Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Bogdan Nowicki. Bękarcie

Spis treści numeru 2/2005

Bękarcie

 

Błogosławieństwo ciała

1 Szedł, wpierając się w każdy krok jak w obce szczudło, zapadał po pachy. Domykano okna, szczęknęły framugi w powietrzu mocno i blisko, w nim przesunęła się przestrzeń. Nadepnął na schodek, poszperał w ciemności najciszej, aby nie zostać przez nikogo wykrytym.

Był to powrót w szept, w ruch, w oddech, więc obawiał się, żeby wnętrze nagle się nie rozsypało.

Zrzucił łachy i wsunął się do legowiska. Wiedział, że tu będzie, również wyczekujący. Wpiął się, pokonując opór skóry i kości, przygarniał pośladki ku sobie, przysypywany śniegiem, lecącym z dziurawego dachu.

Wparł się w brzegi szorstkich cegieł i sztachet. Rozległe warstwy śniegu zawiały stopy, nie czuł chłodu, krople zimnej wody kapały z włosów, nosa, policzków. Gryzł gorzkie drewno, które jak szczotka szurało po zębach.

2 W otwartej zadymce nic nie było widać. Wstrząsany wiatrem śnieżny pył zacierał podwórze, szopy, pogrążał baraki, drogi. Wszystko było stłumione. Każde drzewo, zasypany dach, schodek wydawały się odpoczywać od ciężkiej przypadłości. W cokolwiek się wchodziło, zaznaczało się pierwszy raz, i była w tym niezwykłość, krótki zachwyt nad przemieniającym się obszarem.

Narodziny Bękarta

1 Z tyłu, w skórę, czuł jak śnieg ziębił jej uda, ale postanowiła wytrwać, poszły wody, a gorąca para pofrunęła w niebo. Przechylała się na boki, nie potrafiła utrzymać równowagi, jeszcze chwila, a wyskoczy na plac i zacznie tarzać się w śniegu, szarpać łachmany i wyć jak zbita suka.

Tylu przypadkowych mężczyzn trzymała w sobie, tyle razy jęczała w uniesieniu wśród zlatujących dookoła błysków. Teraz nie czuła tego, jej wnętrzności rozsadzał ból. Przeklinała to nasienie kiełkujące w niej, próbowała je zdusić, lecz daremnie, ono parło we wszystkie strony, pękając w każdej komórce, rwało mięsień po mięśniu. W miękkim murze pozostały wgłębienia od jej palców.

2 Zaszurało tuż nad uchem, ale było to wyżej, nad drewnianą, spróchniałą podłogą oraz lichą ścianą przegródki niegdyś przeznaczonej na słomę, gdyż poruszone, posypały się krótkie, zwinięte słomki: opadały powoli, kręcąc w powietrzu kółka, zanim przysiadły na jej włosach i ubraniu. Machinalnie przesunęła się w głąb ciemności, prędko rozpadły się białe kopczyki wokół jej stóp. Dostrzegła w dali wąską szparę zapalonej latarni, wilgotny od promienia konar, wpatrywała się w mokrą chropowatość kory, mrugające wyżłobienia, w obraz z powtórzonego tła.

3 Zbliżał się do ukrytej obecności, szelest i szmer na drutach biegł w zimowej nocy. Prawie stracił przytomność, ocknął się, gdy usłyszał chlupot łożyska na mokrym śniegu, potem z przeciwnej strony cegieł wrzask i płacz, duszący się, urywany. Gorąca krew była czarna na śniegu. Drobne ciało żyło ślepe i jęczące. Zawinięte w pomiętą ceratę, bardziej dla przytłumienia płaczu niż z troski.

4 Pulchne stogi śniegu wiatr nawiewał w przerwach między barakami. Szum zimna, drobnych kulek i pary z rynsztokowych studzienek odciskał się zgrabiałymi łapkami na murach.

Spadały zakola, wzdłuż których jeśli ktoś chciał się poruszać, to marniał w miejscu, gdyż były to linie pozorne, unikające celu oraz wzorów w przestrzeni. Można było wyjść naprzeciw i na zakręcie zetknąć się ze sobą.

Przechodziło się w znajomy, ale odchylony obszar. Na nic przydawało się odmierzanie latarń, bram albo schodów, krąg za kręgiem zaciskał się, aby nagle otworzyć inny, nieznany widok.

5 Szafy stojące w długich sieniach żałośnie skrzypiały, gdy wóz przejeżdżał po koślawej drodze. Z szybek odlatywały grube warstwy kurzu, brudu, zadziwiająco cicho upadając na podłogę.

Dzieciństwo Bękarta

1 Słyszał pracujące kobiety, pies merdał krótkim ogonem, ale nawet nie pisnął. Nie naciskał klamki, stał nieporuszony, mocno wsłuchany w tamtą obecność. Ciemne obręcze żarówki rzucały porysowane światło w ostygłe wnętrze; w głębi wspinały się drewniane schody z oderwaną poręczą, obok, przesunięty, pulsował czarny otwór.

2 Otrząsnął się, wrócił na dwór, zajrzał przez zasłonięte do połowy płótnem okno. Kobiety miesiły ciasto, biały, przezroczysty pył unosił się w powietrzu, na podłodze pozostawały wyraźne odciski stóp z jasną, pałającą obwódką. Z półek, stołów dymiło mączne lśnienie, co chwilę wzbijał się kruchy rozkurz, światło było tak intensywne, mocno natężone, że dziurawiło sufit i wyszczerbiało ściany; nawet na krawędziach postaci pruły się rozświetlone pasma, ciągnące w dół otumanione rękawy, fartuchy, skąd po strzepnięciu leciała biała zawierucha.

Nic nie wykańczało tego obrazu; cała izba nie miała ścian, czegokolwiek, co by ją ograniczało.

3 Między kobietami biegał chudy, wątły, pieścił wzory bochenków, układał je starannie na stole i ławach, odwracał, tulił, podśpiewywał, zagadywał, trajkocąc nad pochylonymi głowami kobiet. Te przesuwały go na bok, kiwały potakująco, udawały, że słuchają. Na zawsze spóźnione z reakcją nie nadążały za nim coraz bardziej suche, cieńsze i złe.

4 Natknął się na siebie przypadkowo, kiedy w szopie ukrył się przed mrozem, właściwie jego obecność wywęszył pies, zwabiony parującym łożyskiem. Z trudem odrywał przymarznięte powieki, prostował zaszronione i zesztywniałe piąstki.

Położył się na piersiach, syczała w nim krew jak w wilgotnym polanie, przyłożonym do kafli pieca. Dotyk sprawił, że powracał.

Kroki zarosłe chwastem przypominały wgłębienie czegoś, co tędy niegdyś przeszło. Wystarczyło wsunąć stopy w zbutwiałe kształty.

Kładł długie, mokre palce na twarzy; dotyk najpierw delikatny, pieszczotliwy zamieniał się w przezroczystość, którą rozpuszczał, potem przenikał przez myśl, zostając w niej.

Całość w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.