Wybór listów Wacława Iwaniuka do Krzysztofa Lisowskiego
Waclaw Iwaniuk
263 Keewatin Ave
Toronto Ont
M4P 2A4
Toronto, 13 stycznia 1988 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
Piszę krótko, bo jest już wieczór, o świcie lecę na Florydę i nie jestem jeszcze spakowany. Do tego nie wiem, czy otrzymał Pan ostatni mój list z wysłanymi zdjęciami, na których wypadł Pan imponująco.
Wczoraj otrzymałem pismo z Wydawnictwa Literackiego, które chyba Pan zna. Zanim odpowiem, chciałbym wiedzieć, ile mniej więcej jest stron w 4 arkuszach autorskich i jakich mniej więcej wymiarów byłby ten tomik i co to znaczy „wydanie indywidualne”. Cieszę się, że Pan zająłby się tomikiem, czy więc proponowany tomik wyglądałby jak Życie drzewa Teresy Truszkowskiej, który właśnie mam pod ręką i którego forma wydawnicza nie bardzo mi odpowiada.
Wracam ostatniego stycznia pokrzepiony i wypoczęty i mam nadzieję, że znajdę list Pana czekający na mnie, a jeżeli jest Pan bardzo zajęty, to nie szkodzi – zaczekam.
Dużo serdecznych pozdrowień
W. Iwaniuk
PS
Dziękuję za pamięć i wiersz w „Głosie Polskim”, którym bardzo chlubił się, nie wiem dlaczego, nasz Zyman. Przecież wiersz był dedykowany dla mnie!
***
Toronto, 21 kwietnia 1988 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
Jeżeli nie spadną na nas zasłużone wyższe godności, hojnie rozdawane przez urzędników ziemskich a conto przyszłości, to gdy przyjdzie czas i okazja, zgłoszę usprawiedliwioną pretensję w moim i Pana imieniu. Bo przecież Pan się męczy nad mymi tekstami, choć sam nie wiem w imię czego, ja tu urywam sobie nogi, by wszystkiemu nadążyć przed moim wyjazdem do Londynu, by te kserografy odbębnić na maszynie, dopasować i wyekspediować na czas, choć ręce (i nogi) już mi kilka razy odmówiły posłuszeństwa, ale w ostateczności ja odnoszę zwycięstwo. I tak: dziękuję za Jaśniepanicza i „Przegląd Powszechny”, jak również za ostatni list, który mnie ponaglił do robienia kserografów, i za wycinek z „Kierunków”, z artykułem Lichniaka o mnie. Nie przypuszczam, by fragmenty wierszy przytoczone przez Lichniaka były „ważne”, w każdym razie nie dla mnie. 12 kwietnia wysłałem Panu trochę nowych wierszy, 18go zaś pocztą lotniczą Nocne rozmowy, bo ja lubię czasami znęcać się nad bliźnimi. Wczoraj, czyli 20 kwietnia lotniczą poleconą kserografy wierszy, o które Pan prosił. Chciałem to wszystko załatwić przed wyjazdem do Londynu, bo wracam dopiero po 20 maja. Teraz niech Pan się męczy, zanim cenzura ocknie się.
Myślę, że na dniach przyjdzie umowa, bo bez niej nic właściwie nie możemy zrobić.
Śmieja zrobił mi nareszcie spotkanie w London w jego Klubie. Udało się, bo sprzedałem kilka tomików (starych), teraz Śmieja wyjeżdża zdaje się na miesiąc do Sewilli, na tamtejszy uniwersytet. Zyman redaguje zawzięcie „Głos…”, choć podstępnie niszczą go jego chlebodawcy, czyli Zarząd Związku Narodowego Polskiego, zwłaszcza Prezes z Prezesową. Ale niedyplomatycznie postąpił Zyman, mówiąc Prezesowi, że jest idiotą. Tego prezesi nie lubią!
No, trudno! Wywiad nie poszedł, to nie poszedł, nie będziemy przecież z tego powodu targać na sobie przyodziewku. Ale jakąś słodką zemstę trzeba obmyślić! Tylko z kim, gdy redaktorzy przychodzą i odchodzą, jedni na zieloną trawkę, inni do nieba. Może tam doczekamy się sprawiedliwości.
Co ten Bieńkowski porabia i gdzie? Kiedyś, gdy był sekretarzem „Twórczości”, pisał do mnie, a potem się urwało. A ta jego żona, poetka i nie poetka właściwie? Chyba było jej Hillar.
John poleciał do Anglii do chorego ojca. Siedzę więc sam, pocieszam kota, a kot mnie, ale już za kilka dni wraca. John, nie kot.
Ukazał się właśnie ten dziennik z getta krakowskiego Pana krajanki, Haliny Nelken. Maszynopis leżał kiedyś w Pana wydawnictwie, został przyjęty do druku, ale Nelken jadąc do Harvardu, wycofała go. Trzeba powiedzieć, że wydaliśmy ładnie, a z Europy nadchodzą już entuzjastyczne głosy. Wprawdzie nasz Fundusz to wydał, ale właściwie męczył się nad książką Wcisło. Dziś u kombatantów jest z odczytem Surdykowski, Wcisło właśnie tam jedzie. Ja dopiero wczoraj odebrałem swój bilet do Londynu, teraz musze napisać kilka listów po rozmowie z Panem. Czeka mnie jeszcze najgłupsza i najnudniejsza w moim życiu rzecz, to sprawozdanie podatkowe, a termin ostateczny, 30 kwietnia, a potem trzeba bulić karę. I tym westchnieniem chyba zakończę.
Zdrowia wraz z serdecznymi życzeniami
W. Iwaniuk
***
Toronto, 6 sierpnia 1988
Drogi Panie Krzysztofie,
Zwlekałem trochę z odpowiedzią na Pana list z 28 czerwca, gdyż czekałem na zapowiedziany oficjalny list i umowę. List, owszem, od pani Krzemuskiej przyszedł z Pana oficjalnymi sugestiami wymiany wierszy, oraz jej sugestią, bym na te zmiany zgodził się, jak również na sugerowany przez Pana tytuł. Naturalnie, jak Pan wie, na to wszystko zgodziłem się, ale czekałem z odpowiedzią na nadejście umowy, bo chciałem wszystko razem wysłać pocztą poleconą. Ponieważ umowa do dziś nie przyszła, kilka dni temu odpisałem pani Krzemyskiej, że na wszystkie sugestie Pana i jej zgadzam się i że umowę odeślę, gdy tylko ją otrzymam. Miejmy nadzieję, że przyjdzie na dniach.
Pani Bujańska napisała i przysłała mi Białe plamy. Tomik jest dobry, ale jeszcze raz go muszę przeczytać przed napisaniem do niej. Zaprasza, bym ją odwiedził w Londynie, ale na to na razie nie zanosi się.
Zyman włączył się do nowopowstałego pisma „Gazeta”, jako współpracownik, gdyż czeka na wytoczony „Głosowi” i jego właścicielom sąd. Wydaje mi się, że postępuje zbyt pochopnie, wymyśla dodatkowe oskarżenia, a adwokatowi w to graj. Radził się Wcisły, ale go nie słucha. Poradziłem mu, by poszedł do ministerstwa pracy, które daje adwokata bezpłatnie i załatwia odszkodowanie, ale Zyman wytoczył im sprawę o zawrotne sumy. Nie wie, że tutejsi adwokaci to przeważnie złodzieje.
Ciekaw jestem, czy Kryszak odpowiedział? Mam nadzieję, że tak. Od Zymana nic nie dostaję, nawet w obecnych warunkach nie nalegam, nie chcę mu zwracać głowy. Od tego wyrzucenia go z „Głosu” był u mnie parę razy, by przepłukać gardło i pożalić się, a ja jak mogę pocieszam go. Namawiałem go od początku, by całą sprawę załatwił polubownie, ale nic z tego. Chyba obie strony uparły się.
U nas upały nie notowane w historii Toronto, do tego przyjechał do mnie mój siostrzeniec z Lublina, młody technik i zaczął nam udoskonalać dom, bo rzeczywiście dom zaczął podupadać na zdrowiu. Jest świetnym fachowcem, robota mu się w rękach pali, a John i ja donosimy mu z powodu upałów zimne napoje. John z końcem lipca przeszedł na emeryturę, bo jak twierdzi, skończył 60 lat. A tu wszyscy zabijają się, by jak najdłużej pracować. Co innego Anglicy.
Wrocław wydał moją Podróż do Europy, a kilka dni temu otrzymałem wycinek z pisma „Akces”, z moim wierszem. Nawet nie wiedziałem, …że takie pismo istnieje. Wiem, że „Odra” jest dobra i upomnę się o nią u Zymana.
Po upałach zabiorę się do Łobodowskiego, bo mam tego już 43 strony maszynopisu. Chyba dojdzie jeszcze drugie tyle.
Łączę serdeczne pozdrowienia ze znanego Panu Toronto, no i nie traćmy nadziei!
W. Iwaniuk
PS
Czy ten wywiad ze mną mogę zamieścić w prasie emigracyjnej?
***
Toronto, 29 grudnia 1988 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
Nawet nie wiem, od czego zacząć? Chyba od tego, że 29 listopada wysłałem Panu dwa egzemplarze tej broszury, w której jest wywiad Pana ze mną. Nazywa się to Trzy spotkania i poleciało drogą lotniczą, czekałem więc na potwierdzenie odbioru.
Wczoraj przyszła kopia umowy, którą podpisaliśmy jeszcze w sierpniu. Nic w niej nowego, tytuł brzmi Wybór wierszy, ale chyba Pan to zmieni, zgodnie z propozycją.
Spis wierszy zawiera chyba ponad 80 pozycji, przypuszczam, że tyle ustaliliśmy kiedyś. Dobre i to, bo słyszałem, że w wyborze „Więzi” cenzura coś zakwestionowała. Ale była to wiadomość z trzeciej ręki, przez Londyn.
