Skip to content
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Henryk Kozak. Upadek

Spis treści numeru 1/2019

Upadek

Dnieje. Powoli, jak to jesienią. Na parapecie w kuchni hałasują wróble, a w radiu buczy nowa sezonowa gwiazda polskiej piosenki. Zwlekam się z tapczanu, wyłączam radio i idę do kuchni. Wysypuję na parapet garść jęczmiennej kaszy, potem siadam na taborecie i przez kilka minut obserwuję rozświergotane stadko. Najpierw, oczywiście, najada się wróbla starszyzna. Dopiero gdy odfruwa, pojawia się młodzież z wiosennego i letniego lęgu. Dorzucam trochę gotowanych ziemniaków, wykładam kromkę rozmoczonego chleba. Szybko pojawia się sroka i kilka kawek, ptasi drobiazg odfruwa na bezlistny już klon, a ja przenoszę się do łazienki. Z lustra spogląda na mnie wyblakłymi niebieskimi oczami stary, zmęczony facet. Zaskoczony widokiem przez chwilę zastanawiam się, kim jest i skąd się wziął w moim mieszkaniu. Bo przecież to nie mogę być ja; wczoraj wyglądałem na zdrowego energicznego człowieka.

Wychodzę z mieszkania po dziewiątej. Do Stokrotki mam niedaleko, najwyżej trzysta metrów. Wrzucam do koszyka mleko, dziesięć bułeczek, dwa kartony pomarańczowego soku, dwie butelki nałęczowianki, wałek krakowskiej kiełbasy, paczkę parówek, musztardę, w stoisku z alkoholem proszę o dużą butelkę żubrówki. W kasie każę doliczyć jeszcze karton marlboro, mentosy i miętową gumę do żucia.

Za Stokrotką stoi drewniana budka z kwiatami, własność sąsiadki z bloku, a przy jej południowej ścianie drewniana ławka przywleczona skądś przez bezrobotnych z okolicznych bloków. To ulubione miejsce spotkań osiedlowych pijaczków, drobnych cwaniaków, emerytów. Kilka lat temu, dokładnie ostatniego maja, w piękne słoneczne południe, kiedy przechodziłem obok tych właśnie dżentelmenów, nagle na chwilę przystanęło mi serce i runąłem na chodnik, nie zdążywszy sięgnąć po nitroglicerynę, którą nosiłem w kieszeni od lat kilku, od czasu, kiedy lekarz rodzinny zdiagnozował u mnie nadciśnienie i chorobę wieńcową. Wracałem właśnie z centrum, z Krakowskiego Przedmieścia, do domu miałem jeszcze tylko kilkaset kroków. Jeszcze rozemocjonowany dyskusją z kumplami. Pokłóciliśmy się ostro. Jak zwykle niektórym z nas nie podobał się wynik ostatnich sejmowych wyborów i rząd, jaki utworzyła zwycięska partia.

Wielu widziało wtedy, w maju, mój upadek. Ot, przewraca się pijaczyna – myśleli pewnie. Poleży, odpocznie i wstanie – kombinowali, obchodząc mnie z daleka. Uratował mnie Ludwik, jeden z tych spod budki z kwiatami. Zarzucił na plecy i zaniósł do osiedlowej przychodni.

Dzisiaj są imieniny Ludwika. Każdego roku z tej okazji spotykam się z nim na ławce przed kwiaciarnią. Jest chłodno, od ciemnych, niskich chmur wieje porywisty wiatr, ale na szczęście nie pada, bo wtedy musiałbym ich zabrać do siebie. Tak jak w ubiegłym roku. kiedy to imieninowa impreza przeciągnęła się do północy, a mieszkanie doprowadzałem do porządku jeszcze przez kilka dni. Solenizant jest już na posterunku. Witam się z nim serdecznie, składam życzenia i wręczam plastikowe torby z zakupami.

– Z okazji imienin i w dowód wdzięczności – mówię. – Trochę mi przedłużyłeś życie.

– Trochę?! Całe pięć lat – przyciąga mnie do siebie i poklepuje po plecach. – Dobrze wyglądasz – przygląda mi się przez moment. – Na siedemdziesięciolatka! – ocenia i wybucha śmiechem. – A wy tu gdzie? – zwraca się do przemarzniętych handlarzy zza wschodniej granicy, którzy nie zważając na niepewną pogodę, rozkładają na chodniku swój towar.

