Z mroku do Światła
Homilia na pogrzebie Leszka Mądzika
Płaczmy, lamentujmy po wielkiej utracie (Czesław Miłosz: Druga przestrzeń). Ta fraza przychodzi mi na myśl bezwiednie od momentu, kiedy dotarła wiadomość o śmierci Leszka Mądzika. Wówczas uświadomiłem sobie także, że swoją artystyczną refleksją wybiegał on często w stronę dzisiejszego wydarzenia. Również w sztuce Całun. Przy okazji jej premiery mówił: Całun to bardziej przeczucie niż pewność. Przeczucie i zawierzenie. Te stany kieruje do tego momentu, tej chwili, która będzie przekroczeniem progu doczesności. Ten moment przejścia próbujemy objąć swoją wyobraźnią. Już teraz jest takie pragnienie zajrzenia za tę zasłonę.
Dzisiaj, jeszcze oddzieleni tą zasłoną, chcemy Go pożegnać.
Rodzina żegna Go jako osobę najbliższą, kochaną, bo był dobrym mężem i czułym ojcem. Świat artystów żegna wybitnego twórcę, który był autorem wielu spektakli i scenografii w teatrach Polski, Portugalii, Francji czy Niemiec. Lublin, opuszczając do połowy masztu flagę na miejskim ratuszu, żegna swojego honorowego obywatela. Środowiska akademickie żegnają wybitnego wykładowcę, który prowadził warsztaty w wielu szkołach wyższych, miał wykłady na Sorbonie, na uczelniach artystycznych w Helsinkach, Berlinie, Amsterdamie, San Francisco czy Lyonie. Długo by wyliczać. Katolicki Uniwersytet Lubelski żegna dzisiaj swojego wybitnego profesora, który prezentując spektakle na teatralnych deskach wszystkich kontynentów, rozsławiał imię uczelni, przydawał jej znaczenia i budował jej prestiż.
Żegnamy człowieka niezwykłego!
2. Zainteresowania artystyczne Leszek Mądzik zdradzał już w młodości, nasiąkając pięknem rodzinnych stron, malowniczych miejscowości przylegających do Gór Świętokrzyskich. Upodobanie do sztuki utrwalał w kieleckim liceum plastycznym, w którym poznawał arkana tkactwa. Przełomowym wydarzeniem był wyjazd do Lublina, gdzie rozpoczął studia z zakresu historii sztuki na uniwersytecie katolickim. Tu założył teatr, nazywając go Sceną Plastyczną KUL. Ponad pół wieku temu związał się na trwałe z uczelnią, gdzie powstało ponad dwadzieścia autorskich przedstawień, tworzących wyjątkowe, niepowtarzalne zjawisko. Przez krytyków zostało ono nazwane „teatrem bez słów”. Jak sam nieraz powtarzał, właśnie dzięki niezwykłej atmosferze wolności panującej na uniwersytecie mogło się to wszystko zdarzyć.
3. Miałem szczęście podziwiać Jego sztukę: spektakle, obrazy, fotografie i plakaty. Pierwszy raz z Jego teatrem zetknąłem się w 1970 roku, gdy w auli uniwersyteckiej zwanej „małą”, doraźnie przekształconej na salę teatralną, obejrzałem sztukę Ecce Homo. Do dziś noszę w pamięci główny obraz: kolebka w kształcie trumny. Oznaczała ona, że moment narodzin jest jednocześnie początkiem umierania. Z białej, małej trumny wyjmowany był człowiek, kukła dziecka opatulona bandażami nasączonymi czerwoną farbą symbolizującą krew. Z głębi sceny padły znamienne słowa: Ecce homo. Oto człowiek, takie jeszcze ziarno. A następnie: Dlaczego wywiodłeś mnie z łona?
Premiera tej sztuki była niezwykłym wydarzeniem, nie tylko w naszym uniwersytecie. Pamiętam, że na zakończenie, po opadnięciu kurtyny, sala zamarła w bezruchu, nie wybuchły oklaski, jak to bywa zazwyczaj w teatrze, nie było entuzjastycznego aplauzu. Zaległa cisza. Z wypełnionej sali wychodziliśmy niespiesznie, w milczeniu, zamyśleni.
