Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Ludwik Janion: Opowiadania

Spis treści numeru 1-2/2003

Szpada

 

E. spojrzała na koniec szpady: Tato, po co mam wygrywać?
– Masz wygrywać, musisz wygrywać, masz wygrywać!
– Ale po co?
– A po to, że po to!
Waśka usiadł w połowie placu, kiwa tułowiem, przytknął ręce do ust, gada: Lusię znałeś, Lusię? Każdy by jej pościel całą i poduszki wszystkie, i prosiaki by dał. Ja więcej bym dał. A ty myślisz, że ja kobietę to na co bym? Ja murować umiem, ja i tobie wymuruję! – Pijanym wzrokiem toczy po podwórku:
– Wszystko stracone! Spierdalać! Lisy, jastrzębie! Spierdalać!
– Po co mam wygrywać? – pyta E., jakby jej było za mało.
– Bo ja przegrywam! W kubki, w dupki, przegrywam, nie umiem śpiewać, guzika od kapsla nie odróżnię, i nic mi nie idzie wykopać, niczego nie odsłonię, niczego nie nazwę! I nigdy nie oddaj szpady!
– Oddam szpadę Waśce, niech on sobie wygrywa!
Słonecznik wyrósł piękny – siemeczki jak zęby.
– Masz wygrywać, bo my musimy wreszcie wygrywać! Bo dość tłuczenia nas w chudą dupę! I nikomu już więcej nie oddaj złotego rogu!
– Oddam szpadę!
– Nie oddaj szpady! To rzekę ci spokojnie!
– Oddam!
– Nie oddaj!
– Ale ja oddam! Waśce! Nabije sobie na nią prosię i upiecze!
– Już ja cię złapię! Dopadnę! Jak nie tu, to na Woli!
I tak się ganiamy wkoło słonecznika. Tylko że E. biega jak zając, a ja znowu mam zadyszkę. A Wasia? – Wasia wraca na kaczych nogach do furtki:
– Pieprzę wasz szpadel! Mam swój z wojny, z wojny, na której wybili mnie pół rodziny, za którą tatulo dostał order, z wojny, kurwa, co wyście ją przegrali! Mam szpadel! Spierdalać lisy, jastrzębie!
– Ja nie przegrałam żadnej wojny!
– Dopóki nie oddasz szpady!
– Muszę się przygotować!- krzyczy jeszcze E. – Piętnastki za dwa tygodnie!
Dość już piętnastek za dwa tygodnie, za tydzień, w godzinie W. o siedemnastej.
Wasi już nie ma. Dym z podpalonej trawy wchodzi do oczu, gryzie, i jak przed nim uciec? Z tą szpadą – samą – w torbie Adidasa.

Żurawina

Jezioro zszywały igły lodu. Żurawina zmarzła na kość. Lis podszedł do zabudowań Kaleciuków i przyglądał się kurom. Przechylił łeb, jakby się dziwił ich upierzeniu i smakował to, co pod piórami. Zostawił ślad lisiego pyska na świeżym, luźnym śniegu.
– Będziemy wracać – powiedziała M.
– Wracamy! – E.
– Tak, tak, jak przyjedzie japończyk.
Pod linijką lasu przebiegło kilka saren.
– Wracamy! – M. i E.
– A może zostaniemy na zimę?
Panie starsze wróciły z żurawin. Przyniosły ich spory kosz i teraz dzieliły się po połowie. Zmarzniętymi palcami wyciągały oszronione kulki i zbierały je w garście.
– Twoja garść – moja garść.
Zdarzało się, że któraś z kulek uciekła i potoczyła się po podłodze. Doskakiwał do niej kot, uderzał łapą i gonił, dopóki nie wpadła w szczelinę między deskami. Wtedy wydrapywał ją pazurem tak długo, aż nie spadła następna kulka.
– Najmądrzejszego kota na świecie miałam na Wołyniu – powiedziała Starsza Pani.
(„Twoja garść – moja garść.”)
– To była kotka. Spała zawsze w moim pokoju. W ogóle nie miauczała, najwyżej tak cicho. Miała wszystko, co chciała, to co miała miauczeć? Czasem syczała, jak była zła, bo ktoś jej nie zauważył i potrącił, no i była śliczna – trochę biała, trochę ruda. Byłam małą dziewczynką, pewnie młodszą od tych dwóch krasawic. I w szkole miałam bardzo kochaną panią – Lucyna, Lucynka. Wywieźli ją potem, tak jak ojca. I na lekcje przyrody dzieci, jak to dzieci, przynosiły różne rzeczy. A to motyla, jakieś żuki, a te były u nas najpiękniejsze, piórka jakieś, jeden to nawet szczura przyniósł.
– Szczura! – córki krzyknęły jednocześnie.
– A co to dla wiejskich dzieci szczur? Szkodnik i tyle.
(„Twoja garść – moja garść.”)
– I ja też chciałam coś przynieść. Pomyślałam: przyniosę kreta. Bo kret niszczy ogród i będą się w domu cieszyć, jak go złapię, a poza tym jest ładny. No i czaiłam się na tego kreta, co on wykopał kopiec, to ja za łopatę i dawaj go wykopywać, ale gdzie tam! Nawet mi się nie udało go zobaczyć! Tata pyta: A co ty, córuś, za wykopki robisz? A ja mu – kreta łapię!
(„Twoja garść – moja garść.”)
– Śmiała się cała rodzina – Jadźka na krety poluje! A tata mówi przy kolacji: To jak już tego kreta złapiesz, to może byś się na większego zwierza zasadziła?! Na dzika by tak! No to się śmieją, a ja następnego dnia znów, dawaj, łapać tego kreta.
(„Twoja garść – moja garść.”)
– Ale gdzie tam! Poszłam nawet na łąki, cała się upaprałam, ale kreta ni widu, ni słychu. Wracałam smutna: co ja jutro do szkoły przyniosę. A rano… – Wiecie, co rano?
(„Twoja garść – moja garść.”)
– A rano otwieram oczy, patrzę, a moja kotka siedzi obok łóżka i w mordce trzyma kreta! Trup on już był, bo go zagryzła, ale prawdziwy kret! I zaniosłam go do szkoły, a dzieci się i tak śmiały: Jadźka krety łapie!
A Lucynka, Lusia, tak mówi: Oj, dzieciska, nie śmiać mi się tu z Jadźki, bo ona złapawszy kreta uporem i sprytem, a tym i każde nasze dziecko ojczyźnie będzie służyć! Tak to jakoś powiedziała. No i służyło, służyło…
Kaleciukowa spojrzała do wnętrza kosza. Praca pomału dobiegła końca.
– Te mazurskie koty też niczego sobie i do tego wielkie, bo rybami karmione. Mój kot to nawet lisa się nie boi. On sam taki wielki jak lis. Tylko jak w zimie lisowi kita urośnie, to lis wydaje się większy.
Duży kosz był pusty. Kilka rozgniecionych kulek wbiło się w wiklinę.
– Starczy klukwy dla wszystkich – powiedziała Starsza Pani.
– Wracamy? – odwróciłem się do córek.

Więcej opowiadań w papierowym wydaniu „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.