Anna Kozak. Opowiadania

Spis treści numeru 3/2009

 

Grupa wsparcia

Tadeusz i ja właściwie nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego, no może prócz tego, że obydwoje nie lubiliśmy szpinaku, nigdy nie chorowaliśmy na ospę i wspólnie byliśmy nieszczęśliwymi posiadaczami dwóch jąder. Pamiętam dzień, gdy się poznaliśmy. Niewielka, duszna sala na trzecim piętrze starej kamienicy. Od kilku miesięcy miejsce spotkań grupy mężczyzn nam podobnych. Wspólne rozmowy pod okiem dwóch psychologów, którym – w mojej opinii – brakowało nie tylko narządów płciowych, ale też sporej ilości tkanki mózgowej. Te ich pytanie: „Jak się dzisiaj czujecie i z czym przychodzicie?” Z jednym jądrem, nadal z jednym! Czasami mocno się zastanawiam, dlaczego jeszcze z tym nie skończyłem? Przecież od gadania nic mi nie urośnie, zwłaszcza w okolicy krocza. O takim cudzie jeszcze nikt nigdy nie słyszał. Ludzie wstający z wózków inwalidzkich i tańczący salsę, ślepcy odzyskujący wzrok, kobiety po czterdziestce wychodzące za mąż – to już normalność, ale odrastające jądra do tej grupy nie należą. Cóż by to była za sensacja, już widzę pierwsze strony gazet, zaproszenia do radia, wywiady telewizyjne i oczywiście pierwsze i podstawowe pytanie z ust prowadzących: „Jak się pan dzisiaj czuje i z czym przychodzi?” Nie, tylko nie to. Koniec z użalaniem się nad sobą i codziennym sprawdzaniem w lustrze, czy może jednak coś kiełkuje. Postanowiłem działać i to szybko. Do swojego planu potrzebowałem jednak wspólnika, Tadeusz okazał się wymarzony. Po spotkaniu zaprosiłem go do siebie, wlałem w niego prawie całą butelkę whisky – co nie było trudne, gdyż mój znajomy prócz genitalnych miał też problemy alkoholowe – i położyłem na olbrzymim dębowym stole, który swego czasu zakupiłem w komisie meblowym na rogu ulicy. Przed przystąpieniem do zabiegu narzuciłem na ramiona stary szlafrok, wziąłem do ręki skalpel, który ukradłem dwa dni temu w pobliskiej poradni chirurgii plastycznej, i zrobiłem nacięcie. Trzy zgrabne ruchy ręką i jądro Tadeusza niczym nieopierzone pisklę leżało w mojej dłoni. Następnie szybka sterylizacja, nawleczenie nitki na igłę sporych rozmiarów, zastrzyk znieczulający i dziesięć szwów. Obolały i zmęczony, resztką sił dowlokłem się do łazienki, stanąłem przed lustrem i spojrzałem. Prawdziwy cud, pierwszy raz w życiu widziałem coś tak niezwykłego. Nie mogłem przestać się dotykać, najpierw lewe, potem prawe jądro, raz w jedną, raz w drugą stronę. Po godzinie istnego pokazu żonglerki i serii rewelacyjnych sztuczek postanowiłem zająć się nieszczęśnikiem leżącym w mojej jadalni. Nóż kuchenny, tasak, waciki, nici, igły. Uwijałem się jak w ukropie, co jakiś czas kontrolnie zerkając na zdjęcie swojej nauczycielki, w której kochałem się w szkole średniej. Pamiętam jej jędrne uda, okrągłe piersi i wywody na temat różnicy w budowie pantofelka i ameby.
Nagle obudziłem się, czując w powietrzu zapach świeżo zaparzonej kawy. Przeciągnąłem się i powoli otworzyłem oczy. Po moim mieszkaniu, dodatkowo w mojej ulubionej koszuli krzątała się jak żywa profesorka od biologii. Uśmiechnąłem się do niej, po czym tanecznym krokiem poszedłem do łazienki z dumą oddać poranny mocz. W drodze kołatała mi się po głowie jedna myśl: czy imię Tadeusz pasuje do tak urodziwej kobiety?

