Trzynasty tom wierszy Wacława Oszajcy
Nie ma tu przecinków, kropek, znaków zapytania, pauz i innych znaków przestankowych. Jest za to wyraźnie przemyślana przestrzeń słów, przez które przebija się światło. „Żeby nie spłoszyć” znaczyć może „przystanąć i patrzeć w zachwyceniu”, albo też, tak jak myśliwy obserwował z oddali zwierzynę. Znaczenia te przenikają się i krzyżują z resztą w tomiku Wacława Oszajcy Żeby nie spłoszyć. Rodzaj to stenogramu poetyckiego, myśli usiłującej pokonać i poskromić lęk, bojaźń i egzystencjalną trwogę. Autor zbioru wierszy wyznaczył naturze inną niż np. Krzysztof Paczuski rolę. Czytamy, że ślepo łypie wysoki brzeg rzeki, kruk dźwiga w dziobie uschłą gałązkę, morze warczy, irysy pachną ciałem. A w wierszu 12 września nad ranem, jeszcze jednym odwołaniem do tragedii na Manhattanie w roku 2001, poeta tak oto kończy swoją opowieść:
otworzyłem okno
z północy na południe
leciały w kluczu dzikie gęsi
niespiesznie
za horyzont
Niewątpliwie, natura przywraca właściwą normę i miarę temu światu. Szczególnie, kiedy mowa o powtarzalności, cykliczności i jednostajności jej cudownego rytmu. A ilekroć spuszcza się historię (Historię?) z łańcucha, tylekroć demon śmierci przynosi zagładę, ruiny i zgliszcza. Nie jest to wszakże zjawisko nowe, a jego powtarzalność pobudza nas tylko do smutnej zadumy nad stanem ludzkiej kondycji. Czyż żołnierze alianccy – w latach 1943-1945 – nie postępowali podobnie, paląc niemieckie miasta i zabijając sześćset tysięcy cywili (wliczając w to siedemdziesiąt tysięcy dzieci)? Czyż można tu mówić o operacji wojskowej albo bardziej uczenie: aspekcie militarnym akcji? A ofiary rewolucji, ofiary pięciu wypraw krzyżowych? Powie mi ktoś, że mieszam proporcje i mówię o różnych światach. Odpowiem, że nie widzę różnicy między śmiercią czarnej sprzątaczki, która spłonęła w wieży na Manhattanie, a śmiercią niemieckiej babci klozetowej – zabitej bombą aliancką w lipskim muzeum botanicznym lub szalecie miejskim w Dreźnie. I jedna, i druga, i trzecia śmierć, to ponury bilans ludzkiego szaleństwa i ludzkiej głupoty. Odpowiem tak i zamknę nawias.
Przyroda u Oszajcy pragnie człowieka, tak samo jak on jej pragnie. Żyje z nią bowiem w harmonii i odczuwa fizyczny ból, kiedy cierpią otaczające go rośliny i zwierzęta. Zwróćmy uwagę, jak żywo reaguje podmiot liryczny na „ból” ciętych kwiatów, które :
ostrym żelazem odjęte
wykorzenione z ogrodu
na oślep rozchylają płatki
w nagłym pędzie
do bezpłodnego świata
elektrycznych żarówek
Frapujące, że już w pierwszym wierszu tomiku, zatytułowanym Wiosenne lęki, właśnie kwiaty i dzieci wyróżnia poeta spośród wszystkich istot żyjących. Świat – w jego literackim ujęciu – skończyć się ma zmartwychwstaniem matek. Czym więc jest życie według Oszajcy? Przyzwyczajaniem się do jednostajności pór roku, jesieni długich i ciepłych, powtarzalności prac, zdarzeń, zmysłowym pragnieniem ziemi.
Życie w jednej chwili (jedną chwilą?) godzi i jednoczy piękno, okrucieństwo i ból tego świata. Czasami pragnie się, by owa chwila trwała dłużej, tak jak w wierszu W przerwie na lancz, w którym głodującym, bezdomnym i kobietom gwałconym przeciwstawia się smak burgundzkiego wina, bo przecież poeta nie jest tylko duchem. A poezja powiedzieć może wszystko, między dwoma słowami, między dwoma zwrotkami. Więc po co poeta pisze wiersze? Może dlatego, aby zadomowić się w ścianach swego pokoju, dotknąć swojej skóry, poznać samego siebie? A może także dlatego, żeby nie spłoszyć ciszy, nadziei, światła boskiego, własnej śmierci. Pisząc zatrzymuje czas, zmusza go, aby już na wieczność przepływał w strumieniu słów, między wierszami bez kropek, przecinków, znaków zapytania.
Zbigniew Herbert mawiał, że ilekroć pisze się o malarstwie, należy przepraszać. Autor Martwej natury z wędzidłem za pisanie o obrazach przepraszać Żeby nie spłoszyć cztery wiersze poświęcono opisom obrazów: Crayer Męczeństwo świętej Katarzyny, Domenico Zampieri Grzech pierwszych rodziców, Jacques Stella Śmierć świętego Józefa i Jean-Jacques Lagrenee Jan Chrzciciel naucza. Co je łączy? Powiedzmy tak: nie są one opisem, lecz zapisem dramatycznych wydarzeń uwiecznionych pędzlem mistrzów europejskiego malarstwa. Oszajca za pomocą kilku gestów (brak kropek i przecinków uwydatnia siłę ekspresji dyskursu) przywołuje rzeczywistość, nie zapominając ani o psie warczącym na kota, ani o koniu toczącym ślinę. W pierwszym wierszu to my (czytelnicy) patrzymy na kark Świętej Katarzyny. W drugim, historia opisana jest jak filmowa opowieść. Bohaterowie fresku patrzą na nas:
A drugi anioł ostatni w tym łańcuchu
przyczyn i skutków
patrząc na nas
kładzie palec na wargach
ciiii
Jakże wymowne to wielokrotne „i” w zakończeniu wiersza. Ile w nim życia, ukrytej energii. W trzecim wierszu podmiot liryczny mówi o anielicach, że są jaśniutkie, słodziutkie, pobożniutkie. Każdy przymiotnik wydobywa mistrzowsko szybki ruch pędzla, krótką i celną charakterystykę postaci. I wreszcie w ostatnim opisie, również, powiedzielibyśmy, filmowym, ruch wyłania się jak w szybkim kadrze albo jak pośpiesznie rysowana kreska-linia. W ośmiu wersach: kobieta wspiera sie na łokciu, uśmiecha się lekko, leży, wpatruje się, rozbiera Jana z włosienicy, gładzi swoje prawe biodro. Mamy prawo powiedzieć, że Wacław Oszajca również nie musi przepraszać za pisanie.
Wacław Oszajca: Żeby nie spłoszyć. Wydawnictwo RHETOS, Warszawa 2004, ss. 157.