John jest wciąż chory, był przez trzy tygodnie w szpitalu, brał cały czas kroplówkę, minęło zatrucie krwi, jest w domu, ale do pełnej równowagi jeszcze nie doszedł, co nas wszystkich niepokoi, gdyż rwie się do prowadzenia samochodu, który wczoraj rozbił. Całe szczęście, że jemu nic się nie stało. Lekarz radzi zmianę klimatu, zdecydowaliśmy się więc wyjechać na Florydę 17-go stycznia na 3 tygodnie. Naturalnie za zgodą lekarza i z zapasami pigułek. Na razie zachowuje się normalnie i powoli wraca mu pamięć. Ja od trzech miesięcy mam te bóle w kręgosłupie, początkowo 3 razy w tygodniu, a obecnie dwa, odwiedzam tak zwanego chiropraktyka, którego masaże pozwalają mi na chodzenie, ale bóle nie ustępują.
A teraz sprawy przez Pana poruszone: nie przestrzegałem zasad interpunkcji, robiłem tylko wtedy, gdy wymagała tego treść wiersza. Naturalnie, może Pan to zmienić według zasad stosowanych w Wydawnictwie. Zgadzam się na ujednolicenie lub proponowaną „interpunkcję emocyjną”.
Notatka z krakowskiej jednodniówki przyszła oraz tomik Wieczór jednego wiersza. To bardzo ciekawa publikacja i na wysokim poziomie poetyckim. Szkoda, że nie pochodzę z Krakowa. Po przeczytaniu dam ją Zymanowi do omówienia w jego „Gazecie”, gdzie ma kilka nowych z kraju sił, a między nimi b. zdolny Chojnacki z Poznania.
Czy i co odpowiedział Kryszak? Chyba zgodził się? Ja myślę, że mój list został uszkodzony w Kanadzie, bo nasza poczta dość często dostarcza je nawet z Kanady w plastykowych woreczkach. Nasza poczta jest niechlujna i leniwa, doręcza jak chce i kiedy chce.
A teraz w sprawie wierszy Pana, które bardzo mi się podobały i uważam, że artystycznie są piękne, że użyję tego zdawkowego określenia, choć wiersze proszą się o lepsze. Chyba Pan dobrze zdaje sobie sprawę, że w Londynie są tylko dwa literackie pisma prowadzone przez nowych emigrantów z kraju, prawdopodobnie w wieku Pana. Słyszałem, że dobrze płacą, bo są zależni od Amerykanów i ich pieniędzy. To „Aneks” i „Puls”. Ja z nimi nie mam kontaktu i nie chcę mieć. Przypuszczam, że mógłby Pan bezpośrednio nawiązać z nimi kontakt, tylko czy opłaciłoby się to Panu? W każdym razie ja nie radzę, natomiast nasza emigracja, ta powojenna, wydaje w Londynie „Dziennik Polski”, który ma dodatek niedzielny, niby literacki, ale właściwie bardziej polityczny. Oni czasem drukują wiersze i płacą. Tam mógłbym wysłać jeden Pana wiersz i przypuszczam, że zamieściliby, tylko czy Panu tego rodzaju druk odpowiada. Muszę na to mieć Pana zgodę. „Roncesvalles Avenue” mogę wysłać do nowojorskiego „Tygodnika”, prowadzonego przez nowoprzybyłych, w którym drukują również pisarzy krajowych. Jest to na poziomie i dość obiektywnie prowadzone pismo, które płaci. Dołączyłbym też trzeci wiersz o Ani, o ile się Pan zgodzi. Widzi więc Pan, że ta emigracja nie obfituje w literackie pisma, są wprawdzie jeszcze w Paryżu „Zeszyty Literackie” Barańczaka, ale z nimi nie mam kontaktu i do ich kliki nie chcę należeć. Miałem w paryskiej „Kulturze” ostatnio 3 wiersze i to mi wystarczyło.
Na razie nie jestem pewny co do mego wyjazdu do Londynu w maju, chyba że dojdę do siebie i John będzie mógł zostać sam na „gospodarce”, co się w najbliższych miesiącach wyjaśni. Radzę jednak Panu „upomnieć” się u tej znajomej poetki o zaproszenie i bez skrupułów zamieszkać u niej, zaś gdy będzie już Pan w Londynie, to ona sama poradzi Panu co, gdzie i jak. Przecież, jak mówią, połowa Polski spędza wakacje w Londynie i nie ma trudności w wyszukaniu pracy. Mógłby Pan jeszcze napisać do Bednarczyków i prezesa Związku Pisarzy Garlińskiego, tylko bez powoływania się na mnie, bo po wystąpieniu ze Związku jestem ich „wrogiem”. Wiem, że Bednarczykowie chętnie goszczą krajowych pisarzy.
Tą dość podstępną radą kończę, a że jesteśmy w przededniu Nowego Roku, życzę Panu pomyślnego pobytu w ojczyźnie Szekspira i ewentualnego spotkania z niżej podpisanym
Oddany
W. Iwaniuk
PS Zyman zajęty dzień i noc redagowaniem swojej „Gazety”. Nie widziałem go już od dawna, ale czasem telefonuje i prosi o materiał. Ostatnio przedrukował rozdział mojej prozy o Łobodowskim.
WI
***
Toronto, 19 grudnia 1989
Drogi Panie Krzysztofie,
Dziś spadł Pana list, jak promień z jasnego nieba, choć – niestety – niebo nasze od tygodni jest zaśnieżone, brudne i zimne. Typowa kanadyjska zima.
26-tego uciekam z tego niewdzięcznego miasta (Toronto) na Florydę, gdzie na razie również jest zimnawo. Dziękuję za wysłane pisma i książki.
Otrzymałem już antologię (miejscami bez sensu, bo jak dziś można pominąć twórczość Leśmiana i Czechowicza, nie mówiąc o innych ważnych pozycjach), ale stało się!
Dziś właśnie przyszła Poświatowska, tomik Twardowskiego i Seneka. Zabieram to wszystko na Florydę, gdzie będę do 16-go stycznia. Tam sobie poczytam i może podgonię tekst o Łobodowskim, jak również moje wspomnienia. Mam dla nich ostateczny tytuł, Akt pamięci. Wydaje mi się najlepszy, ze wszystkich wymienianych już w prasie.
Tomik nowych wierszy Moje obłąkanie wzięło już wydawnictwo w Lublinie. Mają to zrobić wspólnie z paryskimi „Spotkaniami”, tak przynajmniej planują.
Z Instytutu Badań Literackich w Warszawie była tu pani Sawicka. Interesuje się pisarzami Lubelszczyzny i Wołynia i na ten temat dwa razy z nią rozmawiałem. Ogromnie miła i oczytana pani. Ostatnio był tu chyba Pana kumpel i krajan, Wojciech Ligęza, który nas tu wszystkich zawojował, nie tylko wiedzą, ale i kulturą wewnętrzną. Do tego „koncertował” nam na pianinie, co chyba należy dziś do wyjątków wśród literackiej braci. Przed nim, niestety, był tu Brycht, sławny pięściarz.
Myślę, że można z Grossmanem dojść do porozumienia, a gdyby udało się go zjednać, to przecież kopalnia dolarów. Ja chętnie dołożę do tego ręki, ale po porozumieniu się WL z Grossmanem. Ale inicjatywa musiałaby wyjść od niego.
Myślę, że nie należy zawracać sobie głowy Stowarzyszeniem, legitymowaniem się książkami, bo na to jestem już za stary. Oddział lubelski przyjął mnie bez tych ceregieli, i to mi wystarczy. Po powrocie napiszę Panu o „Miniaturach”, do „Autografu” chętnie coś wyślę, gdy wrócę do Toronto. Pisma tego nigdy nie widziałem, ciekaw jestem ostatnich Pana wierszy, o których z zapałem mówił Wojciech L.
Niestety, Miranda nie wyglądała tak, jak to przedstawia Kępiński. Malagę i „boccadillos” można było kupić, gdy się miało pesety, a te przy rewizji zabrali nam strażnicy. Najczęstszą potrawą była nać kartoflana gotowana w kotle, osobiście nigdy tak nie głodowałem jak w Mirandzie. Z tego powodu cały obóz ogłosił ogólną głodówkę! Grupa inżynierów inaczej się urządziła, bo natychmiast nawiązała kontakty z Polonią amerykańską i Czerwonym Krzyżem, stale otrzymywali oni tłuste paczki, tylko – niestety – z nikim się nie dzielili. Myślę, że Kępiński należał do nich. Ja z Natankiem urządziliśmy przy naszych pryczach wypożyczalnię książek, które otrzymywaliśmy z ambasady angielskiej w Madrycie i z Czerwonego Krzyża w Szwajcarii. Tak, to gimnazjum funkcjonowało dobrze, choć nie wszyscy wykładowcy byli na poziomie, zwłaszcza gdy chodziło o literaturę polską, gramatykę i językoznawstwo.
Wigilię spędzamy w domu, na Boże Narodzenie idziemy obok, do sąsiadów, z Florydy dam chyba znać o sobie, ale z całą pewnością napiszę zaraz po powrocie!
Łączę serdeczne pozdrowienia
i jeszcze raz miłych i owocnych Świąt
W. Iwaniuk
***
Toronto, 17 marca 1989
Drogi Panie Krzysztofie,
Dzisiaj przyszedł Pana list i natychmiast odpowiadam, bo czas nagli. Dziękuję za wycinek z „Odry”. Chyba wyślę im na dniach ostatni tomik Nocne rozmowy, może coś napiszą.
Do pani Bujańskiej napisze jutro. Miałem wprawdzie od niej list i na poprzedni odpisałem, ale jej odręczne pismo jest tak niewyraźne, iż do dziś nie wiem, czy mieszka pod 3 Kingsleigh, czy Wingsleigh. Odnotowałem przez „K” i przez „W” i najbliższy list wysyłam pod „W”.
Cieszę się z Waszego wieczoru w POSK-u, ale na 4 maja nie zdążę. Posiedzenie jury „Wiadomości” jest 20 maja, a ja będę tylko 2 tygodnie w Londynie, wylecę więc około 11 lub 12 maja. Zatrzymam się u pani Stefanii Kossowskiej, byłej redaktorki londyńskich „Wiadomości”, a obecnie redaktorki „Środy Literackiej”, miesięcznego dodatku do „Dziennika Polskiego”. Wysłałem jej dwa Pana wiersze do „Środy” i już mi odpowiedziała, że są bardzo dobre, podobały jej się i naturalnie zamieści je w „Środzie”. Jej telefon i adres: Stefania Kossowska, 49 Chesilton Road, London SW6 5 AA; tel. 736-7349. Może Pan do niej zatelefonuje i zaprosi na wieczór do POSK-u, wprawdzie nigdzie ona już nie chodzi, bo to starsza Pani, ale będzie zadowolona, no i podziękuje jej Pan za przyjęcie do „Środy” wierszy. Przy okazji powie jej Pan, że się przyjaźnimy i że robi Pan wybór moich wierszy dla Wydawnictwa. Pani Kossowska to najdawniejsza i najbliższa moja przyjaźń w Londynie.
