Z cyklu Po drugie
[1]
Piszę pierwszy raz od czasów liceum,
kiedy myślałam, że konkret to za mało dla poezji,
że słowa należy mnożyć przez siebie,
aż iloczyn wyniesie nieskończoność.
Dziś patronuje mi Świrszczyńska
Genialna Baba
Mecenaska ciszy i umiaru
Siostra Różewicza
Matka dwudziestu synów.
[2]
Depczę ulicę Zamojską,
idąc do pracy za najniższą.
Ostrożnie stąpam po chodniku,
omijam psie odchody i zużyte prezerwatywy.
Na sklepowych szybach stłuczenia
jak pajęczyny.
Może wieczorem Stare Miasto jest urocze,
nie wiem, nie chodzę tam sama po zmroku.
Lublin to stara, pusta skrzynia,
którą próbuję zamknąć tym wierszem,
ale niech będzie:
gdybym miała znaleźć moim słowom dom
w tym mieście,
to posłałabym je do kaplicy Trójcy Świętej,
która jest pusta i pełna.
Pofrunęłyby pod sklepienie
albo położyłyby się jak leniwe psy
pod anielskim baldachimem.
Konsolami spływałoby na nie światło.
[4]
Połyskuje chłodno elegancka kanapa dla gości
przy oknie na smukłych nogach
pnie się do światła biurko
Abażur lampy ozdobiono zielonkawą masą perłową
Ktoś położył pióro równiutko wzdłuż klawiatury komputera
Można zapomnieć się w promieniach słońca
spływających na zabytkowy parkiet
Można zapomnieć zrobić zakupy i uroczo się uśmiechnąć
a potem przymknąć powieki
oczekując wyrozumiałości w tak przyziemnej sprawie.
Czy dzień jest usłany okruchami, czy czyściutki jak lustro,
usmarowany jedzeniem, czy świeży jak wyprasowana pościel.
To nie ma znaczenia, te drobiazgi,
gdy ważą się losy świata.
Dziecko się krztusi.
Trudno to usłyszeć zza drzwi gabinetu.
Więcej wierszy w wydaniu papierowym i na www.nexto.pl albo www.e-kiosk.pl