Plemienny Makbet
Spośród ponad 50 krajów, w których z publicznością dzieliłem się swoją sztuką, silnie zostają we wspomnieniach niektóre z nich. Na kliszach pamięci utrwaliła mi się Portugalia. To do niej wracałem nie tylko myślami, ale i obecnością: Coimbra, Leiria, Lizbona…
Kiedy padła propozycja współpracy z Teatrem Narodowym, dopełniło się jedno z moich marzeń. Obecność w stolicy Portugalii miała się wiązać z dłuższym pobytem. A to przecież jest szansa na bliższe poznanie miasta. No i przede wszystkim powierzona mi realizacja scenografii do „Makbeta” Shakespeare’a. Propozycje dyrektora teatru i Andrzeja Kowalskiego, reżysera tego spektaklu, w innych dziedzinach poszły jeszcze dalej, bowiem aktorami owego przedsięwzięcia scenicznego mieli być ludzie z Gwinei–Bissau, dawnej kolonii portugalskiej.
Od tego momentu wydarzenia potoczyły się szybko. Po kilkudniowym pobycie w stolicy wylądowałem w środkowej Afryce. Ten dziwny dla mnie kraj przeszedł wszelkie oczekiwania. Tak pod względem przyrody, klimatu, jak i ludzi. Czekało mnie źle brzmiące hasło „casting”. Traktując stolicę Bissau jako bazę do wypadów, przez kilka dni zanurzałem się w głąb buszu, odwiedzając te grupy plemienne, których obrzędy były festynem zachodniej Afryki, z nimi wiążąc nadzieję na współpracę.
To było parę wypraw wieczorem i w nocy. Ciemność była dodatkowym doświadczeniem, które pozwalało w świetle ognisk dostrzec urodę i orgiastyczność sylwetek tamtejszych kobiet tańczących wokół płomieni. Wyznaczany przez bębny rytm wilgotnych, brązowych ciał kierował moje myśli ku Makbetowskim wiedźmom. To one miały tę erogenną siłę, mogącą zatrzymać Makbeta, by dowiedział się o swoich przyszłych losach.
Jeszcze pozostał do odkrycia sam Makbet i jego żona, a właściwie… dwie żony, gdyż aktor zastrzegł sobie, by towarzyszyły mu dwie małżonki. Ta wersja stała się realna w naszej koncepcji spektaklu. Jedna z kobiet pchała go do zbrodni, a druga była pocieszycielką, ocierającą łzy.
Liczny zespół, wydobyty z afrykańskiej puszczy, łącznie z muzykami, chórem i „aktorami” doleciał do Lizbony, by tu na scenie teatru zmierzyć się z uniwersalnym dramatem Makbeta. Pierwszego dnia prób scenicznych pojawił się jednak niepokój, gdy przedstawiciel egzotycznego zespołu zasiał wątpliwość, czy możliwy będzie ich występ w tej przestrzeni. Okazało się, że cała scena jest przesiąknięta mocą złych duchów, a to poważna przeszkoda, by cokolwiek czynić w tym miejscu. Dłuższy czas trwała niepewność. Dopiero wypędzenie złych duchów doprowadziło po kolejnych próbach do premiery, która stała się wielką atrakcją wakacyjnego sezonu teatralnego 2007 roku w Lizbonie.