Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Bernard Nowak. Notatnik 2001-2002 (fragmenty)

Spis treści numeru 2/2005

Notatnik 2001-2002

(fragmenty)

 

Część I

***

Twarz człowieka, który zasłabł na rogu Krakowskiego Przedmieścia. W momencie, gdy brało go pogotowie. Jak zwierzę, pozbawione ludzkiej maski, z przerażeniem w oczach i pianą na ustach, gdy już wie, że wszystko to gówno, że nie ma sensu i że koniec.

Żyje się w gromadzie, w rodzinie i wśród innych, więc – zaambarasowani różnymi codziennościami – zapominamy. Aż dopada nas ta „córa grzechowa” i wtedy, być może, na ułamek sekundy przypomnimy sobie, jak jest naprawdę. Samotność, jak każdego zwierzęcia, które odchodzi na bok i zagrzebuje się w ściółkę. Jak mężczyzny w szpitalu, za parawanem, który wyzionął ducha, gdy inni z sali oglądali w telewizji mecz.

Wtorek

O potrzebie posiadania Boga i odnoszenia się do Niego. O tym, że – nie konfrontując się z Nim – skazujemy siebie na drugorzędność. Także z Jego brakiem. W kulturze i w historii. I że wtedy może pojawić się trudność z używaniem innych podstawowych pojęć – które jednak nawet jeśliby nie miały dziś mieć zakotwiczenia w metafizyce, to stamtąd – czy ktoś tego chce, czy nie – się wywodzą. Chyba zawsze z religii, a w naszym kręgu z chrześcijaństwa czy wcześniej – z judaizmu.

Nie zaczynając od tego, unikamy rzeczywistości. A co najmniej spójnej koncepcji tej rzeczywistości. I rezygnujemy z gotowych już, wypracowanych przez tysiącletnie kultury archetypów. A jeśli nawet z nich korzystamy, to są one nie więcej niż fabułą. Bajeczką. Literacką bajeczką, bez ostatecznych sankcji.

Więc się tylko bawimy. Jak dzieci, które nie potrafią spojrzeć prawdzie w oczy. Albo jeszcze gorzej: które nawet nie wiedzą o jej istnieniu.

Wprowadzenie takiego tematu pociągnie za sobą konieczność stosowania wszystkich innych kategorii pojęciowych i zmusi do wypracowania pełnego, „wysokiego” języka. Językiem się mówi, ale jest fundamentalne, o czym się mówi. Chodzi o to, aby wprowadzić się w górny obszar myślenia. Wejść w obszar ważnych wyobrażeń i pilnować ich – a język „stworzy się” poniekąd sam. Równoległe do niego odmiany innych będą zawierały ten sam potencjał, tę samą otwartość i wolność, która daje język próbujący uchwycić Boga, czyli największy z Paradygmatów. Nie ten teologii skodyfikowanej (choć wiele w nim), ale na przykład ten z trzech pierwszych wieków, kiedy wszystko mówiono i wszystko wydawało się możliwe. Prawda was wyzwoli, a ponieważ nie sposób ująć prawdę, wyzwoli was wysiłek pogoni za prawdą, która jest jakimś substytutem Boga. Mówmy o Bogu, bo On jest semantyczną wolnością.

***

Wzrastająca wrażliwość na muzykę, ale i taniec. W dzieciństwie poruszałem się jak słoń, próbując nauczyć się tanga „dwa na jeden” – i ani w ząb nie szło. Potem, w krotoszyńskim internacie, usłyszałem Niemena śpiewającego Stoję w oknie – i stanąłem jak wryty. Wychowałem się na nim i edukowałem, jak całe pokolenie. Jak to ujęła jakaś dziewczyna, w jednodnorazowym wierszu: słuchaliśmy Niemena i Bacha. Później była płyta z przeceny, z Tartinim i koncertem Czajkowskiego. W samym środku utworu miała dziurę wielką jak po gwoździu. Trzeba było być czujnym i chwytać rączkę gramofonu, nim igła zdążyła wpaść w dołek. Zaraz za dziurą zaczynał się Paganini – za przepaścią, czyli w najwłaściwszym dla niego miejscu.

Minęło wiele płyt i wiele lat. Kilka miesięcy temu jechałem samochodem, słuchając koncertu Chopina. W dobrym wykonaniu i z dobrym nagłośnieniem. Pędziłem za szybko, bo szosa boczna, pusta. W którymś momencie musiałem zjechać w prowadzącą w pole drogę i się zatrzymać. Przytłoczyło mnie. Kiedy przyszedł moment na Allegro vivace, siedziałem wbity w fotel. Jak to ktoś krzyczał: Przestań! To nieprawda, takiego świata nie ma!

Beethoven, słuchany rankiem, dziesiątki razy. Mozart w Don Giovannim albo Maria Callas. Bach z koncertami na dwa, trzy i cztery klawesyny.