– Pani Sabinka pozwoliła – informuje znajoma z bazaru Ukrainka. Niedawno kupiłem u niej zimową czapkę, uszankę i rękawiczki.

– W porządku, nam nie przeszkadzacie – spuszcza z tonu Ludwik. – Patrz, idą już – pokazuje wzrokiem wyłaniających się zza Stokrotki kumpli. – Nie masz nic przeciwko?

– To twoi goście, zresztą lubię ich.

Ludwik zaskoczony i wzruszony ściska mnie i poklepuje po plecach.

– Wielkie dzięki! Wykosztowałeś się!

Uwalniam się z objęć i siadam na ławce. Ludwik wyciąga z torby butelkę wódki i stawia na murku. Podchodzą koledzy Ludwika, ściskamy sobie dłonie.

– O la la! Ho, ho! – cmokają, zaglądając do reklamówek. – Będzie uczta. Trzeba skoczyć po szklankę! Chyba że nam pani kwiaciarka pożyczy. Ludwiś! Ty idź, nas może przegonić.

– Tadziu, nie gadaj tylko szoruj po szkło! Jesteś z nas najmłodszy – postanawia Ludwik. – Pośpiesz się, bo zimno.

Ludwik pracował w fabryce maszyn rolniczych, był brygadzistą, dobrze zarabiał, a pić zaczął po śmierci żony. Rano, idąc do pracy, wpadła pod miejski autobus, mówili, że ktoś ją niechcący popchnął. Kilka miesięcy później zbankrutowała fabryka, Ludwik załatwił sobie rentę inwalidzką. Lato i wiosnę spędzał na osiedlu przed sklepem, jesienią jeździł na grzyby w podmiejskie lasy, czasami na ryby nad zalew, a zimę na tapczanie przy kaloryferze w swoim coraz bardziej zaniedbanym, brudnym, zagraconym mieszkaniu.

– Tadek jest też najładniejszy w tej okolicy – dorzuca kpiarsko Zdzich i siada przy mnie. – Może da dwie, najlepiej jakby miała plastikowe.

Tadeusz naciąga wełnianą czapkę na głowę, zapina kurtkę i rusza w stronę kwiaciarni. Od wiosny jest już emerytem, mimo to wciąż pracuje. Stróżuje na budowie obwodnicy miejskiej.

Zdzisiek sięga po butelkę, sprytnie zrywa kapsel i podaje ją Ludwikowi.

– Czyń honory pana domu! – mówi uroczyście. – A ja zajmę się zagrychą, bo pan Józek – spogląda na mnie – nie pije bez zakąszania. No masz te szklaneczki? – zwraca się do Tadka wyłaniającego się zza bezlistnego już krzewu tawuły. Ten tryumfalnie podnosi do góry komplet plastikowych kubków. – Pięknie się spisałeś – chwali kolegę. – A teraz do roboty.

Przyciągamy betonową ławkę bliżej murku i siadamy ciasno, jeden przy drugim. Solenizant kroi kiełbasę, bułki, napełnia alkoholem do połowy kubeczki.

– Twoje zdrowie! – podnoszę do ust trunek.

– A ja za twoje serducho! – odpowiada Ludwik.

To już chyba piąte nasze spotkanie od tamtego feralnego dla mnie dnia. Sporo wypiliśmy przez ten czas. Białoruskiej i ukraińskiej gorzały, piwa, mołdawskiego wina. Napisałem im kilka podań do spółdzielni o umorzenie czynszu, o zapomogę do ośrodka opieki społecznej, przetłumaczyłem z rosyjskiego listy od rodziny Zdzicha z Kazachstanu, wnuczce Tadeusza napisałem kilkanaście wypracowań z polskiego, a oni pomogli mi uporządkować piwnicę. Podejmowałem ich w swoim mieszkaniu, pokazałem zdjęcia z podróży do Ameryki, Jerozolimy, Sofii, Madrytu, książki z autografami wybitnych, znanych i nikomu nieznanych pisarzy i poetów.

(…)

 Dalszy ciąg w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.