ale tak bardzo polskiego – pejzażu mazowieckiego, w bujności łąk i lasów tatrzańskich czy też w prozie życia toczącego się leniwie w zagubionych gdzieś na kresach wsiach i miasteczkach dawnej Rzeczypospolitej.

Bez wątpienia taką osobowością jest właśnie Jerzy Duda-Gracz, artysta niepokorny, tworzący pod prąd, ciągle przestrzegający maksymy wpojonej mu przez profesora Edwarda Mesjasza z liceum plastycznego: „wierności sobie, czyli myślenia, żeby nie rozglądać się za tym, co nowe, ale szukać tego, co własne”. A że od początku interesował go bardzo konkretny świat, świat tuż obok, na dotknięcie ręki, stąd niechęć do uprawiania sztuki dla sztuki. Nie bawiło go i nie bawi tworzenie obrazów, których celem byłoby z jednej strony konkurowanie z najnowszymi trendami i kierunkami w sztuce, a z drugiej próba wyznaczania nowych, jeszcze bardziej oryginalnych. Wyścig ku skrajnej – najczęściej nic nie przedstawiającej – pseudonowoczesności, nie interesuje Jerzego Dudy-Gracza. W tej sytuacji, bez względu na to co byśmy powiedzieli o nim i jego malarstwie, jedno zdaje się być pewne: artysta rzeczywiście jest w dużej mierze kontynuatorem wielkiej tradycji malarstwa polskiego XIX wieku. Przede wszystkim odnoszącego wielkie sukcesy malarstwa rodzajowego uzupełnionego o specyficzny, swojski humor i anegdotę, a także pejzaż (nieodłączny element wielu kompozycji figuralnych), jak i – co wielu wielbicielom jego sztuki może wydać się dziwne i wręcz nieprawdopodobne – malarstwa sakralnego.

dg5

Jak już wspomniałem, zarówno krytycy jak i publiczność sal wystawowych dostrzegają w obrazach Jerzego Dudy-Gracza przede wszystkim rozbudowaną treść, ale przecież ta treść jest podana bardzo indywidualnymi (charakterystycznymi) środkami malarskimi, świadczącymi o dużej wrażliwości artysty na kolor, a zarazem zauroczenie pejzażem. Kolor, który przechodzi wyraźną ewolucję na przestrzeni dziesięcioleci, od zestawów barw mocnych, kontrastowych (przepyszne czerwienie i brązy w wielu portretach), po układy barwne coraz bardziej delikatne, wręcz pastelowe (subtelne błękity i szarości). Obrazy malowane z reguły cienko – niekiedy laserunkowo – ale zawsze z pozostawionym duktem pędzla, sprawiają wrażenie, z pewnej odległości, migotliwych witraży lub – w ostatnich latach – dopiero co odkrytych, przytłumionych patyną czasu średniowiecznych fresków. Jeżeli chodzi o pejzaż, który w wielu obrazach odgrywa rolę równie ważną jak pierwszoplanowe postacie, to artysta maluje go z wyczuwalną nutą nostalgii i ciepła. Tam gdzie tylko może, wprowadza pojedyncze drzewa i krzewy, rozległe łąki, a nawet szczyty górskie i fragmenty miast oraz miasteczek. O ile postacie ludzi są celowo i świadomie deformowane przez Jerzego Dudę-Gracza, to obraz natury stworzonej przez Boga i uzupełnionej ręką żyjącego w jej otoczeniu człowieka jest udaną próbą zarejestrowania, uchwycenia tego co niestałe, co zmienia się wraz z pierwszymi wiosennymi kwiatami, letnimi promieniami słońca, jesienną słotą czy płatkami śniegu opadającymi na ziemię o zimowym poranku.