A potem przyszły kolejne spektakle: Zielnik, Wilgoć, Tchnienie, Bruzda, Lustro, Kres. Wszystkie kończyły się podobnie: nie wywołując stanu ludycznego, beztroskiego zadowolenia, zawsze wyzwalały bojaźliwy zachwyt i jakieś wewnętrzne drżenie, zdumienie czy nawet lęk. Wszystkie miały swój jedyny i niepowtarzalny stempel: głównymi narzędziami wypowiedzi Profesora, który był reżyserem i scenografem, stały się przestrzeń, światło, cisza i dźwięk. Nie było słów, tradycyjnej gry aktorów i fabuły. Były nieliczne postacie, często owinięte tkaniną, oraz przedmioty zanurzone w głębi i mroku scenicznej przestrzeni.
Spektakl Ecce Homo był ważnym wydarzeniem w życiu Profesora. Po latach zwierzył się, że scena z tego przedstawienia stała się symbolem Jego teatru i w jakiś sposób wyznaczyła Jego drogę. „Dała skrót całego istnienia teatru” – mówił, udzielając wywiadów.
4. Leszek Mądzik był wielkim, uznanym, rozpoznawalnym na całym świecie artystą, odnosił sukcesy; lista przyznanych Mu prestiżowych nagród i odznaczeń jest bogata. Jednocześnie wyraźną cechą Jego charakteru była lojalność. Do tej wartości przywiązywał wielką wagę. Niezmiennie. Zachował ją wobec swojej koncepcji teatru, pamiętał o swojej rodzinnej ziemi, lojalnością kierował się także wobec swojego uniwersytetu. Kiedy uczelnia świętowała jubileusz 100-lecia istnienia, z entuzjazmem i twórczo wnosił swój ważny i zauważalny wkład. Prezentacje Jego dzieł stawały się istotnymi punktami programu obchodów w wielu miejscach na świecie. Nieraz w tamtym okresie, pijąc cappuccino w rektoracie, rozmawialiśmy o kolejnych wydarzeniach. Jednym z nich była wystawa fotografii „Faktura czasu”. Została zorganizowana w Instytucie Polskim w Wiedniu bodajże w marcu 2018 roku. Pamiętam, jak z pasją oprowadzał nas po sali wystawowej, od pierwszej do ostatniej fotografii, opowiadając o swoich podróżach do wielu zakątków świata, o historii zdjęć odkrytych – jak mówił, często przypadkowo – rzeźb, nagrobków, świątków, fragmentów domów czy świątyń. Utrwalał też osoby. Nie przypominam sobie, dlaczego nieco dłużej zatrzymaliśmy się przy fotografii pomarszczonej twarzy półślepej mieszkanki Limy. Obraz jej zmęczonego, ale pogodnego oblicza mógł być odczytany jako znak konfrontacji z upływem czasu, przemijaniem, odchodzeniem, jako wyraz napięcia pomiędzy sferą sacrum a profanum. To były stałe, dominujące elementy przesłania artysty.
Kiedy w roku jubileuszowym miało nastąpić odsłonięcie pomnika ks. Idziego Radziszewskiego, pierwszego rektora KUL i założyciela uczelni, Profesor sam zaproponował, aby uroczystości nadać formę etiudy teatralnej. Skwapliwie skorzystałem z propozycji. Gdy w dniu wydarzenia jego uczestnicy pojawili się na skwerze nieopodal uniwersytetu, w miejscu, w którym spodziewali się ujrzeć pomnik, zobaczyli czarną wysoką bryłę w formie sześcianu. Uroczyste odsłonięcie pomnika miało oryginalny i niespotykany przebieg. Najpierw, zupełnie nieoczekiwanie, ściany bryły zaczęły pękać. Widzowie ujrzeli w szczelinach pęknięć ludzkie ręce, a zaraz potem wydostające się ze środka bryły ubrane na czarno i biało ludzkie postaci, aktorów Sceny Plastycznej KUL. Na ich twarzach malowały się zachwyt i zdumienie. Scena przywoływała na myśl jakąś formę narodzin. Następnie, przy dźwiękach poruszającej muzyki, aktorzy, niczym mityczni herosi, odciągając drewniane sztalugi z naciągniętym płótnem, odsłaniali czterem stronom świata poszczególne fragmenty monumentu. Staliśmy zahipnotyzowani. Postać pierwszego rektora powoli, niejako wyłaniając się z niebytu, stopniowo ukazywała się oczom zgromadzonych. To był piękny, niezapomniany spektakl, który zawładnął wyobraźnią publiczności.
5. Kiedy dopadła Go choroba, dziś już wiemy – śmiertelna, starał się z nią jakoś żyć, mocować i walczyć. Nie poddawał się jej. Pokonywał ją aktywnością, marzeniami, planami, pracą nad kolejnymi spektaklami czy wernisażami. Wiele razy powracał do pomysłu wystawienia Don Kichota. Projekt chciał zrealizować w Galerii Sztuki Sceny Plastycznej KUL mieszącej się przy lubelskim Rynku.
