Rzecz gardzienicka
Nocą z 18 na 19 maja w dworskich zabudowaniach podźwigniętych bądź stopniowo podnoszących się z ruiny i w otaczającym je parku Teatr Gardzienice dał kolejne przedstawienie. W ciągu niewielu godzin przywołał prawosławną Rosję, średniowieczną Europę trubadurów, antyk chrześcijański i poezję Mickiewicza. Śpiewały słowiki, grała huculska kapela. Wszystko to artyści przekornie nazwali Kosmosem.
Szamani z Nepalu, kiedy przestają pełnić swoje ziemskie funkcje (na ogół są tragarzami) i wchodzą w role uzdrawiaczy, zmieniają sposób mówienia. Słowa języka naturalnego, plemiennego, służącego codziennemu porozumieniu, zamieniają na „mowę podróżną” i „mowę graniczną” – opowiadał przed czternastu laty Michael Oppitz, etnograf biorący udział w sympozjum Przyroda słowa w kulturach teatralnych, jakie odbywało się wówczas w Ośrodku Praktyk Teatralnych Gardzienice (zob. „Akcent” 1988, nr 1 i 2). Z „mową podróżną” – kontynuował badacz – mamy do czynienia wówczas, gdy szaman odbywa fantazmatyczny „lot przez świat”. Aby wydobyć duszę pacjenta z Krainy Umarłych, a tym samym uleczyć jego ciało, musi udać się po nią do tej krainy. Podróż ta ma, jak wszystko w szamanizmie, charakter duchowy. Uzdrowiciel przy akompaniamencie bębna wywołuje kolejne nazwy miejsc, które przebywa. Swój „lot” kończy na przełęczy stanowiącej granicę terytorium etnicznego – przed symboliczną Bramą Śmierci. W szczególnym momencie transu, gdy szaman opuszcza już ziemską rzeczywistość i wkracza w świat metafizyczny, dochodzi do transformacji mowy codziennej w „mowę graniczną”. Przemiana polega na stopniowym zatracaniu zwyczajnych właściwości języka. Najpierw następuje rytmizacja wypowiedzi, nadanie jej formy metrycznej. Potem pojawia się coraz więcej elementów asemantycznych, aż w końcu dochodzi do rozmywania się i zacierania sensu. Takie wykorzystanie języka oznacza, że szaman osiąga doświadczenie graniczne, krańcowe. Dla laików jest to znak, że szaman osiąga taki punkt w doświadczeniu, do którego oni nigdy nie dotrą.
Sztuka w Gardzienicach przemawia w swoistej „mowie podróżnej”, a czasem w „języku granicznym”. Polszczyźnie nadano w przedstawieniach funkcję „mowy codziennej” – stanowi ona podstawę dialogów i pieśni oraz służy eksplikacji. Obok niej są liczne frazy rosyjskie, łacińskie, greckie, angielskie. Nie bez powodu. Artyści – jak nepalscy szamani – zabierają przecież widzów w fantazmatyczną, duchową, mistyczną podróż. Przemierzają Europę od krańca do krańca. Od Rosji (w której niektórzy wolą już dostrzegać „zachodnią placówkę” Azji) aż do wybrzeży Atlantyku, a stamtąd nad Morze Śródziemne. Pojawiające się obce słowa są znakami odwiedzanych krain. Czasem bywają one opatrywane polskim objaśnieniem, semantyzowane, czasem zaś pozostają wyłącznie w swej pierwotnej postaci. Wówczas pełnią funkcję swoistych punktów topograficznych, słupów granicznych, kamieni milowych wyznaczających odległość w przestrzeni i czasie.
Do czego jeszcze porównać Kosmos? Do antycznej „trójjedynej chorei”, gdzie sztuka urzeczywistnia się poprzez muzykę, taniec i słowo? Na pewno tak. Może do dzieł dawnej sztuki chrześcijańskiej: tryptyku i misterium. Tryptyk, gdyż tworzą go trzy spektakle: Żywot protopopa Awwakuma, Carmina Burana i Metamorfozy. Misterium, bo owe sztuki splatają się w jedno z intermediami: śpiewem słowików, dźwiękami huculskiej kapeli, Mickiewiczowskim monologiem Gustawa w ruinach… Takie porównania można by mnożyć. Jednak o jakimkolwiek utożsamieniu nie może być mowy, gdyż ta sztuka, choć składają się nań znajome i – chciałoby się powiedzieć – uświęcone tradycją elementy, jest wyjątkowa i nowatorska.
Panuje tu poetyka fragmentu. Epoki, miejsca i wydarzenia są jedynie wywoływane, sygnalizowane. Do widza docierają ułomki fabuł, na pozór słabo ze sobą połączone, nawet sprzeczne. Do tego mowa jest niezwyczajna, bo zrytmizowana, sprzężona z muzyką, czasem wręcz asemantyczna. Dochodzi ponadto do nieustannych zderzeń, konfrontacji stylów i estetyk. We wzniosłość cerkiewnej pieśni wkracza profanum (Żywot protopopa Awwakuma). Król Marek i szlachetny Tristan obrzucają się łacińsko-plebejskimi obelgami, a Merlin wygłasza „Hymn św. Pawła o miłości” (Carmina Burana). Chłopi w kufajkach przywdziewają greckie chitony i zmieniają się w filozofów, zaś dionizyjski fallus przeistacza się w Chrystusowy krzyż ( Metamorfozy).