Opowieść chłopięca

W kącie tarasu, pod poplamionym obrazem przedstawiającym ogromnego smoka ziejącego ogniem, siedział jakiś nieznany nikomu mężczyzna o wyglądzie przypominającym stylistów z pism dla kobiet, które można znaleźć w każdym szanującym się zakładzie fryzjerskim. Zajadał frytki, popijając zimnym piwem z sokiem malinowym. W naszym barze, a raczej drewnianej budzie ustawionej wprost na klepisku z czterema plastikowymi stolikami i obrazkami na ścianach, które ojciec odkupił od właściciela zlikwidowanej pół roku temu budy z chińskim żarciem, spędzałem kolejne wakacje. Moje najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa to zapach spalonego tłuszczu, brudne kufle walające się po całym zapleczu, poplamiony fartuch ojca i pulchne uda dziewcząt zatrudnionych w czasie lata do podawania gościom kiełbasek z rusztu. Nigdy nie mogłem zrozumieć chłopaków ze szkoły, którzy większość wolnego czasu spędzali w naszym barze śliniąc się na widok ogromnych cycków pomocy kuchennych. Trzeba przyznać, że biust rzeczywiście miały imponujący, ale żeby na jego widok godzinami stać na baczność to już lekka przesada.
Miesiąc temu, na moje szesnaste urodziny, chłopaki zrzucili się dla mnie na dziwkę, która prawdopodobnie od stu lat stoi przy pobliskiej drodze. Wygląda niczym stara sosna w zielonej sukience i z rudymi włosami niedbale spiętymi w kok, brakuje jej tylko ptasiego gniazda na czubku głowy i kilku grzybów wyrastających z butów (chociaż w kwestii grzyba nie może narzekać). Każdej niedzieli po mszy świętej w drewnianym kościółku wszyscy ojcowie, synowie i wnukowie ustawiają się w długim ogonku cierpliwie czekając na swoją kolej. Wyglądają jak pielgrzymi w oczekiwaniu na cud. Kilka sprośnych słówek, klaps, skórzana obroża i zwiotczałe części ciała wracają do świata żywych. Niektórzy w trakcie płaczą jak niemowlęta skarżąc się, że ich żony tylko na plecach z udami rozchylonymi jak do porodu, martwe i sztywne jak kłody, świętsze od samej Świętej Panienki. Księża nie muszą stać w kolejce, raz w miesiącu zapraszają przydrożną dziwkę, podobno w celu odpuszczenia grzechów w zakrystii. Ja też poszedłem, ale nawet najczulsze pieszczoty i wprawny język doświadczonej kobiety nie wzbudziły mojego penisa. Dopiero widok tego mężczyzny w obcisłych spodniach, uwydatniających krągłości na lewym udzie, obudził we mnie wszystkie zmysły i sprawił, że mój członek powiewający do tej pory na wietrze wreszcie stanął.
Pierwszy raz nie przespałem nocy, marząc o męskiej erekcji. Włożyłem do ust palec i zacząłem ssać, wyobrażając sobie wypięte pośladki i olbrzymiego penisa w pełnym wzwodzie. Zapragnąłem poczuć smak spermy, chciałem mocnych dłoni, które chwytają i pieszczą, a usta wysysają wszystkie soki. Słyszałem, jak za oknami szaleje burza, coraz gwałtowniejsza, niszcząca wszystko, co stanie na jej drodze.
Tydzień temu mężczyzna w obcisłym podkoszulku i jeszcze ciaśniejszych spodniach wyjechał, ale wczoraj w miasteczku zjawił się młody ksiądz w długiej sutannie zakrywającej uda, zwłaszcza lewe.

Więcej opowiadań w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.