Najciekawszych spostrzeżeń dostarcza jednak zasygnalizowany powyżej wątek religijny, tak naprawdę obecny w twórczości artysty chyba od samego początku. Wszak dzieciństwo i młodość spędzone pod Jasną Górą musiały pozostawić jakiś ślad w jego psychice i pamięci. I rzeczywiście pozostawiły, o czym świadczą – między innymi – liczne szkice z czasów nauki w liceum plastycznym, pełne studiów z motywami religijnymi, postaciami zauważonymi na odpustach i podczas wielkich świąt kościelnych, gdy tłumy pątników zmierzały ku sanktuarium. Sceny z Nowego Testamentu, wizerunek Matki Boskiej Jasnogórskiej, Chrystus na krzyżu, Pieta, pojawiały się w obrazach artysty bardzo wcześnie, już na początku lat siedemdziesiątych, ale wówczas nie był on jeszcze gotów do zmierzenia się z tajemnicą sacrum w sposób go satysfakcjonujący.

Tryptyk Częstochowski (1970), Odpust i Quo Vadis Homine? (oba z 1972 roku), to kompozycje anegdotyczne o czytelnych wątkach religijnych, ale trudno by w nich szukać elementów oczekiwanej mistyki i uduchowienia – tym co decyduje o ich charakterze jest bowiem element zjadliwej i przekornej satyry. Z kolei Pieta Limanowska (z 1973 roku) to bardzo interesująca próba połączenia elementów kompozycyjnych zaczerpniętych ze współczesnej przydrożnej górskiej kapliczki z barokowym portretem trumiennym, wzbogaconym o element anegdoty i o uroczy – stylizowany na prymitywny – pejzaż w tle. Ale także w 1973 roku po raz pierwszy Jerzy Duda-Gracz realizuje w technice litografii własną wersję Drogi Krzyżowej. Drapieżna, pełna ironii i elementów obyczajowo-społecznej groteski, posłużyła jako materiał ilustracyjny do ręcznie przepisanych wierszy Joanny Kulmowej pt. Jak to Pan Jezusek cierniowy po świecie przepatrywał, wydanych w osobnym tomiku poza cenzurą.

dg6

Od tego momentu motyw krzyża, w tej czy innej formie, pojawia się coraz częściej w malarstwie Jerzego Dudy-Gracza, zaczyna określać stosunek artysty do rzeczywistości, zmienia jego podejście do niej. Twórca nie może być uważany wyłącznie za rozchwytywanego, nadwornego rozśmieszacza elit i maluczkich, wkracza na trudną i niewdzięczną drogę prowadzącą ku tajemnicy malarstwa sakralnego. Zmiana, która dokonuje się w jego kompozycjach – przynajmniej kilkanaście lat temu – przechodzi w gruncie rzeczy niezauważona. Nie widzą tego lub nie chcą widzieć zarówno krytycy, publiczność sal wystawowych, jak i koledzy artyści. W dalszym ciągu jest postrzegany z perspektywy rozbudowanej treści literackiej jego obrazów i – zdaniem wielu – ich zdecydowanie satyryczno-anegdotycznego przesłania. Nie miejsce tu aby szczegółowo zastanawiać się, jak doszło do tej przemiany i co ją spowodowało, oraz – szerzej – dlaczego Jerzy Duda-Gracz mimo ogromnej popularności jego malarstwa jest swoistym outsiderem sztuki polskiej. Zagorzali przeciwnicy artysty będą mówić, że to pokłosie jego koniunkturalnej postawy wobec zmian społeczno-politycznych w Polsce, inni, że swoista ekspiacja za popełnione „grzechy” w czasie stanu wojennego. Piszącemu te słowa wydaje się natomiast, że to kwestia żarliwej wiary, a także własnej godności i wierności ideałom oraz zasadom wpajanym mu niegdyś, gdy był jeszcze dzieckiem. Należy do tego dodać zamysł Jerzego Dudy-Gracza, by opowiadać o życiu i męce Chrystusa za pomocą bardzo osobistych środków malarskich. Tyle oryginalnych co intrygujących (niektórych) rozwiązań formalnych i kompozycyjnych, ale przecież jak najbardziej szczerych, co w połączeniu z wartościami duchowymi wyniesionymi z coraz częstszych chwil skupienia, modlitwy i refleksji, a zwłaszcza kontaktów z ludźmi Kościoła (głównie paulinami z klasztoru na Jasnej Górze), doprowadziło do ukształtowania się innego, bardziej refleksyjnego Jerzego Dudy-Gracza.

