Roman Litman
Jego pogrzeb wypadł w porze kwitnienia
niezapominajek i konwalii,
jakoś je przypominał, nieśmiały
z uśmiechem zza drobnych ust
i oczu wpatrzonych w rozmówców.
Wer blajbt? Wos blajbt?
Językiem jego dzieciństwa był jidysz,
mowa wymordowanych, którą pielęgnował
na warsztatach dla polskich studentów.
Wer blajbt? Wos blajbt?
Wspominano, że był inżynierem
budującym mosty nad rzekami i pomiędzy ludźmi.
Trzeba je nieustannie wznosić
od brzegu do brzegu od nicości do nicości.
Julia Cimafiejewa
Białoruska poetka nie jest w stanie
pisać w języku ojczystym o strachu.
To jej rodzinna relikwia.
A jednak mówi głosem,
w którym słychać milczenie
zahukanych kobiet, dzieci i mężczyzn.
Ich strach żyje przez pokolenia,
ocala i gnębi.
To samo mówił mój ojciec
i jego bracia o strachu
za Niemców i Sowietów na Wileńszczyźnie.
Tak określali swój region,
a przecież mieszkali pod Mińskiem.
Gdyby tam zostali,
czy nauczylibyśmy się
uczestniczyć w losie Białorusinów?
Byli dla nich ludźmi stamtąd,
jakimiś prawosławnymi,
jakimiś wieśniakami,
jakimiś obcymi jak jacyś Żydzi.
Jak przetłumaczyć cudzy strach na własny
i własny na cudzy?