Naturalnie, że Panu chętnie napiszę tę rekomendację dla Fundacji Grabowskiego, ale niech Pan pamięta, że oprócz Prezesa jest tam Zarząd, w którym szarogęsią się Bednarczykowie i Garliński, ludzie, którzy na mnie psioczą za wystąpienie ze Związku Pisarzy. Taborski nie interesuje się emigracją i nie zna wszystkich zakulisowych spraw, moja rekomendacja może tylko Panu zaszkodzić, niech więc raczej to Pan wybada, a o ile będzie potrzeba, to napiszę Panu pean, tylko niech Pan poda jego treść i gdzie go wysłać, bo ani nie znam Fundacji, ani inż. Sczanieckiego.
Trzeci Pana wiersz wysłałem do „Przeglądu Polskiego” w Nowym Jorku, do pani Julity Karkowskiej, która prowadzi dział literacki i kiedyś zaprosiła mnie do współpracy. Na razie nie miałem odpowiedzi, ale jestem prawie pewny, że wiersz zamieści. (…)
Czy Kryszak odpowiedział i jak?
W. Iwaniuk
***
Toronto, 9 września 1989 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
Dziś właśnie przyszedł Pana list z 28 sierpnia i natychmiast na niego odpowiadam, by nie było w naszej korespondencji zastoju.
Dziwię się, że nie otrzymał Pan jeszcze mego ostatniego listu, wysłanego 17 lipca, po liście do pani Bujańskiej, od której miałem już odpowiedź. W moim liście dziękowałem właśnie za Gombrowicza, który dawno już do mnie przyszedł, i prosiłem (i dalej jeszcze proszę) o tę antologię wydaną w Łodzi, którą o ile mnie pamięć nie myli, obiecał mi Pan jeszcze przed wyjazdem do Londynu!
Niestety w sierpniu nie byłem w Londynie na Światowym Zjeździe Pierwszej Dywizji Gen. Maczka, ale napisałem im odpowiedni wiersz, o który Komitet Zjazdu wiercił mi dziurę w brzuchu. Wiersz, jako taki udał się, recytowała go Włada Majewska, czołowa aktorka nasza i Drugiego Korpusu.
U mnie ze zdrowiem o tyle słabo, że muszę stale brać lekarstwa, ale mam zamiar wybrać się na wiosnę do kraju. Raczej do kraju, niż do Londynu. Był tu u mnie siostrzeniec z Lublina, młody technik, u którego rodziny mam wszystko zapewnione. Jego matka, a moja siostra, mieszka u nich i czeka na mój przyjazd. A na starość trzeba się spieszyć!
John powrócił od rodziny z Anglii, dobrze się czuje i jak Pan widzi, działa jako fotograf. Uświetnia zdjęciami nasze spotkania. Jellaczycowie kupili dom na Florydzie i 26 bm. wyjeżdżają z Toronto. Jedno przyjęcie było u nich, a drugie dla nich zrobiliśmy w kombatanckim Domu Kultury. John był nadwornym fotografem.
Co się dzieje w kraju, wiemy, w soboty na telewizji mamy bezpośredni program z Warszawy, żywy!
Cieszę się, że tomik milowymi krokami dąży do czytelnika. Chętnie zobaczyłbym projekt okładki, choćby w kopii kseroksowej, o ile to możliwe?
Moje plany? Trochę drukuję w tym tygodniku nowojorskim, „Twórczość” obiecała dać kilka moich wierszy w numerze kwietniowym. Czy były? Myślę, że nie, bo dostałbym chyba egzemplarz autorski. To samo „Odra”, że na jesieni zamieszczą kilka moich wierszy. Miałem zresztą miłe listy i od Lisowskiego, i od Urszuli Kozioł. Pracuję nadal nad książką o Łobodowskim, ale idzie to wolno, natomiast zabrałem się do przepisywania moich kanadyjskich i innych wspomnień, i dobrze mi to idzie. Jeszcze w tym roku przepiszę całość, a będzie tego chyba z 300 stron druku? Polonia i tutejsi „poloniści” chyba mnie za tę książkę powieszą. Ale trudno, za prawdę trzeba cierpieć!
Śmieja jak najbardziej działa, ma już gotowe wywiady, które chce wydać na jesieni. Czeka tylko, aż poprawię ostatni wywiad ze mną, był robiony w ostatnim momencie na kolanie i wolałbym go usunąć z książki, ale Śmieja się uparł. Na dniach wysyłam mu poprawiony tekst! Z Zymanem rozmawiam często, bo dyżuruje w tym swoim video sklepiku, ale nic mi o „Res Publice” nie mówił. Jest bałaganiarzem i marnuje czas.
Bardzo chętnie, proszę mnie zgłosić do Stowarzyszenia Pisarzy, pytali mnie o to znajomi z Lublina i Gdańska. Odpowiedziałem, że tak, ale na razie nie mam żadnego potwierdzenia. Jeżeli to nie koliduje, to bardzo chętnie, zwłaszcza w Krakowie!
(na odwrocie kartki)
Na drugim zdjęciu, pochylony, piszę mały peanik,
IRENIE I JERZEMU!
Uciekają! Tak z frontu wieją dezerterzy
po tylu latach przyjaźni: Irena i Jerzy!
Po co im ta Floryda, słońca runo złote
szum oceanu, palmy i zabawy z kotem?
Nam już w Toronto słońce nie zaświeci,
z rozpaczy połamią pióra nadworni poeci:
tak Edward wdzięcznosłowy, a z nim Marek znany
nie będą na kolanie pisać im peany.
Skończą się sławne party, bo gdy przyjdzie wrzesień
Los ich na tę Florydę na zawsze wyniesie.
Gdy my, opuszczeni, będziem żyć nadzieją
że z tej Florydy, prędzej czy później, wywieją
do nas. A my, jak dzisiaj, po latach tęsknoty
będziemy witać Irenę, Jerzego – i KOTY!
Marek to Marek Kusiba, dziennikarz i poeta z Polski.
PS
Otrzymałem tu ostatnio list i tomik od Jana Bolesława Ożoga, z którym trochę bardzo dawno korespondowałem. Jakby coś mi prywatnie o nim Pan napisał, to zachowam to dla siebie.
WI
***
Toronto, 28 stycznia 1990 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
Właśnie przyszedł Pana list z 17 stycznia, a fama tu głosi, że listy i pisma przychodzą z Polski w ciągu tygodnia. Widocznie nasza poczta się poprawiła, choć w kraju dalej pracuje cenzura. Kilka dni temu przyszła od Pana paczka z książkami:
A.Rudnicki, Sto lat temu umarł Dostojewski
„Odra” numery: 7/8, 9, 10
Przekłady Szymborskiej
„Autograf” nr 5 z Pana wierszami, które bardzo mi się podobały
I numer „Literatury” z artykułem o mnie.
Uważam, iż artykuł jest przechytrzony, nie zawsze interpretujący prawidłowo moje myśli. Choćby zwrot: „Urodziłem się z kamieniem u szyi” nie dotyczy mnie, a naszej rzeczywistości historycznej. Dlaczego ma być „obsesją” trwanie w przeszłości, która dla nas wszystkich była wyjątkowo tragiczna. I to „poszukiwanie Boga” wyssane jest chyba z palca? No, wola boska, ja swoje, a Zieliński swoje!
Przekłady Szymborskiej są słabe, nie wychwytują w języku angielskim formy językowej stosowanej często przez Szymborską, charakterystycznych dla niej stylistycznych niuansów. A szkoda.
Dostojewski Rudnickiego nie przemawia do mnie. Rudnicki miał kiedyś świetny tom opowiadań Szekspir, ale to było chyba zaraz po wojnie, potem już tylko pisał i pisał…
A teraz ważniejsze sprawy, naturalnie że może zwrócić się Pan do Grossmana i nawet powołać się na mnie, myślę jednak, iż Grossman nie jest zbytnio zainteresowany sprawami izraelskimi. Raczej polskie bardziej go interesują. Obecnie jest chyba na Florydzie, gdzie normalnie wyjeżdża każdej zimy. Przecież pod ręką ma Pan Natana Grossa, Krakowianina, prezesa Koła Krakowian w Izraelu, dyrektora filmu izraelskiego, znanego i wpływowego pisarza w Izraelu. Był niedawno w Krakowie i WL wydało czy ma coś wydać z jego wspomnień. Uważam, że on mógłby Panu pomóc bardziej od Grossmana, tylko – jak wiem – Izrael jest krajem biednym, zadłużonym, o wygórowanych cenach rynkowych. Wyjechać, owszem, ale w konkretnym celu, na przygotowanie jakiejś publikacji, badania naukowe, o ile znajdzie się jakiegoś sponsora. Może Pan napisać do Grossa, powołując się na mnie, ale raczej z zapytaniem o takie czy inne możliwości?
Nawet nie pamiętam, co wysłałem do „Res Publiki”? Z „Więzi” też nie mam żadnej wiadomości o wyborze moich wierszy. W ostatnim numerze miało być jakieś ogłoszenie w tej sprawie, ale numeru tego nie mam, bo czasem „Więź” przychodzi do mnie, czasem nie. Odkąd przekazałem honorarium za tomik na fundusz wydawnictwa, przestali do mnie pisać.
Możliwe, że w maju będę w Londynie na posiedzeniu jury „Wiadomości”, może potem, o ile zdrowie się poprawi, wpadnę do kraju dla odwiedzenia rodziny w Lublinie. Widzę z Biuletynów „Solidarności”, że mój bratanek w Gdańsku działa, o czym doniósł mi w świątecznych życzeniach.
Trudno, nie należy się zbytnio przejmować faktem, że mój tomik może się nie ukazać w WL. Na tego faktu warunki nikt przecież nie ma wpływu, ważne jest jednak, że będzie chyba lepiej i że demokracja zwycięży. I pod tym kątem trzeba na przyszłość kraju patrzeć.