W 1982 roku Jerzy Duda-Gracz uczestniczy w ogólnopolskim plenerze malarskim poświęconym 600-leciu obecności obrazu Matki Boskiej na Jasnej Górze. Zarówno w trakcie pleneru jak i po nim artysta maluje szereg niezwykle sugestywnych portretów i kompozycji figuralnych związanych z wizerunkiem Panny Jasnogórskiej w nowym ujęciu ikonograficznym. W ramach cyklu Motyw Polski powstają: Pieta 600-lecia, Pieta, Peregrynacja, Madonna Sierpniowa (Bogurodzica), Pielgrzym, a także śmiały i wstrząsający obraz Cały Jej, ukazujący papieża Jana Pawła II leżącego u stóp wizerunku Madonny (jako nawiązanie do zamachu na niego). Ale w skład cyklu Motyw Polski wchodzą również obrazy o tematyce chrystologicznej: Nazareńczyk – przedstawiający Chrystusa wiszącego na rachitycznym, powykrzywianym krzyżu, przeraźliwie chudego, o zdeformowanym ciele, na wpół ludowego, z obrazem Matki Boskiej Jasnogórskiej u stóp, oraz Golgota IV, w centrum którego kroczący z trudem, niemal przeźroczysty, Jezus z krzyżem na ramionach spotyka Marię w postaci obrazu Jasnogórskiego. Wokół tłum dziwnych postaci (m.in. ksiądz, paulin, mężczyzna w garniturze, mężczyzna z teczką, dziecko i odwrócona tyłem kobieta w chustce na głowie, a także mężczyzna w czapce nasuniętej na oczy – sam artysta?), które zdają się współczuć Chrystusowi, może nawet chcą mu pomóc, ale chyba tak naprawdę nie obchodzi ich jego los, ponieważ radują się wyłącznie faktem, że znalazły się w centrum zainteresowania „mediów”, w pobliżu tak ważnego wydarzenia jakim jest męka Pana Jezusa.

Wkrótce potem – w 1985 roku – Jerzy Duda-Gracz maluje do kaplicy domu Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej w Brennej w Beskidzie Żywieckim Golgotę z Brennej. Tworzą je niewielkie (30 x 30 cm) studia głowy Chrystusa, których przesłaniem była – jak twierdzi artysta – samotność Syna Człowieczego. Fakt, że każda ze stacji to tylko umęczona głowa w koronie cierniowej, o zapadłych policzkach, smutnych oczach o nabrzmiałych powiekach i przesiąkniętych, zlepionych gęstą krwią włosach, na tle fragmentu krzyża, czyni z Golgoty z Brennej dzieło o wyjątkowej sile wyrazu mimo małej ilości elementów estetyzujących, które zastąpiła duża doza fotograficznego realizmu.

Pięć lat później – w 1990 roku – Jerzy Duda-Gracz maluje drugą Drogę Krzyżową (także dla Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, ale tym razem w kaplicy klasztornej w Katowicach), którą nazywa Golgotą Eremicką. Tak jak w poprzedniej, artysta koncentruje uwagę wiernych na osobie samotnego Chrystusa. W Golgocie z Brennej była to jego twarz wypełniająca całą przestrzeń obrazu, teraz natomiast Chrystus ukazany został aż do bioder z perizonium tak, że po zrzuceniu szat widać jego umęczone ciało, z prześwitującymi spod skóry zarysami żeber. Ale jest to zarazem Chrystus „wychodzący” z kadru, osuwający się i upadający asymetrycznie, lub martwy, leżący nieruchomo wzdłuż dolnej krawędzi kompozycji. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku artysta buduje atmosferę, przenikliwy klimat poszczególnych stacji ekspresyjną kreską (wyraziste kontury twarzy i torsu), uzupełnioną o walorowo ujęte partie koloru zdominowane przez ciepłe ugry, przechodzące od zdecydowanie jasnych i delikatnych po ciemny i groźny brąz, co potęguje osamotnienie i dramat walki Chrystusa.

