Przejdź do treści
Dostosuj preferencje dotyczące zgody

Używamy plików cookie, aby pomóc użytkownikom w sprawnej nawigacji i wykonywaniu określonych funkcji. Szczegółowe informacje na temat wszystkich plików cookie odpowiadających poszczególnym kategoriom zgody znajdują się poniżej.

Pliki cookie sklasyfikowane jako „niezbędne” są przechowywane w przeglądarce użytkownika, ponieważ są niezbędne do włączenia podstawowych funkcji witryny.... 

Zawsze aktywne

Niezbędne pliki cookie mają kluczowe znaczenie dla podstawowych funkcji witryny i witryna nie będzie działać w zamierzony sposób bez nich.Te pliki cookie nie przechowują żadnych danych umożliwiających identyfikację osoby.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Funkcjonalne pliki cookie pomagają wykonywać pewne funkcje, takie jak udostępnianie zawartości witryny na platformach mediów społecznościowych, zbieranie informacji zwrotnych i inne funkcje stron trzecich.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Analityczne pliki cookie służą do zrozumienia, w jaki sposób użytkownicy wchodzą w interakcję z witryną. Te pliki cookie pomagają dostarczać informacje o metrykach liczby odwiedzających, współczynniku odrzuceń, źródle ruchu itp.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Wydajnościowe pliki cookie służą do zrozumienia i analizy kluczowych wskaźników wydajności witryny, co pomaga zapewnić lepsze wrażenia użytkownika dla odwiedzających.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Reklamowe pliki cookie służą do dostarczania użytkownikom spersonalizowanych reklam w oparciu o strony, które odwiedzili wcześniej, oraz do analizowania skuteczności kampanii reklamowej.

Brak plików cookie do wyświetlenia.

Andrzej Titkow. Port Amsterdam

Spis treści numeru 3/2022

Port Amsterdam

Halinie Badowskiej

Czy zauważył pan, że koncentryczne kanały Amsterdamu przypominają
kręgi piekła? Mieszczańskiego piekła, oczywiście, zaludnionego złymi snami.

Albert Camus, Upadek

Wsiadł do tego pociągu w ostatniej chwili, tuż przed odjazdem. Oni byli w środku, jechali już parę godzin, zżyci bardzo ze sobą, mocno rozkręceni. Wszedł do przedziału, wybąkał kilka słów powitania, umieścił bagaże na półce i usiadł. Przywołał na usta coś w rodzaju uśmiechu i spojrzał na to barwne, długowłose towarzystwo. Niektórzy byli jeszcze studentami, inni już nie. Byli młodzi, ale bez przesady, już trochę doświadczeni i solidnie poobijani. Ten ich teatr okazał się niespodzianie ulgowym biletem w lepszy świat, ofertą znacznie ciekawszą od filologii, socjologii czy historii sztuki. Obok niego Olek, jego brat, dalej Marek, szef tej ekipy, czterech chłopaków i trzy dziewczyny. Trzech już trochę znał, przynajmniej z widzenia, tego czwartego i dziewczyny widział po raz pierwszy.

– To jest mój brat Tomek – przedstawił go Olek. Tamci kolejno mówili swoje imiona i podawali ręce. Zawadził o sterczące spod krótkiej spódnicy kolana tej z naprzeciwka.

– Przepraszam – wybąkał.

– Ewa – powiedziała dziewczyna i podała dłoń. Jej palce były kruche i zimne.

– Olek dużo o tobie opowiadał – uśmiechnęła się.

– Naprawdę – spytał ledwo dosłyszalnie.

To ciche mówienie. Wie, że zdradza jego nieśmiałość, ale nie może sobie z tym poradzić. Do ostatniej chwili nie wierzył w ten wyjazd. Wyjątkowy fart w jego niefartownym życiu. Od kilku lat, bez skutku, starał się o paszport. A tym razem, całkiem niespodziewanie, udało się. Duża w tym Olka zasługa. Bajerował Marka tak długo, aż go przekonał.