Słyszałem, że na zebraniu zarządu Stowarzyszenia w Warszawie ktoś zgłosił moją kandydaturę i przez aklamację zostałem przyjęty. A może to plotka? Jak będę w kraju, to sprawdzę.
Ligęza mówił o literaturze w kraju w okresie stanu wojennego, głównie zaś o poezji. I to krajowej, nie emigracyjnej. Zrobił ze mną wywiad, właśnie do nowego pisma „NaGłos”. Czekam na jego list.
Floryda była zimnawa, ale w każdym razie nie to, co Toronto, pływać wprawdzie nie było można, ale się opalałem, pod nosem miałem bibliotekę publiczną i duży park.
Mam zaproszenie do współpracy z „Przeglądu Powszechnego”. Wysłałem im fragment moich wspomnień, dla których znalazłem nareszcie tytuł, Akt pamięci. W styczniowym numerze mają być dwa moje wiersze.
Łączę serdeczne pozdrowienia. Proszę
pisać i dać mi znać, co Pan z sobą zdecydował!
W. Iwaniuk
***
Toronto, 1 marca 1990 r.
Drogi Panie Krzysztofie,
List Pana z 20 lutego szedł tylko 8 dni, czyli normalna chyba korespondencja. Mówią mi znajomi, że gazety z kraju przychodzą tu w ciągu tygodnia.
Ciekaw jestem Pana wierszy w „Res Publice”, no i tych materiałów o Gombrowiczu. Chyba mówiłem Panu, że spotkałem go w Buenos Aires, w 1939 roku, gdy ja starałem się dostać do armii polskiej we Francji, a on zdecydował się pozostać w Argentynie. Przepiliśmy wtedy wspólne trzy wieczory, bo Gombrowicza spotkałem w Warszawie, w Ziemiańskiej przed moim wyjazdem do Argentyny. Pisałem kiedyś o tym w „Wiadomościach” londyńskich.
Naturalnie, że może Pan skrócić nasz wywiad, czy zrobić z niego własne resume dla tygodnika „Małopolska” i drugie, naturalnie, że chętnie mogę się zrzec całego honorarium na fundusz wydawniczy WL. Ja myślałem, że już dawno napisali Panowie ten list do Grossmana, a w obecnych warunkach, myślę, że im prędzej, tym lepiej. Uważam, że emigracja powinna była pomóc finansowo Wydawnictwu Literackiemu, bo przecież WL było nastawione na pisarzy emigracyjnych, wtedy gdy warunki wydawnicze były ciężkie. Są przecież różne fundacje w Londynie i bardzo zamożna Fundacja Jurzykowskiego w Nowym Jorku, gdzie szarogęsi się baba Felicja Krance, która doprowadziła do tego, że usunięto mnie z Komitetu Doradczego Fundacji. Ale słyszałem, że dość często grasuje po Krakowie za pieniądze Fundacji.
Jest dziwne, że do tej pory nie otrzymałem mego tomiku autorskiego z „Więzi”, a mówiła mi Kossowska w rozmowie telefonicznej, że już go ma. Naturalnie im zależy na Kossowskiej, bo jest wpływową w Londynie osobą i ma kontakty.
Mam już zaklepany przelot do Londynu na posiedzenie jury nagrody „Wiadomości”. Wylatuję z Toronto 13 maja, posiedzenie jest 19 maja, a wracam do Toronto 4 czerwca. Po powrocie zajmę się przelotem do Polski, może będzie to późne lato, a może wczesna jesień. Nie planuję żadnych wieczorów autorskich, mimo iż mam już trzy propozycje, jedynie odwiedzenie rodziny w Lublinie i Chełmie i znajomych, jak Pan, Kryszak, Lipska. „Twórczość” prosiła mnie kiedyś o wywiad, o ile będę w kraju, ale wątpię, czy była to poważna propozycja? Krążą tu pogłoski, że przestaje wychodzić?
Napisałem krótki list do „Kultury”, że był w Toronto Wałęsa i dobrze został przyjęty, ale Giedrojc nie chciał go zamieścić. Mówią, że wścieka się na całą sytuację w kraju, że ta wolność przyszła za wcześnie i nie przez paryską „Kulturę”, a dzięki Wałęsie. Giedrojc zawsze chciał odgrywać role polityczną, a dział literacki w „Kulturze” najmniej go interesował.
Te wywiady z pisarzami emigracyjnymi, to dobry pomysł, tylko dlaczego te same nazwiska z grupy „Kontynentów”? Słyszałem, że w Związku Pisarzy jest ponad 100 członków, ale ja do niego nie należę. Śmieja, odmienia się Śmieji, nie Śmiei, nie wiem dlaczego, ale tak on sobie upodobał.
Mam tu wiadomość, że „Arka” przechodzi na Spółkę Akcyjną, z dziennikiem „Czas” w programie. Czy jest to już fakt dokonany? Myślę, że Karkowska z podziękowaniem zamieści Pana artykuł, bo przecież drukuje dość mętne i wymuszone artykuliki Szarugi, takie widzimisię, nie zgadzające się często z rzeczywistością krajową.
(…)
Łączę serdeczne pozdrowienia i głowa do góry,
bo będzie lepiej (o ile nie będzie gorzej)
W. Iwaniuk
***
Toronto, 8 maja 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
4 maja wysłałem do Pana list, nie czekając na ostatnią paczkę pism i książek, która właśnie nadeszła. Kwituję ją tym listem, bo dopiero po powrocie z Londynu będę mógł włączyć się w naszą korespondencję.
W paczce wczorajszej były: dwa numery „Odry”, 1 i 2 br.; Górzańskiego Z życia wierszy, tomik na oko wygląda interesująco, ale przeczytam go dopiero po powrocie z Londynu; Łobodowskiego List do kraju, z wyjątkowo udanym wyborem wierszy, choć dobrze nie wiem, kto to jest ten Jerzy Święch; Odlewanie dzwonów odkładam do letniej kanikuły, również po powrocie z Londynu. Wiersze w „Res Publice” przeczytałem uważnie i z zastanowieniem, uważam, że dobra muza Pana nie opuszcza, są zwarte i żyzne. Zdania żyją. Należy więc wykorzystywać pomyślną wenę, by nie mieć wyrzutów w okresie posuchy. A ten nawiedza najlepszych poetów, nawet noblistów, bo o wiele ciekawsze były starsze wiersze Miłosza od tych, które nagminnie zamieszczał „Tygodnik Powszechny”.
Do „Res Publiki” nie mam jakoś przekonania, nie widzę jej prawdziwego oblicza, a raczej, że jest to dziennikarska rupieciarnia, w której giną utwory literackie, a zwłaszcza wiersze, często jakby wtryniane w wolne miejsca, bez odpowiedniego szacunku dla autora. Grafika u nich z całą pewnością nawala, no i nieodpowiadanie na listy, to chyba już wschodni, sowiecki zwyczaj. Dotyczy to zresztą i innych pism. Chlubnym wyjątkiem jest „Przegląd Powszechny” i pisma Lubelszczyzny. Ale Lublin zawsze przodował kulturalnie krajowi! I na tej sentencji zakończę! Do usłyszenia w czerwcu.
Oddany
W. Iwaniuk
***
Toronto, 21 czerwca 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Kilka dni temu przyszła paczka książek („NaGłos”, Poznawanie Miłosza, „Małopolska” z naszym wywiadem, Witkacy) i musze powiedzieć, że wywiad wyszedł zupełnie dobrze, skrótów się nie widzi. No i przyszedł Pana list z 30 maja, na który postaram się odpowiedzieć, mimo chaosu i nagromadzonych podczas mojej nieobecności spraw.
Londyn udał się, ale był ogromnie męczący, codziennie odwiedzałem kogoś, a podróżowanie w Londynie środkami miejskimi, to właściwie wyczyn karkołomny. No i te ogromne koszty, o których nam w Toronto nie śni się.
W Walii mieszka mój kolega z Dywizji Maczka, artysta, Otto Maciąg. Jego brat wykładał na Akademii w Warszawie, a sam Otto, po wojnie skończył studia z historii sztuki i wykładał w Walii, w szkole podobnej do Oxfordu i Cambridge. Piękny zakątek, luksusowa szkoła! Obecnie przeszedł na emeryturę, a ponieważ Kossowskiej mąż, Adam, był przez jakiś czas w naszym pułku i tam poznał Maciaga, który też maluje i to dobrze, stąd zawiązała się ich przyjaźń, bo gdy Kossowski swego czasu robił wspaniałe ceramiki do angielskiego klasztoru, Otto mu w tym pomagał. Ottonowie stale odwiedzają Kossowską w Londynie, sam Otto dojeżdża do klasztoru i opiekuje się ceramikami, które osobiście uważam, są genialnym artystycznym osiągnięciem. Są to obrazy kolorowe, ogromnej wielkości, wypalane fragmentami i potem na miejscu składane i wieszane. Kaplic w klasztorze jest kilka i każda ma specjalne wnętrze, jak również podłogi i ołtarze zdobione ceramikami Kossowskiego. Dookoła klasztoru jest wysoki mur, a na nim Droga Krzyżowa, też dzieło Kossowskiego. Przyjeżdżają tam wycieczki z Europy, a nawet z Polski, bo klasztor jest jeden z najstarszych w Anglii.
Widziałem się z panią Bujańską dwa razy, raz u Dakowskiego na kawie, a raz u nich na wykwintnej kolacji, przy stole tak zastawionym, jak u Króla Stasia. Było ogromnie miło, ale rozmawialiśmy cały czas po angielsku, więc na poezję z panią Marysią nie było czasu. Szkoda, bo miała mi przeczytać kilka swoich wierszy. Cieszę się, bo obiecała mi tomik.
Nagrodę jury „Wiadomości” dostał Leopold Łabędź, wybitny politolog i antykomunista, piszący przeważnie po angielsku, do pism angielskich i amerykańskich, jak również po polsku do paryskiej „Kultury”. Jest to ogromnie zdolny pisarz i otworzył swymi artykułami oczy wielu angielskim i amerykańskim intelektualistom.
Wczoraj, drogą lotniczą, wysłałem Panu Herberta Elegię na odejście. Przypuszczam, że po jego Raporcie… i Panu Cogito, rozczaruje się Pan. Najwyżej dwa ciekawsze wiersze, ale daleko im do wspomnianych.