W 1998 roku powstaje trzecia Droga Krzyżowa Jerzego Dudy-Gracza. Podobnie jak poprzednie traktowana przez artystę „jako jeszcze jedno studium i ostatnia próba przed tym, co przyjdzie nieuchronnie”. Tym razem przeznaczona do niewielkiej kaplicy przydrożnej w Nadrzeczu k. Biłgoraja. W dużej mierze jest to powtórzenie pierwszej Golgoty z Brennej, artysta idąc tym samym tropem koncentruje uwagę na twarzy Chrystusa, ale nasyca poszczególne stacje dodatkowymi szczegółami (np. młotek i gwoździe), różnicuje także kolorystykę, pojawiają się szlachetne szarości, łagodne żółcienie i rozproszone, neonowe białe światło w scenie XIV – Jezus do grobu złożony.

„Tym co przyjdzie nieuchronnie” są prace nad Golgotą Jasnogórską, które Jerzy Duda-Gracz rozpoczyna wreszcie na wiosnę 2000 roku, a kończy w połowie marca 2001 roku. Po roku intensywnych prac, w trakcie których nie brakło chwil zwątpienia i rezygnacji, powstaje osiemnaście stacji (do tradycyjnych czternastu, artysta dołączył jeszcze – ważne z jego punktu widzenia – cztery: Zmartwychwstanie, Tomasz, Galilea i Wniebowstąpienie), w formacie 185 x 117 cm, z wyjątkiem stacji XII – Jezus na krzyżu umiera, która ma wymiary 185 x 234 cm ze względu na umieszczenie (poza ukazanym w mocnym, prowokującym skrócie ciałem Jezusa) aż trzydziestu postaci polskich świętych. Zostały one zawieszone w przestrzeni zamkniętej, na górnej kondygnacji wejściowej części kaplicy Matki Bożej, tzw. przybudówki przeprojektowanej w latach 1929-1933.

W ten sposób ziściło się jedno z młodzieńczych marzeń artysty, aby w rodzinnej Częstochowie, w miejscu tak szczególnym, bliskim każdemu wierzącemu Polakowi, pozostawić trwały ślad swojej obecności. Ślad, który na pewno – tradycyjnie już – jednych zachwyci, jak wszystko co tworzy artysta, innych zirytuje, a nawet rozdrażni swoistym „świętokradztwem” (m.in. wprowadzeniem własnej osoby do stacji V – Opowieść o Cyrenejczyku) bądź też znuży nadmiernym gadulstwem i rozbudowaną aktualizacją Męki Pańskiej, może wreszcie sprowokuje do chwili zastanowienia, kontemplacji i refleksji. W efekcie nikt z pielgrzymujących do sanktuarium nie przejdzie obok Golgoty Jasnogórskiej Jerzego Dudy-Gracza obojętnie. I być może na tym właśnie polega siła i magia malarstwa artysty, który tworząc konsekwentnie od ponad trzydziestu lat, będąc obecnym na krajowym rynku sztuki (zagranica, ze słynnymi marszandami i ich galeriami oraz jeszcze większymi pieniędzmi, nie interesuje go), na przekór wszystkim i wszystkiemu, realizuje swoją, a zarazem naszą wizję drogi życia.

Bo przecież Golgota Jasnogórska to na pierwszym planie samotna walka Chrystusa za nas wszystkich, podczas gdy na drugim – w tle – jesteśmy my i nasi święci (od wczesnośredniowiecznego św. Stanisława począwszy, a na wyniesionych na ołtarze przez papieża Jana Pawła II męczennikach XX wieku skończywszy), a także anonimowi bohaterowie, żołnierze wojen światowych, powstańcy i jeńcy, więźniowie obozów koncentracyjnych, chromi i zdrowi, księża i zakonnicy, dzieci, dorośli i starcy, jednym słowem całe polskie społeczeństwo, pełne obaw i wątpliwości, polska codzienność ukazana w somnambulicznym pochodzie ku przyszłości. Tak typowa i charakterystyczna dla warsztatu Jerzego Dudy-Gracza narracja, z potworkowatymi dziećmi, tłumem dorosłych o szarych, kartoflowatych twarzach oraz masą akcesoriów sytuacyjnych (m.in. krzyży, świec i feretronów) już nie niepokoi jak niegdyś. Przecież to naprawdę jest świat, w którym żył Chrystus, świat, w którym każdy Polak może znaleźć kawałek swego życia. A więc po raz kolejny Jerzy Duda-Gracz pozostał wierny sobie, swojemu myśleniu o sztuce.