Widzowie Kosmosu wędrują po parku i zabudowaniach przy blasku pochodni, oprowadzani przez „adeptów szamanizmu” – studentów Akademii Praktyk Teatralnych. Uczestniczą w kolejnych spektaklach i intermediach. Zadziwieni jednym, mają tylko chwilę – kilka, kilkadziesiąt kroków – by przygotować się na coś nowego, nie mniej fascynującego. Raz po raz są czymś zaskakiwani, niepokojeni. To pobudzani do śmiechu, to do zadumy. Dezorientowani nieustanną przemianą. Artyści – nazywający się skromnie realizatorami – niby wszystko swoim widzom tłumaczą. Każdą ze sztuk opatrują komentarzem dotyczącym jej genezy, a nawet tematyki. Podczas pracy nad „Awwakumem” cały nasz zespół wędrował po wsiach polsko-rosyjskich, polsko-ukraińskich. […] Śpiewaliśmy, recytowaliśmy teksty […] piliśmy z ludźmi wódkę i przeklinaliśmy podłe życie, słuchali i uczyli się ich pieśni… – to o Żywocie protopopa Awwakuma. A o Carmina Burana: W naszym spektaklu poezja ta [liryka prowansalska] splata się z anglonormańską opowieścią o Tristanie i Izoldzie, pochodzącą z tej samej ery historycznej i – podobnie – należącą do fundamentalnych dzieł kultury europejskiej […] nasze przedstawienie traktuje o miłości… Do Metamorfoz komentarz jest następujący: Pieśni te pozostają w związku z księgą, do której filozofii odwoływaliśmy się w pracy [Metamorfozy… Apulejusza z Madaury]. Jest to wielka księga przełomu, kiedy odchodził Stary Bóg, Dionizos i Apollo, i wkraczał Nowy Bóg, Chrystus […] To, na co was zapraszamy […] to przede wszystkim śpiewanie w starożytnych tonacjach, starożytnych liniach melodycznych, głosami dzisiejszymi… Niby wszystko jest wyjaśnione i – jak przystało na Akademię – uzasadnione naukowo, a jednak ma się wrażenie, że gardzienicką sztukę lepiej tłumaczą słowa, które słyszy się w jednym ze spektakli: Trzeba, abyś nie rozumiał! Mimo iż intelekt może być nie w pełni usatysfakcjonowany (można poczuć się jak niewtajemniczony obserwator mistycznego obrzędu) przeżycie emocjonalne i estetyczne jest niepowtarzalne.
Ostatnie wydarzenie artystyczne w teatrze w Gardzienicach stanowi swoistą summę dotychczasowych dokonań zespołu kierowanego przez Włodzimierza Staniewskiego. Składające się nań spektakle – przyczynki do wielkiej księgi europejskiej kultury – narastały przez ponad dwa dziesiątki lat. Przez te lata Akademia Praktyk Teatralnych wypełniała wciąż to samo zadanie – wskrzeszała i ożywiała dawną pieśń. Twórcy z Gardzienic zajmowali się w tym czasie sui generis archeologią kulturową. Docierali do najdawniejszych przekazów, w jakich zamyka się europejska tradycja, i interpretowali je. Owe przekazy miały bardzo różny charakter: od starożytnej poezji wyrytej w kamieniu, poprzez ruch i taniec zastygły w rysunkach z greckich waz, aż do pieśni zasłyszanej od wiejskiego ludu. Wszystko, co udało się artystom wyczytać z tych tekstów kultury, przetworzyli w nową jakość. Jest w tym nieco białej magii, doskonałość techniczna, a przede wszystkim głęboka świadomość, skąd pochodzi sztuka europejska i jakie przybiera formy.
Czym jednak tłumaczyć nadanie temu przedstawieniu tytułu Kosmos? Wydaje się on bardzo przekorny. Kosmos to przecież synonim ładu, harmonii, statyki i całościowości. Tymczasem sam spektakl najlepiej charakteryzują określenia antonimiczne: wielość, różnorodność, dynamika i fragmentaryczność – tak jak kulturę europejską, gdy spojrzeć na nią z perspektywy historycznej. Gardzienicka sztuka, na podobieństwo naszej tradycji kulturowej, nie przypomina – że posłużę się geologiczną metaforą – skały przeobrażonej: granitu czy bazaltu. Poszczególne składniki nie stopiły się w niej w jednolitą całość. Jest raczej podobna do zlepieńca, konglomeratu różnorodnych elementów – połączonych, a jednocześnie odrębnych. Mimo to – i w kulturze, i w spektaklu – mamy poczucie jedności w wielości. Spoiwem dla niejednolitych, czasem niezgodnych z sobą fragmentów Kosmosu, jest pieśń. To dzięki niej „z chaosu ład się tworzy”. A widz nabiera przekonania, że słyszy muzykę sfer.