Przypuszczam, że „NaGłos” zrobił krzywdę Miłoszowi, zamieszczając jego zdjęcie na 14-tej stronie. Taką pozę mogła przyjąć tylko wybitna duchowna osoba, a w cywilu tylko kabotyn mógł się tak sfotografować. Miłosz i postawa świętoszka? O święta Galicjo!
W Londynie widziałem się z Ewą Lipską, pani Kossowska zaprosiła nas do siebie na lunch, który się bardzo udał, bo obie panie mają wyjątkowy urok.
Mieszkałem u Pani Stefy, która aż do przesady opiekowała się mną. Niestety, cała wyprawa, a zwłaszcza powrót, był wyjątkowo męczący. W Toronto zastałem upały, John ma jakieś zapalenie nerwu w lewym policzku, był w szpitalu na operacji, która nie pomogła, naruszyli mu zęby i dziąsło. Jak się to wszystko wygoi, to czeka go dodatkowa operacja na ten nerw.
Przy tym wszystkim nie miałem czasu i ochoty, by myśleć o wyjeździe do kraju. Przypuszczam, że na jesieni wybiorę się, o czym wspomniałem Lipskiej, ale tylko po to, by odwiedzić rodzinę i znajomych. Nie piszę się na żadne występy czy spotkania. Bo są nudne i zaspakajają jedynie ludzką ciekawość.
Owszem, dostałem pierwszy numer „Kresów” i mam zaproszenie od nich do współpracy. Wysłałem im nawet jeden wiersz, który pasowałby do zamieszczonego naszego wywiadu. Pismo jest na poziomie i podoba mi się, mój kolega z Lublina Henryk Wójcik, który zna redakcję, ma być ich przedstawicielem na Kanadę, o ile zgodzi się, bo jego konikiem są wydawnictwa artystyczne, ekslibrisy, grafika i malarstwo. Skończył historię sztuki na KUL-u, a teraz działa w Toronto. Pomaga nam w Funduszu Wydawniczym.
Przypuszczam, że Giedroyc mógłby bardzo pomóc WL-owi, należy go tylko umiejętnie podejść. Szkoda, że straciłem z nim kontakt, myślę, że obecnie ma na niego wpływ Herling-Grudziński i pani Zosia. „Kultura” rzeczywiście ma kapitały. Co dzieje się z Grossmanem, nie wiem? Może zapomniał, warto przypomnieć mu o wysłanym liście. To skłoni go do odpowiedzi.
Kilka lat temu Danilewicz-Zielińska wydała w kraju Literaturę wolnego słowa, 1939-1986, w wydawnictwie WS KOS, 1987. Czy widział Pan to i czy można jeszcze gdzieś zdobyć? Na emigracji nie ma tego w sprzedaży.
Łączę serdeczne pozdrowienia i zalecam Panu
i sobie cierpliwość. Wszystko jakoś się
ułoży, gdy Wałęsa zostanie Prezydentem!
W. Iwaniuk
***
Toronto, 16 lipca 1990
Drogi i zapracowany Panie Krzysztofie,
Dziękuję za ostatni długi list i cieszę się, że nie opuszcza Pana energia twórcza. Opóźniłem trochę odpowiedź, bo myślałem, że przyjdzie zapowiedziana paczka; dawno napisałem już to „sprawozdanie” z posiedzenia jury „Wiadomości”, bo myślałem, że wyślę to zaraz, a pośpiech zawsze szkodzi. Teraz nie chcę niczego już zmieniać, bo jestem obłożnie cierpiący, a mianowicie po tych uciechach londyńskich, gdy przyleciałem do beznadziejnego Toronto, spadłem niepotrzebnie z werandy i nadwyrężyłem sobie kręgosłup. Teraz chodzę dwa razy do „naprawiacza wypaczonych kręgów” i znoszę jego tortury. Do tego wszystkie leczenia, choroby, operacje, lekarstwa, nawet umieranie mam za darmo, a za to paskudztwo muszę płacić. Czy to nie złośliwość! Miałem to już kiedyś, gdy spadłem z drabiny, teraz nie dotykam własnej i omijam cudze.
Czy Moje obłakanie dotarło do „Dekady Literackiej” i czy ktoś w „Dekadzie” napisze recenzję? Może Elektorowicz, który tak ciepło sprzeciwił się moim wypowiedziom w wywiadzie ze Śmieją? Tenże Śmieja zaczyna wykłady przy końcu września we Wrocławiu. W London już przeszedł na emeryturę.
Jak się ma nasza miłość Lipska i poetessa Szymborska? U nas upały i cisza. Zyman stał się kapitalistą i dalej występuje w telewizji. Od miesięcy nie zatelefonował, nie wiem, co się dzieje w artystycznym świecie.
Otrzymałem jeden numer „Potopu” i cisza. Może rzeczywiście zatonęli. Wzięli ode mnie w Warszawie jeden wiersz, obiecali zamieścić. Ostatnio nie bardzo garnę się do lektury, bo i upały i ten kręgosłup. Wierzę jednak, że jeszcze nastaną „piękne dni Aranjuezu”, wtedy chciałbym wpaść do kraju, bo mam obiecany pokój w Domu Literatury, okazuje się, że są tam pokoje hotelowe. Jeżeli nie na jesieni, to chciałbym wpaść na wiosnę.
Oto chyba wszystko, co mam na dzisiaj, jak coś jutro przyniesie, to dopiszę, bo list wysyłam jutro.
Serdeczności i… cześć pracy
oddany
W. Iwaniuk
***
Toronto, 23 lipca 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Przede wszystkim szczerze gratuluję nagrody poetyckiej Miasta Krakowa. Uważam, iż zasłużył Pan na nią. Przysłany mi mały wybór, wydany w Konfraterni, świadczy o tym. Dobrze, że wiersze z Wspomnienia o nas zamieści Pan w normalnym tomie, o którym Pan wspomniał, bo prędzej czy później Wydawnictwo Śląskie je wyda.
Śmieja telefonował, że już wrócił, ale o książce Stępnia nie wspomniał. Miał tu przyjechać i zatrzymać się u nas, ale John ma rodzinę z Anglii, w domu zatrzęsienie od ludzi i bałagan. Będą tu do 8 sierpnia, potem John wyjeżdża do Brytyjskiej Kolumbii, do znajomych. Nareszcie będę sam!
O „Kresach” mam również pozytywne zdanie, tak jak Pan. Jestem z nimi w kontakcie i gdy tylko zbierze się zarząd naszego Funduszu, złożę wniosek, by im pomóc finansowo. Na razie chyba przetrwają.
Uważam, iż niepotrzebnie daliśmy zasiłek Czytelnikowi, ale zabiegał bardzo o to Śmieja, ze względu na Sitę, który jest jego kumplem.
Czy egzemplarz recenzyjny Powrotu przyszedł wreszcie do „Tygodnika Powszechnego”, gdzie ewentualnie miał Pan napisać recenzję? Zdaje się, że „Więź” nie wywiązuje się z obowiązków wydawniczych. Ja, mimo iż przekazałem całe honorarium na ich fundusz wydawniczy, dostałem tylko 3 egzemplarze autorskie. Bez żadnego listu. Czy jest to normalna krajowa praktyka wydawnicza?
Miałem bardzo miły list od Biernackiego z „Literatury na Świecie”, który pisze w imieniu redaktora, że bardzo chcieliby wydać moje przekłady poetów amerykańskich, mimo trudności wydawniczych. Myślą, że uda im się to w przyszłym roku. Czy zna ich Pan? Na razie przekłady leżą u mnie w proszku, musiałbym to zebrać, napisać krótkie życiorysy poetów, a jest ich sporo. Myślę, że zabiorę się do przygotowania maszynopisu, co potrwa, na razie zaś napisze im, że maszynopis przygotowuję.
Chętnie sprzedam kilka egzemplarzy Pana tomiku, już obiecał kupić Wcisło i Zyman, i Wójcik. Inni chyba też, tylko proszę podać cenę w dolarach, nie złotych.
Ze Stowarzyszenia Pisarzy nie miałem żadnej wiadomości, może po tych wyborach zaczną działać?
Ja wybieram się do kraju, ale na razie nic w tej sprawie nie zrobiłem. Może w połowie września, o ile złapię miejsce w samolocie. Może?
Serdecznie Pana pozdrawiam i życzę
dalszych pięknych wierszy
W. Iwaniuk
PS.
Ten czek to na oblanie Pana nagrody w rodzinnym gronie!
***
Toronto, 30 sierpnia 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Przypuszczam, że czytał Pan już mój list, skierowany do pana Rogatko. Żałuję, że go musiałem wysłać i że Pan pisał do Grossmana, wymieniając moje nazwisko. Stało się!
Załączam międzynarodowy przekaz bankowy na 20 dol. Kanadyjskich, gdyż z przysłanych mi ośmiu tomików sprzedałem cztery (2 wziął Zyman, jeden pani Jellaczyc i jeden Śmieja) z ociąganiem się, gdyż podróż do Polski kosztowała go zbyt dużo.
U mnie kłopoty ze zdrowiem. Wczoraj miałem operację prawego oka, dziś piszę ten list z bandażem na oku i ledwie widzę słowa. Nie ma mowy w tej chwili o wyjeździe do kraju, gdzie porobiłem już starania na początek października. Nie chcę podróżować późną jesienią, a tym bardziej zimą, chyba dopiero wczesną wiosną odwiedzę kraj (koniec kwietnia i początek maja).
Z tym okiem to moja wina, bo zbyt długo zwlekałem z pójściem do lekarza, który natychmiast zdecydował się na operację. Na razie czytam przez szkło powiększające, bo jednym okiem jakoś nie mogę. Ale po usunięcia bandaża wszystko chyba pójdzie jak z płatka. Mam nadzieję!
Ostatnio otrzymałem od Pana: Polkowskiego tomik wierszy, Maleńką encyklopedię totalizmu Szczepańskiego i tego nieszczęsnego Kotta Szekspir współczesny. Potępiałem poglądy polityczne Kotta w okresie stalinizmu i wolę czytać o Szekspirze to, co napisali Anglicy, a nie filipiki pana Kotta.
Dostałem od Śmieji tomisko Stępnia. Mój Boże, co za banialuki!