Gdy pociąg ruszył, Marek od razu wyciągnął butelkę. Potem ktoś wyciągnął następną i ktoś jeszcze. I zaczęła się wielka balanga, ostre chlanie. W miarę jak alkohol wyciekał z butelek, w ich ciasne mózgi i wciąż jeszcze drożne arterie wlewała się tęczowa obietnica zasłyszanego i przeczutego zaledwie życia. Rozgadali się. Każdy chciał natychmiast opowiedzieć, choćby w wielkim skrócie, a czasami zaś pedantycznie i rozwlekle, swoje dni i noce. I tak nawijały się te biedne, zahukane i prowincjonalne opowieści na dudniące koła pędzącej lokomotywy. Byli tak znieczuleni, że prawie nie zauważyli granicy państwowej. Polscy celnicy byli protekcjonalnie wyrozumiali, zaś enerdowscy pedantycznie upierdliwi. Dopiero w Berlinie nastąpiło wielkie otrzeźwienie. Musieli wyjść na peron, gdzie stali mundurowi z automatami gotowymi do strzału i groźnymi psami na smyczy. Obrazy jakby żywcem wyjęte z polskich filmów wojennych, które namiętnie oglądali. Było to niezbyt przyjemne, ale też niespecjalnie bolesne, gdyż szczęśliwie działała wciąż alkoholowa narkoza.

Jechali dalej. Za oknami, przesuwał się w nieskończoność absurdalny mur, który dzielił miasto i cały świat. Mur, który wyrósł niepostrzeżenie pomiędzy ludźmi, a potem także wyrósł w nich samych. Teraz zniknął, tak samo nagle, jak się pojawił. Byli już po drugiej stronie, w wolnym świecie. Mimo wypitego alkoholu był w miarę trzeźwy. Widział usta otwierające się i zamykające. Słyszał słowa bez ładu i składu, coraz bardziej głupawe. Nieznośnie ciążyła tajemnica. Marek załatwił mu paszport, by zarejestrował ich występy, bo może kiedyś to się przyda. Ucieszył się, lubił być przydatny, a poza tym kochał teatr, z którym związał się jego brat. Podziwiał tych ludzi i zazdrościł im, bo byli jak kwiatek do kożucha, jak wół do karety, jak rajski ptak w peerelowskim kurniku. Wszystko wydawało się takie proste. Był przecież absolwentem słynnej na całym świecie szkoły filmowej. Pożyczy kamerę i nakręci to wszystko – próby, spektakle, ich życie codzienne, a potem zmontuje z tych materiałów film dokumentalny. Owszem, wypożyczenie kamery było rzeczywiście proste, pod warunkiem, że się stało w szeregu. Ale on nie stał. Więc ci ważni, od których to zależało, kamery nie pożyczyli, bo pożyczali swoim, a on nie był swój. Więc nie miał kamery, którą obiecał Markowi, ale na razie nikt o tym nie wiedział, nawet Olek. Bał się, że jak powie, to ten wyśniony Zachód diabli wezmą, a przecież tak bardzo pragnął wyrwać się z polskiego grajdoła w szeroki świat.

Otwarte okna w szeroki świat, otwarte oczy młode, otwarte serca, każdy nam rad, radość niesiemy, swobodę… Na odległych peryferiach mózgu, całkiem cichutko, zabrzmiała masowa pieśń z odległego dzieciństwa. I szybko wybrzmiała. Poczuł, że teraz może tę tajemnicę, w miarę bezpiecznie, zdradzić. Marek siedział naprzeciwko, na wyciągniecie ręki.

– Nie mam kamery – powiedział niepewnie.

– Jakiej kamery?

– Żadnej!

Marek zamarł z otwartymi ustami. Widać było, że przekaz nie dotarł.

– To niemożliwe…

– A jednak…

– Miałeś, kurwa, tylko wypożyczyć…

– Chciałem…

– To proste jak drut!

– Tak, proste, pod warunkiem, że jesteś właściwym elementem, a ja, jak wiesz, nie jestem…

– Dlaczego dopiero teraz o tym mówisz?

– Bo się bałem…

– Czego, kurwa, się bałeś?

– Bałem się, że jak ci powiem, to mnie wywalisz.

– Jeszcze teraz cię mogę wywalić!

– Raczej wątpię – uśmiechnął się niepewnie.

Marek spojrzał na niego z wściekłością i bluznął. I choć ten jadowity bluzg ciągnął się w nieskończoność, pozostali biesiadnicy nie odnotowali go na dobre już zakotwiczeni na drugim brzegu świadomości. Pociąg nabierał szybkości. Jechał na zachód, do miasta o obcej, szklanej nazwie – Amsterdam.

(…)

Ciąg dalszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.