Przeszło dwa lata temu, kiedy odwiedziłem go w domku letniskowym w Rogóźnie, częstując mnie zupą cebulową, z błyskiem w oczach opowiadał o rycerzu na koniu, który wjedzie ulicą Grodzką, pojawi się na wernisażu i następnie odjedzie donikąd. Jego opis był tak sugestywny, że wydawało mi się, że słyszę stukot końskich kopyt po granitowej kostce ulic Starego Miasta.
Ale ostatnio najwięcej mówił o Requiem Wolfganga Amadeusza Mozarta w Operze Lwowskiej z udziałem lwowskich artystów. Jak zaznaczał, to było dla niego wyzwanie totalne. „Robię całość: scenariusz, scenografia, reżyseria” – powtarzał. Requiem, msza żałobna, niedokończona przez Mozarta kompozycja, jeden z największych utworów sakralnych wiedeńskiego artysty, miała być tłem do pokazania tragedii Wielkiego Głodu na Ukrainie – klęski zbrodniczo, sztucznie wywołanej przez komunistyczne władze. Spektakl miał być też wystawiony w lubelskim Centrum Spotkania Kultur. Projekt nabierał kształtów, w jakimś sensie, jak zdradzał Profesor, miał zamknąć, niczym klamrą, Jego działalność artystyczną. Niestety Profesor nie zdążył pojechać z nim do grodu nad Pełtwią. Kto wie, może teraz w niebiańskich przestrzeniach inscenizuje Requiem Mozarta?
6. W ostatnim czasie doznawał bólu i cierpienia, chociaż na tym doświadczeniu nie skupiał uwagi innych. Kilka miesięcy temu odwiedziłem go w Jego lubelskim domu. Siedzieliśmy w Jego pracowni na poddaszu; otoczony pięknymi rzeczami snuł plany, także związane z kolejną publikacją. Książka miała być zbiorem wypowiedzi znawców sztuki, literatury i teatru, filozofii i teologii szukających odpowiedzi na pytania dotyczące cierpienia, jego znaczenia jako twórczej siły. Teksty te powstały przeszło trzydzieści lat temu, były dedykowane Profesorowi, który podówczas świętował jubileusz 20-lecia swojego teatru. Podjęty w czasie sesji temat okazał się ważny, nie tylko wówczas, gdy nawiązywał do dzieł wystawionych na deskach Sceny Plastycznej KUL; stał się tematem uniwersalnym, ponadczasowym. Szczęśliwie książka ukazała się drukiem (Sztuka a cierpienie. Wydawnictwo KUL, Lublin 2024). Kilka dni temu, jak to zaplanował Profesor, w galerii Sceny Plastycznej KUL, mieszczącej się przy lubelskim Rynku, odbyła się jej promocja. Niestety bez Jego udziału. Tym razem już nie mógł opuścić szpitala i przybyć na to spotkanie. Chcę ufać, że teraz, kiedy już jest po drugiej stronie zasłony, doświadcza spełnienia obietnicy, że otrze Bóg wszelką łzę (…); a śmierci więcej nie będzie, ani smutku, ani krzyku, ani boleści nie będzie (Ap 21,4).
7. Scena Plastyczna KUL często była nazywana „teatrem mroku i światła”. Ta opozycja, tak żywo obecna w Biblii, religii i filozofii, stała się jednym z głównych środków artystycznej ekspresji w przedstawieniach Leszka Mądzika. Zafascynowani Jego dziełami wierzymy, że ma on już udział w Światłości, która symbolizuje działanie Boga. Wraz ze św. Janem ufamy, że objawia się ona w bóstwie Jezusa, który na Górze Przemienienia i jako zmartwychwstały Pan, który jest Alfą i Omegą, Pierwszym i Ostatnim, Początkiem i Końcem wszystkiego (por. Ap 22,13), przemienia człowieka śmiertelnego. Przemienia go w istotę mającą udział w światłości niebiańskiego Jeruzalem.
Chcemy wierzyć też, że Miastu nie trzeba słońca ni księżyca, by mu świeciły, bo chwała Boga je oświetliła, a jego lampą – Baranek. (…) I odtąd już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków (por. Ap 21,23; Ap 22,5). Amen.
Antoni Dębiński
Homilia wygłoszona 22 marca 2025 r. w archikatedrze lubelskiej.