Na międzynarodowej wystawie w Toronto, gdzie Polska ma rokrocznie duże stoisko z książkami, nie ma ani jednego tomiku poetyckiego. Panienka, która przywiozła tylko cuda kryminalne, powiedziała, że w kraju poezja nie idzie, Polonia też jej nie kupuje. W kraju, ze wzgledów politycznych, idzie tylko Miłosz i Barańczak. Oto jakich mamy nosicieli kultury!
Muszę kończyć, oko dokucza, napiszę po usunięciu bandaża.
Z serdecznymi pozdrowieniami
W. Iwaniuk
***
Toronto, 27 września 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Przyszedł Pana list z wiadomościami o moim tomiku. Sam nie wiem, czy w obecnych warunkach coś się sprzeda, choć znajomi z Warszawy twierdzą, że Powrót „Więzi” już się rozszedł. Chyba bujda?
Mój nowy tomik leży w Lublinie i żałuję, że go tam wysłałem, choć redaktorzy twierdzą, że go wydadzą. W październikowej paryskiej „Kulturze” będzie mój wiersz, chyba kontrowersyjny, ale b. podobał się Giedroyciowi i natychmiast zamieścił. Niech go Pan przeczyta, bo chciałbym wiedzieć, jak krajowy odbiorca go widzi?
A teraz sprawa zasadnicza. Ukończyłem maszynopis książki o sobie samym. Proza pisana od lat. Jest tego 135 stron maszynopisu z podwójnym odstępem, a ostatecznie nazywa się: Uwikłani w niepamięć, opowieść o sobie samym i trochę o innych. Proza jak proza, dwa rozdziały drukowałem kiedyś w paryskiej „Kulturze”, dwa w londyńskich „Wiadomościach”. Możliwe, …że tutejszy koloryt i moje włóczęgi po świecie zainteresowałyby krajowego czytelnika i dlatego mógłbym to wysłać Panu dla WL. Podzieliłem całość na rozdziały: Nigdy nie przypuszczałem; Kłopoty z Wand…ą i małżeństwem C; Á propos Toronto; Góry Skaliste; Ja i ciocia Gienia; Wikta z Korpusu Andersa (sprawa w tutejszym sądzie); Muśnięci Mozartem; Sceny sądowe; W stronę ulicy Dobrej; Zapiski dzienno-nocne! Gdyby WL reflektowało, to mógłbym zrzec się honorarium i dorzucić swój wdowi grosz. Co Pan myśli, nie nalegam, ale niech to Pan uczciwie rozważy. Czy warto, czy nie? Mogę Panu wysłać maszynopis, bo mam dwa, ale wolę poczekać na Pana odpowiedź.
Oko ma się dobrze, choć jeszcze trochę zipie.
Tomik Polkowskiego ciekawy, choć ostatnie, krótkie wiersze, mniej mi się podobają. Tomik Drzewa był bardzo dobry. Czy ukazał się następny numer „NaGłosu”?
Z pozdrowieniami
W. Iwaniuk
PS
Ma tu wpaść do mnie Zyman. Obecnie pilnuje sklepiku i gada w telewizji i przez telefon.
***
Toronto, 12 listopada 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Nie powinienem pisać tego listu, gdyż lada dzień winna nadejść odpowiedź na mój ostatni list do Pana, ale nagromadziło się trochę spraw, które mogę zabałaganić, zwlekając z odpowiedzią. Przde wszystkim 22 paźdz. otrzymałem paczkę książek od Pana. A to: „Autograf” Nr 12/89, „Czas Kultury” Nr 17/90, Babla Dzienniki, C. Simona Zaproszenie, Pięć studiów o Piotrze Michałowskim, Ostrowskiego i Piotra Szewca Zagładę. Ta ostatnia wybitnie ciekawa, jak również Zaproszenie, które też już przeczytałem, zaś Babla właśnie kończę. Wszystkie wyjątkowo ciekawe pozycje, dobre na nadchodzące zimowe wieczory, bo u nas już prawie zima.
Przy końcu października wysłałem Panu pocztą lotniczą październikowy numer „Kultury” paryskiej. Chyba już doszła? 7 listopada poszedł do Pana Miłosz, Rok myśliwego, ale pocztą zwykłą, bo jest raczej plotkarski i powtarzający się. Niech Pan zwróci uwagę, że tam gdzie Miłosz sam siebie oskarża lub krytykuje, to na pociechę zawsze znajdzie kogoś głupszego od siebie, ideologicznie pomylonego lub komunizującego.
Niejaki pan Biela przysłał mi stronę z „Dziennika Polskiego” z recenzją o Powrocie, napisaną przez Janusza Drzewuckiego. Recenzja jest b. pochlebna, ale podobał mi się tytuł, Nasz człowiek w Toronto. Bardzo pomysłowy i krotochwilny. Kto to jest ten pan Drzewucki? I jakiej orientacji jest ten „Dziennik Polski”?
Otrzymałem ostatnio dwa egz. „Kresów” Nr 2-3. Wywiad nasz wyszedł chyba dobrze, nie zauważyłem żadnych błędów. Miałem również bardzo miły list od pana Bagłajewskiego, na który w tych dniach odpiszę i załączę fragment z tej książki o Łobodowskim, o ile uda mi się coś przepisać.
Zaprenumerowałem „Teksty Drugie”, pierwszy numer był ciekawy, bo „czytelny”, zaś drugi zbyt literacko-krytyczny, pełny papierowych analiz. Kto to jest Marian Stala, wydaje mi się, że więcej mędrkowania niż mądrości w jego sądach?
Z okiem już w porządku, do kraju wybiorę się jednak wczesną wiosną, bo na podróż zimą nie piszę się. Jest zbyt męcząca.
Dobrze, że odłożyłem ten list, bo wczoraj przyszedł Pana z 3 listopada, a dziś z 6-tego. Adresów Buszy i Czaykowskiego nie znam, ale zna je Śmieja. Adres Tomaszewskich: Adam Tomaszewski i Jadwiga Jurkszus-Tomaszewska, 25 Riverwood Parkway, Etobicoke, Canada, Ontario, M8I 4E3.
Odrzuconą prozę niech Pan zatrzyma i nigdzie nie wysyła. Fragment o Wikcie jest autentyczny, jak i przebieg sprawy, a do tego tygodnik literacki, to właściwie nic, po co więc się sadzić na coś, co z samego założenia jest przemijające.
Wiersz z „Kultury” uważam, że warto przedrukować. Bardzo się podobał Giedroyciowi.
Nie zgadzam się z Pana wyjaśnieniem w sprawie podziękowania publiczności przez Miłosza. Niestety, nigdy i nigdzie nie dziękował prelegent w ten sposób publiczności. Tylko w Krakowie i tylko Miłosz. Gdybym był na sali i naturalnie bił brawo po recytacji Miłosza, a ten dziękczynnym ruchem dziękował mi za to, to bym się obraził i wyszedł z sali, bo ten ruch poniżyłby prelegenta. I w ten sposób zareagowało kilka osób wtedy na sali. Ale Kraków jest wciąż miastem zaściankowym i jak mi napisano po tym wieczorze, przyjmował Miłosza „na klęczkach”. Czego nawet nie zrobiłby Lublin, nie mówiąc o Warszawie.
Bardzo mi się podobał pierwszy wiersz Stworzenie świata, uważam, że jest doskonały, tylko ta dedykacja jakoś go pomniejsza, banalizuje, bo kogo obchodzi Justysia. Jeżeli to Pana córka, czy nie lepiej byłoby „moje córce”, w każdym razie wiersz b. dobry. Nie przemawia do mnie początek Remisu, dopiero od linii:
a wokół znów trwa
ten piękny sezon –
widzę pełny poetycki obraz.
W pociągu do Przemyśla dałbym zaraz po Stworzeniu świata, jedynie jedna linia zupełnie do mnie nie przemówiła, a to:
………………………tym
Bardziej zmieniała się osobowość.
Czy ta linia jest potrzebna? Przecież dalej Pan wyjaśnia, co się działo. Nad Adamem warto popracować.
Niestety, po odejściu Zymana z „Głosu Polskiego” zerwałem zupełnie z tutejszymi szmatami polonijnymi. W „Głosie Polskim” była przez pewien czas Czyżycka, która starała się, ale już ją wyrzucili tą samą metodą co i Zymana. Zresztą jak Pan, zdolny, z dorobkiem poeta, mógłby drukować w polonijnych szmatach? Do „Kultury” wysyła się materiały normalnie, wkłada do zaadresowanej na Giedroycia lub Herlinga-Grudzińskiego koperty i wysyła. A czy wiersz się ukaże, to już zależy od ich „widzimisię”. Radzę właśnie w ten sposób zrobić. Zdaje się, że dałem Panu kiedyś adres Julity Karkowskiej z nowojorskiego tygodnika, bo tam warto drukować. Pismo jest na poziomie i czytane, to samo pisma londyńskie.
W tej chwili nie mogę Panu nic wysłać do tygodnika, bo nie mam ani jednego nowego wiersza. Wszystko ukazało się w dwu ostatnich numerach „Akcentu”, w „Kresach”, ten w „Kulturze” i w „Literaturze” o Czapskim; jeden z moich lepszych. Jak coś się urodzi, to Panu wyślę, ale w tej chwili mam na głowie cały nasz Fundusz Wydawniczy, bo Tomaszewski jest chory, po ataku serca. Drukuję komunikat i życzenia świąteczne dla członków, odrabiam korespondencję i z trwogą patrzę na własne życzenia świąteczne (…).
Proszę mi przysłać pierwsze „Dekady Literackie”, gdy się ukażą i może ma Pan dostep do warszawskiego „Tygodnika Literackiego”, to też. Napisałem do nich krytyczny list o Bieńkowskim i jego wieszczu, Przybosiu. Może mi odpiszą, może nie.
Jak zawsze głowa do góry i wiara w lepsze
jutro; dużo serdeczności
W. Iwaniuk
***
Toronto, 5 grudnia 1990
Drogi Panie Krzysztofie,
Właśnie przyszedł Pana list, mam więc odpoczynek, bo od wczoraj siedzę w życzeniach świątecznych. Wola nieba i zwyczaj, trzeba więc go przestrzegać.