Hotel w Tel Awiwie, sobotnie przedpołudnie i dobiegające aż do mojego, dwunastego piętra dźwięki chasydzkich pieśni. Tam, na dole, na tarasie sąsiedniego, stykającym się z plażą, kręgi tańczących Żydów, obracających się w przeciwne strony, harmonijnych. Zjechałem windą i podszedłem, by posłuchać i popatrzeć. Tańczyli młodzi i starzy, kobiety i chłopcy. Wszyscy, którzy przechodząc tamtędy zostawiali na chwilę rzeczy w prowizorycznej szatni i dołączali do kręgów. Po jakimś czasie opuszczali koło, odbierali drobiazgi od szatniarza i szli dalej.

Patrzyłem na ich twarze, skupione i uroczyste, bez cienia kokieterii czy zabawy, aerotyczne. Krążyli we wspólnych kręgach, ale wszyscy osobno: nikt nie tańczył z kimś, lecz każdy przed sobą – i przed Bogiem. Tańczyli Bogu. Mistyczny taniec, święty trans, którego regularność i bezbłędność układała przez wieki religia, taniec pełen cichej wdzięczności i chwały: Słuchaj, Izraelu, Bóg jest Twoim Panem. Pokora i naturalność, pogodzone w sacrum.

Dancing w „Hadesie” kilka lat temu. W przerwie, gdy orkiestra jadła tymbaliki i wychylała chłodną pięćdziesiątkę, ktoś włączył magnetofon z Karawaną Ellingtona. Nim ktokolwiek zdążył się ruszyć, od stolika blisko parkietu wstała trzydziestoletnia może brunetka, pulchnawa, pełna wdzięku i opanowanego erotyzmu. Jej mężczyzna, dużo od niej starszy i z tych nie kwapiących się do podskoków, pozostał na miejscu, patrząc na nią i paląc spokojnego papierosa. Dziewczyna, wszedłszy na parkiet, zatrzymała się po trzech krokach i odwróciła w jego stronę. Nie odrywając stóp od podłogi, falując ramionami i poruszając się lekko w biodrach, cała dla niego i jemu, zaczęła swój taniec. Siedział patrząc i uśmiechając się, trochę w dal, trochę do niej, a ona przywoływała go do siebie całą sobą i ofiarowywała mu się cała tak delikatnie i tak odważnie, że nikt z nas, pozostałych, nie śmiał zakłócić choćby jednego jej ruchu. Erotyzm i skromność, odległość i oddanie, szczęście i smutek. Wzrok kobiety, wiernego psa.

Poniedziałek

Sensacja, sensacja w mojej kamienicy: Sąsiad, starszy pan z parteru, pracownik bankowy na emeryturze, przebrał się był w mundur harcerza.

To jeden z tych, którzy siedząc całe życie za biurkiem czy w kantorku, całe życie marzą, by być kimś innym. Ten najwidoczniej śnił o przygodzie, lesie, nocnych wachtach, chodzeniu na azymut, pieśniach przy ognisku i zbiórkach. Teraz – dawno przekroczywszy Rubikon sześćdziesiątki – wskoczył w krótkie spodnie i zawiązał pod szyją chustę drużynowego.

Mijam jego drzwi – na nich nowa wizytówka. Kawałek lekko obrobionej deski, przypalonej po brzegach, z nazwiskiem i imieniem wyciętymi finką. Nazwiskiem i imieniem, w takiej właśnie, służbowej kolejności.

Mijam go na ulicy – poznaje mnie i pozdrawia ręką, trzaskającą do furażerki eleganckie Czuwaj. Wracam z pracy – widzę, jak zdyscyplinowanym krokiem podchodzi do pomnika Matki Sybiraczki, składa kwiaty, obraca się przez lewe ramię, po kilku krokach jeszcze jeden zwrot, twarzą do postumentu, krótki salut, spocznij – i luźne odejście, krokiem cywila.

Unikam go umykając w bok, bo scena to zbyt osobista, ale kilka dni później zatrzymujemy się na chwilę na schodach i gawędzimy. Gawęda harcerska – ale i męska, dwóch dobrze się rozumiejących, lekko szalonych druhów.

Opowiadałem o tym chłopcom; nie uwierzyli. Kiedyś jednak, gdy wychodzimy, pokazuję im wietrzący się na jego balkonie namiot – wyraźne przygotowania do nowego sezonu. Obok widoczny mały stoliczek, składane krzesełko, oczywiście z zielonym suknem i czerwona – ale jak bardzo czerwona! – butla gazowa. Przestaliśmy się śmiać – i, przerażeni, szliśmy obok siebie w milczeniu.

***

Konkurs ogłoszony w lubelskich autobusach: „Z MPK w Trzecie Tysiąclecie”. Pierwsza nagroda – bilet miesięczny na okaziciela.

O głowy, o ministerialne! Wszystkie, jak jeden mąż, do pozłoty! (…)

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.