Zastanawiać więc może fakt, że w tak ważnej dla poznania i być może zrozumienia kondycji polskiej sztuki religijnej publikacji o. Dominika Łuszczka Inspiracje religijne w polskim malarstwie i grafice 1981-1991 (Warszawa 1998), a zwłaszcza w imponującej (materiałowo i edytorsko) książce Renaty Rogozińskiej Inspiracje pasyjne w sztuce polskiej w latach 1970-1999 (Poznań 2002) na próżno szukać oceny dokonań Jerzego Dudy-Gracza. Czyżby jego Golgoty i bardzo liczne pojedyncze obrazy o wątkach religijnych, a zwłaszcza obrazy już zdecydowanie sakralne (przeznaczone do kultu, sic!) były zbyt realistyczne, za nadto dosłowne i tradycyjne, a za mało nowoczesne i syntetyczne, aby poświęcić ich autorowi kilka zdań? Czyżby chęć przedstawiania siebie samego wśród ludzi otaczajacych Chrystusa, ukazywanie czytelnych symboli złożonej i dramatycznej historii Polski w XX wieku, a także zwykłych obszytych kawałkiem materiału guzików na sukience dziewczynki idącej do pierwszej komunii świętej bądź też werystycznie potraktowanych łez spływających po zapadniętym policzku Chrystusa były nie do zaakceptowania przez krytyków i artystów? Bardzo możliwe, że tak właśnie jest, ale dlaczego kompozycja uważana za nowatorską i nowoczesną w chwili obecnej, utrzymana w nurcie sztuki współczesnej ma być lepsza formalnie od realistycznych (niezwykle wizyjnych) dzieł tworzonych od lat z pasją i powodzeniem przez Jerzego Dudę-Gracza? Obawiam się, że odpowiedzi obiektywnej i przekonywającej nie otrzymamy.

Tymczasem Jerzy Duda-Gracz znowu zaskakuje. Począwszy od 1999 roku w kilku miejscach w Polsce, w pierwszej kolejności w Łagowie, a także w przestronnej, pachnącej żywicą (zbudowanej z drewna) pracowni w Nadrzeczu k. Biłgoraja, powstają nowe obrazy – „cykl Chopinowski”. Będący w zamierzeniu malarską interpretacją wszystkich dzieł Fryderyka Chopina, ma być gotowy w 2005 roku (sic!), kiedy to zostanie zaprezentowany podczas XV Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie. Artysta szeroko i otwarcie daje upust swojej fascynacji pejzażem, pejzażem rodzimie polskim, rozległym i piaszczystym, z zagajnikami trzęsących się na wietrze osik, białych brzóz i sosen czy zarośniętych w leśnych otmętach oczek wodnych. Fascynacja ta zaczęła się kilka lat wcześniej, w 1994 roku, gdy Jerzy Duda-Gracz zaczął regularnie przyjeżdżać na Roztocze. Powstały wówczas liczne obrazy inspirowane przez roztoczańską przyrodę, malowane w Zwierzyńcu, Gorajcu, Topólczy… Obrazy malowane z potrzeby serca, chęci zatrzymania w kadrze tego co ulotne i przemijające dowodzą dobitnie wrażliwości na piękno natury. Poszczególne partie i plany malowane miękko i delikatnie, utrzymane w barwach wyciszonych (zbliżonych do pastelowych), stanowią podstawę poszczególnych kompozycji, decydują o ich melodyce. Ale aby obrazy te mogły przekazać pełniej za pomocą znaków plastycznych niepowtarzalne piękno utworów Chopina, ich rytm i tempo, Jerzy Duda-Gracz wprowadza jako dopełnienie nostalgicznych, tajemniczych, radosnych, a zarazem wizyjnych pejzaży elementy figuralne, wśród nich unoszące się w powietrzu, wirujące, tańczące i pląsające postacie ni to świtezianek, ni rusałek, a także młodych chłopców i dziewcząt z narzuconymi na ramiona wzorzystymi strojami ludowymi z różnych regjonów Polski. Prace nad cyklem postępują, obrazy stają się coraz bardziej wyraziste, zaczynają „grać” z całej siły harmonią niezwykłych kształtów i dopełniających je barw.