O tym draniu Tymińskim nie będę Panu pisał, bo gdy przyjdzie mój list, będzie już w kraju po wszystkim i mam nadzieję, że ten hochsztapler wyląduje tam, gdzie jest jego miejsce, w więzieniu. Dostał od Gadafiego [?] polski paszport i polskie wizy, bratał się z komunistami w Toronto, a teraz komuniści w kraju głosują na niego. Ot, nasza demokracja!
Z tym pisaniem to nie jest tak źle, jak Pan to określił. Nic na siłę, przychodzi kiedy chce i znika kiedy chce. To rzecz normalna. Są czasem dodatkowe bodźce, jak lektura, spotkania, przeżycia z innych dziedzin sztuki, podróże. To pobudza talent, ale go nie tworzy. Tak ja to odbieram.
Mam nadzieję, że doszło już moje Bezkrólewie. Wikta jest fragmentem książki, dlatego wolę, by na razie odpoczęła w szufladzie. Pytania proszę przysłać, na styczniowych „wakacjach” popracuję nad nimi. Jadę na Florydę 8 stycznia, a wracam 28-go. Tomaszewski już działa, ale czy nie obrazi się na Pana pani Tomaszewska, bo przecież ona jest literatem w rodzinie, a on reportażystą. Ona zresztą pisywała i do „Kultury” paryskiej, i do „Wiadomości” londyńskich, gdy on przede wszystkim do prasy polonijnej. Tomaszewska właśnie wydaje książkę o kulturalnych centrach w Europie uczęszczanych przez Polaków.
Cieszę się na zapowiedziane pisma. Ja też napisałem list do „Tygodnika Literackiego” przeciwko Przybosiowi i Bieńkowskiemu, ale nikt mi nie odpisał, choć z Bieńkowskim jestem od czasów przedwojennych na ty i bardzo pomogłem jemu i jego żonie, gdy ich zaproszono do owej Mekki w Iowa, w Stanach. Był to chyba okres stalinowski, czy tuż po?
I sprawa najciekawsza! Dostałem zaproszenie od prezesa Brauna na zjazd Stowarzyszenia Pisarzy od 15 marca do 21-go w Warszawie. Mam, jak pisze Braun, zapewniony hotel i przejazdy na wieczory autorskie. Już odpisałem, że przyjadę, może więc spotkamy się w marcu w Warszawie, a potem w Krakowie, by odwiedzić Pana i „Arkę”. Mam już zaproszenie na wieczór autorski w Lublinie, przez Koło Polonistyczne w Warszawie, w Toruniu od prof. Kryszaka i ostatnio przyszło z Uniwersytetu Poznańskiego. Nie wiem, czy to wszystko „oblecę”? W Lublinie obiecałem już, bo tam będą moi krajanie, w Warszawie warunkowo, zależnie od czasu, do innych ośrodków jeszcze nie pisałem.
Załączam coś z humoru do „Dekady”:
Rozmowa Iwaniuka z Lisowskim:
Iwaniuk: „Czy zna Pan kraj, który nie ma jeszcze Konstytucji, a wybiera Prezydenta?”
Lisowski: „Znam, bo mieszkam w nim!”
Zyman ma obecnie dwa interesy, poprzednio zbankrutował na dwu, teraz uważa, że jak zbankrutować, to na całego!
Odpowiedzią, nawet odmową drukowania wierszy przez Giedroycia niech się Pan nie przejmuje, bo on na poezji się nie zna. Tak samo, jak i Herling-Grudziński. Ale dobrze, że wysłał Pan wiersze do „Kultury”.
Za chwilę zatelefonuję do Zymana i powiem mu, by Panu napisał o Tymińskim-sąsiedzie.
Z tą biografią Łobodowskiego nie jest tak łatwo, bo na dobrą sprawę musiałbym odwiedzić Madryt, zbadać archiwa „Wiadomości” w Londynie i paryskiej „Kultury”, a to w moich warunkach i przy moich zdrowotnych kłopotach jest niemożliwe. Owszem, rozdział przygotowałem dla „Kresów”, ale jest to dalekie od „sedna sprawy”!
Jak wypadło czytanie w Mysłowicach? Czy to nie strata czasu i energii? Poeci trywializują się, bo publiczność zamiast wziąć tomik poety i go przeczytać, biegnie na wieczór autorski, by zobaczyć poetę i w ten sposób zadawalają swoje potrzeby kulturalne. A czy czytają, to pytanie?
Czekam na szybki list i serdecznie
pozdrawiam
Wacław I.
***
Toronto, 11 kwietnia 1991
Drogi Panie Krzysztofie,
Zgadł Pan! Święta rzeczywiście spędziłem w kraju, a list Pana przyszedł w dzień po moim powrocie, jak Pan przewidział. Dodam jeszcze, że wielkanocne baranki kąpały się w strugach alkoholu, co niezbyt pomyślnie wpłynęło na mój stan zdrowia. Ale czego nie robi się dla rodziny widzianej ostatni raz ponad 50 lat temu.
A teraz wróćmy do spraw przyziemnych, nie wypada mi myśleć na razie o nowym tomiku, gdy Moje obłąkanie nie dotarło jeszcze do czytelnika i księgarń. Trzeba poczekać. Taborskiego widziałem kilka razy po Pana „ucieczce” z Warszawy, obiecał mi wysłać swój tomik, ale o wydawnictwie nic nie wspominał.
Adresy Czaykowskiego i Buszy ma przecież Śmieja, ich kumpel. Bujnowski, mała szkoda, wygórowane pretensje naukowe i poetyckie. Ja też spotkałem go pierwszy raz na Zjeździe.
Ten pomysł wydania Pańskich wywiadów w naszym Funduszu Wydawniczym jest zupełnie nierealny, bo Trzy spotkania wydałem sam za własne pieniądze, korektę również robiłem sam, liczyłem, że przynajmniej Zyman sprzeda coś w „Głosie Polskim”, ale po wyrzuceniu go z „Głosu” Trzy spotkania zwalił mi do piwnicy i leżą, bo ani jednego egzemplarza nikt nie kupił. Do Anglii i Francji nie mogłem wysłać, bo opłaty pocztowe przekroczyłyby moje możliwości. A gdyby nawet Pana wywiady ukazały się, to kto na emigracji chciałby czytać wywiady o pisarzach emigracyjnych? Mówię Panu, nikt! Przecież te wywiady są dla czytelnika w Polsce, a nie na emigracji. Do tego nasz Fundusz Wydawniczy będzie miał wkrótce walne zebranie i prawdopodobnie rozwiąże się z oczywistych powodów. Ale jest w Londynie Polska Fundacja Kulturalna, wydawnictwo dobrze zorganizowane i zamożne, które wydaje książki, rozprowadza je po całym świecie i płaci honoraria. Wydaje mi się jednak, że wywiady z pisarzami emigracyjnymi nie chwycą, bo przecież Fundacja ma ich po uszy.
Moja natomiast rada i wydaje mi się, że „mądra”, to załatwić wydanie Pana w „Kresach”, jako drugi tom ich Biblioteki! Nowe wydawnictwo, prężne, mające dobrą prasę. Należy zacząć konszachty z nimi! Radzę!
Ma być w Toronto pani Jellaczyc, wspomnę jej o Schillerze i dam Panu znać. Piotr Szewc wyjątkowo sympatyczny i utalentowany; miła była z nim rozmowa. Zrobił ze mną dość długi wywiad, mam wrażenie, że mi go przyśle.
Szeptem z Toronto wkrótce wyślę, chyba będzie o zjeździe w Warszawie lub coś podobnego.
Jak znajdę inna zbawienną radę w sprawie wydania Pana rozmów, to napiszę. Ale tych rozmów powinno być więcej i czy nie pomyślał Pan o wstępie do tych rozmów jakiegoś speca od twórczości emigracyjnej?
Serdeczne pozdrowienia i uszy do góry
W. Iwaniuk
***
Toronto, 25 kwietnia 1991
Drogi Panie Krzysztofie,
Załączam następny Szept. Nie wyszedł, jak chciałem, ale poprawię się w przyszłości.
Mam nadzieję, że mój ostatni list dotarł do Pana?
Fundusz Wydawniczy objął prof. Śmieja (prezes), sekretarzem został Henryk Wójcik, członkiem zarządu mec. Wcisło. Ja do Zarządu już nie należę.
13 maja lecę do Londynu na zebranie jury „Wiadomości”, a wracam 22 maja.
Przed odlotem wyślę do „Dekady” jeszcze jeden odcinek Szeptu.
Po powrocie pogadamy na różne tematy (wydawnicze).
Z pozdrowieniami
W. Iwaniuk
***
Toronto, 25 października 1991
Drogi Panie Krzysztofie,
Straszne, aż trzy Pana listy bez odpowiedzi, a wczoraj przyszedł czwarty. Chyba zacznę od wczorajszego i jak rak będę się posuwał do tyłu. Przyszły również dwie paczki książek, o czym potem.
Nie było mnie w Toronto przez dłuższy czas, bo Paweł Mayewski zatelefonował z północnej Florydy, by go koniecznie odwiedzić. To ten sam, który w Nowym Jorku wydawał „Tematy”, kwartalnik literacki z utworami współczesnymi pisarzy amerykańskich w przekładach na polski. Nie wiem, czy Pan o nim słyszał, ale było to pismo na wysokim poziomie i, jak napisała kiedyś pryszczata Lisiecka, pisarze w kraju uczyli się na „Tematach” Ameryki. Mayewski był świetnym redaktorem, pisał sam w dwu językach, a jego książka o obozach syberyjskich, przez które sam przeszedł, była według krytyki amerykańskiej jedynym literackim wiarogodnym dokumentem, oprócz Koestlera. Książka Herlinga-Grudzińskiego to dziennikarska zabawa (powtarzam za innymi). Mayewski urządził się w tym roku na Florydzie, w północnej jej części, bo w Nowej Anglii nie chciał mieszkać, gdy 4 lata temu umarła mu tam nagle na raka żona. Gdy się nareszcie w tym roku zagnieździł na Florydzie, stale telefonował, by go odwiedzić. Miał piękny dom, ale ja jakoś zwlekałem i dopiero na początku września pojechałem tam i okazało się, że tydzień temu lekarze odkryli w płucach złośliwego raka, o czym on sam nie wiedział. Przez kilka dni gadaliśmy o literaturze i poezji, on się już pokładał, ale mógł mówić. Około ósmego tego miesiąca po powrocie zatelefonowałem, ale już stracił mowę i był na narkotykach. Przedwczoraj zatelefonowałem, powiedziano mi, że właśnie rano zmarł. Mayewski, oprócz powieści po angielsku (dwie) wydał antologię poezji amerykańskiej i angielskiej w języku polskim. Był wyczulonym do idealnych granic tłumaczem, wszyscy prawie pisarze emigracyjni tłumaczyli do „Tematów”, on uczył nas, jak należy przekładać, zwłaszcza – jak sam twierdził – Miłosza. Mayewski od śmierci żony myślał o samobójstwie, nie udzielał się nigdzie, nie chciał drukować i wydawać. Jego przekłady Trenów Kochanowskiego są kongenialne, ale ich nie skończył, pokazał mi tylko kilka. Uważał Różewicza za największego poetę polskiego, potem rozczytał się w Miłoszu, ale szybko się rozczarował, pozostał przy Różewiczu i powrócił do Szekspira, którego cytował na pamięć. Stale twierdził, że nikt dotychczas nie zrobił prawdziwej analizy moich wierszy i prawdopodobnie nie zrobi, że powinienem się wyłączyć jak on z życia literackiego i pisać. Był to ogromnej kultury człowiek, o krystalicznym charakterze. Wielka szkoda, że odszedł!
Rozpisałem się, ale musiałem. Do pana Adamczyka napiszę, ale dopiero jak otrzymam choćby jeden egzemplarz moich wierszy. Wydaje mi się, że 50 egzemplarzy zupełnie mi wystarczy, bo co będę z nimi robić. Księgarń w Kanadzie nie ma, a do Anglii i Francji nie opłaca się wysyłać. „Sprawa jest pilna”, pisze Pan, jednak poczekam, aż nadejdzie tomik i wtedy napiszę do WL. Dziękuję za Dickinson, anglistka z Uniwersytetu Warszawskiego powiedziała, że przekłady są skandaliczne. Ja mam własne rozeznanie i praktykę, więc poczekam. Cieszę się: komitet redakcyjny czyta mój wiersz odrzucony przez „Tygodnik”, przynajmniej w ten sposób dotrze do nich moja twórczość. Wiersza Pana w „Dekadzie” ciekawy, bo realistyczny, ale do każdego realizmu aż prosi się szczypta metafizyki, dlatego nadmierny realizm Barańczaka jest taki płaski (to opinia Mayewskiego).
Na tym kończę dzisiejsze uwagi, jutro odpowiem na poprzednie Pana listy.
Dzień następny (25 października)
List Pana mówi o wysłanych książkach, o nagrodzie Szymborskiej i popularności „Dekady”. Oby! „Odrę” czytuję, bo zaprenumerowałem, „Twórczość” zaprenumerowała mi rodzina, miałem nawet list od Pana Imiennika z prośbą o wiersze. To jednak pismo historyczne, w którym się odbija polska rzeczywistość literacka, docenił to nawet Dedecius.
„Dekadę” zaprenumeruję, gdy tylko otrzymam warunki prenumeraty, to samo powiedział mi Wcisło. Zbliżają się święta, trzeba myśleć o tym upominku, zwłaszcza gdy się ma tak rozległą rodzinę jak ja, najłatwiej jest zrobić to przez PKO, ale wtedy trzeba zdać się na ich łaskę.
List Pana z 6 września był krótki i mówi tylko o tym, że nareszcie ukazało się Opactwo. Trochę późno, ale dobre i to. Czekam na egzemplarz.
W liście z 2 września na ładnym firmowym papierze „Dekady” obietnica, że Moje obłąkanie omówi Elektorowicz. No i groźba polemiki ze mną Śmieji. Niech grzmi! Zanim jego grzmoty dojdą do Toronto, zamienią się prawdopodobnie w deszczową chlapaninę, ale jego wiersz w „Dekadzie” był dobry i to ważne.
Wywiad Pana ze mną był chyba udany, mnie się też podobał. Kossowska napisała mi piękny list, choć nie musiała mi dziękować, bo twórczość jej męża Adama ma wyjątkową wymowę, o ile nie genialną. Gdy byłem drugi raz w Opactwie, arcydzieło Kossowskiego jeszcze bardziej mi się podobało; przykuwa oczy i wyobraźnię.
W międzyczasie przyszły dwie paczki od Pana: Gretkowskiej My zdies’ emigranty, Wierzyńskiego Szkice i portrety, Nr 3 „NaGłosu” i 3 numery „Dekady”. W drugiej paczce: Różewicza Płaskorzeźba, tomik ciekawy, ale za dużo tej niemiecczyzny, ciekawy, ale mniej interesujący od dawnych, bardzo jednak pięknie wydany, oraz 3 numery „Dekady”, no i „Brulion” 17/18.
Właśnie nastał poniedziałek, 28 października, i poczta niczego nie przyniosła. Wysyłam więc list, by nadrobić zaległości korespondencyjne i o ile coś od Pana nadejdzie, to natychmiast dam znać, zwłaszcza czy wiersz przeszedł cenzurę redakcyjną, czy nie.
Otrzymałem od Grossa jego wspomnienia, bardzo dobrze napisane, chwała więc WL. Z Grossem koresponduję od dawna.
Jak Panu podoba się „poezja” BRULIONU? W kraju, w którym brak papieru, czterowiersz Sajnóga na całej stronie, Nr 16, str. 63. To nie brak kultury, to celowa rozróbka!
Serdeczne pozdrowienia
W. Iwaniuk
***
Toronto, 16 listopada 1991
Drogi Panie Krzysztofie,
Dzisiaj bania nowości. Przyszła Pana paczka, przyszedł najpierw jeden egzemplarz tomiku, a dziś rano dwie paczki z 25 tomikami. Dziękuję za Zagajewskiego i za Emily Dickinson, dobrze że opakował to Pan w numery „Dekady Literackiej”, coś nowego dla mnie do czytania. Nie jest pełną prawdą, to co pisze Śmieja o Heydenkornie, przyjaźnili się, jeździli do kraju w najcięższych czasach, zawsze mieli wizy, gdy mnie odmawiano. Z tym Andersem, to należałoby sprawdzić w dokumentach, w każdym razie byłem raz w Londynie, gdy pan H. wracając z kraju zatrzymał się też w Londynie i zgłosił się do kancelarii Andersa. Wiem od sekretarza Andersa, który poinformował pana H., że Anders jest zajęty i nie może go przyjąć. Ze zdziwieniem przeczytałem potem wywiad w „Związkowcu” pana H. z Andersem itd., itd. Wykładowcy na tutejszych uniwersytetach muszą się wykazać pracami publicystycznymi, potrzebnymi do awansu i podwyżki pensji. Jedynym omalże miejscem druku dla Śmieji był tenże „Związkowiec”, który jak wiemy komunizował na całego w okresie Polski komunistycznej. Zresztą, po co o tym mówić.
Już napisałem do pana Adamczyka, z prośbą, by o tym Pana poinformował. Wpadłem na iście genialny pomysł z proponowanymi 50 egzemplarzami tomiku. Otóż po ich otrzymaniu, musiałbym z Kanady wysyłać je do znajomych i przyjaciół w Europie. Zaproponowałem więc panu Adamczykowi, by WL wysłało te egzemplarze, dokładną listę około 30 osób zrobiłem i załączyłem do listu. Bardzo proszę poprzeć moją prośbę, choć zdaję sobie sprawę, że koszty pocztowe wysłania tych tomików będą dość duże. Zgadzam się na ich częściowe pokrycie.
Może na ucho powie mi Pan, w jakim nakładzie wydano tomik i jaka jest jego cena w kraju?
Przeglądając, nie zauważyłem w „Dekadach” warunków prenumeraty zagranicznej. Ostatni numer był 30, ten, w który zapakował Pan przesyłkę do mnie, innych numerów nie otrzymałem.
Przy końcu września byłem w Stanach u Pawła Mayewskiego. Redagował on kiedyś w Nowym Jorku kwartalnik „Tematy”, poświęcony współczesnej twórczości amerykańskiej w przekładach na polski. Sam Mayewski był dwujęzycznym pisarzem, przeszedł jako młody chłopak obozy sowieckie, potem napisał dwie wstrząsające książki po angielsku, jedna z nich Rzeka ukazała się na emigracji w przekładzie na polski. Mayewski był, jak dotychczas, najlepszym chyba tłumaczem poezji polskiej na angielski i angielskiej na polski. Po śmierci żony przeniósł się do północnej Florydy, Gainesville, kupił piękny dom i myślał, że wreszcie urządził się i zacznie pracować. Pokazywał mi kiedyś Treny przełożone na angielski wprost kongenialnym językiem. Gdy go odwiedziłem na początku października, lekarze odkryli raka, o czym sam Mayewski nie wiedział, a gdy po powrocie do Toronto, po kilku dniach zatelefonowałem, już nie żył. Rak płuc. Do polskiego wydania Rzeki, która ukazała się w 1960 roku w Oficynie Poetów i Malarzy w przekładzie Jana Kempki przedmowę napisał Józef Wittlin, załączam jej kseroks ze względu na pozycję Wittlina i wartość literacką samej noweli.
WI
***
Toronto, 20.03.1994
Drogi Panie Krzysztofie,
Nie pisałem od lutego, bo mam wciąż kłopoty po ostatnim zawale. Piszę, robiąc błędy, a wiersze przepisuje mi kolega Wójcik. Całe szczęście, że rok temu przygotowałem nowy tomik wierszy, który ma wydać paryska „Kultura”. Ostatnio zebrałem wszystkie moje prozy do wydania na emigracji.
Klimat w Kanadzie jest okropny, myślę, że wkrótce wybiorę się na Florydę. Chciałem latem odwiedzić Polskę, ale lekarz mówi, że nie. Zobaczymy, bo do lata jeszcze daleko. Wcisło od czasu do czasu telefonuje, ale jest zajęty, bo córka ma dziecko, którym opiekują się nocami. A Wcisło zadowolony jest, że ma potomstwo w rodzinie.
Cieszę się, że Pan pisze. Z prawdziwą dla Pana oszczędnością poetycką. Forma haiku jako taka nie przemawia do mnie; poezja tak.
Łączę serdeczne pozdrowienia
i smacznego święconego
W. Iwaniuk