Olga Masiuk. Brakująca część Safony

Spis treści numeru 3/2001

Brakująca część Safony

 

Safona chyba nie była piękną kobietą, nie uznawała jej za taką starożytność, zapewne nie przedstawiałaby się w ten sposób mieszkańcom XX-wiecznego świata. Niska brunetka, być może o małych ustach, dość pospolitym, choć pokrytym przecież arystokratyczną skórą, nosie, możliwe, że bez tego ujmującego wcięcia w talii, które prowadzi do górzystości bioder. Ale, jak mawiali starożytni, pełna wdzięku, jakby spadła z nieba z Charytami, w jej głowie szumiała woda z leśnych źródeł, jej oczy przypominały kwiaty.

To, co stanowiło urok Safony, leżało poza zasięgiem ludzkiego wzroku. Należało raczej zamknąć oczy, aby poczuć zapach jej ciała, oddychać przesyconym jej słowami powietrzem. To, co najważniejsze nie przyjmowało żadnych kształtów, było ulotne, wręcz nieistniejące, a jednak zostawiało ślad wspomnień.

Safona nie przybiera dziś kobiecych ani nawet ludzkich kształtów. Nikt nie próbuje wyobrazić sobie jej rysów, może widzi dłonie, stopy, rzęsy, ale to tylko fragmenty zjawiska, jakim jest Safona, nie części ciała kobiety. Bez pełnych piersi, lekko rozchylonych ust, delikatnych linii twarzy, bez tych wszystkich zakamarków, które czynią kobietę fascynującą i piękną, ta nieistniejąca materialnie, nawet w najsędziwszych archiwach pamięci, postać stanowi najdoskonalszą formę kobiecości. Safona, której imię już dla greckich uszu brzmiało egzotycznie, powoduje tajemniczą grę zmysłów, wzbudzających w głowach kobiet tęsknotę, a w męskich zachwyt. Nie wiadomo o niej prawie nic, krótkie wzmianki o życiu przypominają zdania z wielkiej księgi baśni, które uniknęły ognia i wskazują tylko na niezwykły świat, choć nie pozwalają się do niego dostać. Czy Safona pomyliła morskie fale z silnymi ramionami Faona i skoczyła z Leukadyjskiej Skały w bezkształtność wody, jakby oddawała się ciepłu męskiego ciała? A może zmarła jako pogodna staruszka z kochającą i wdzięczną Kleis przy boku, nie myśląc już o zmysłowym tańcu mięśni, zapominając o liryce ud, zapatrzona w kwiecistą słoneczność Lesbii? Co czuła, żegnając miłą uczennicę, nauczywszy ją muzyki, poezji i słuchania rytmu własnego ciała? Co czuła, kiedy śpiewała jej hymenajos i wsuwała jej dłoń w silną męską prawicę? Żal za utraconą młodością lub rozkosznym towarzystwem pełnej wdzięku wychowanki? Czy radość, że oto świeża i pełna oczekiwania kobiecość zastanie złożona w szorstkich, lecz rozumnych i delikatnych dłoniach? A może bała się, że świat, w który wysyła swą Anagorę czy Eunikę na zawsze pozostanie obcy dla tych, które znają tylko spojrzenia przyjaciółek, tylko dźwięki dziewczęcych głosów i tylko takich dotyk rąk?

Fragmentaryczność wiedzy, jaką posiedliśmy na temat Safony, czyni z niej postać odrealnioną, na wpół legendarną, jak ślepiec Homer. A jednak jej istnienia nie kwestionuje się i nie kwestionowałoby się, nawet gdyby nie przechowały się wiersze ujęte w staranną saficką strofę, tak jak wierzący nie kwestionuje istnienia Boga, choć nie przyjmuje On żadnej postaci, której cząsteczki ciała nie byłyby zlepione dziwną, abstrakcyjną siłą. Bo nikt nie potrzebuje Safony o piwnych oczach, metrze pięćdziesięciu wzrostu, ciemnych włosach, sześćdziesięciu kilogramach i o (choćby fascynującym) pewnym życiorysie. To, czego w Safonie i o Safonie nie ma, dało jej siłę przetrwania, jak najdoskonalszym, bo nieistniejącym, przedmiotom u Herberta. Paradoksalnie nieistnienie jest najciekawszą formą istnienia. To, czego nie wiemy, nadaje temu, co wiemy połysk i czar; to, czego się domyślamy, sprawia, że myśli tańczą w naszej głowie, choć nie ubierają naszych słów w dźwięki, bo to, czego się domyślamy, jest tylko nasze, wystawione na publiczny widok po pewnym czasie spowszedniałoby, zbanalizowałoby się. To, co czujemy, patrząc na zamieszczony w galerii obraz czy przewracając kartki książki, nie jest bólem, radością czy szczęściem. Jest mieszaniną wszystkich tych stanów, a granice uczuć nie są znane nawet nam. A gdy nie potrafimy zwerbalizować swojego nastroju, rezygnujemy z opowiadania o nim komukolwiek. Jaką bowiem treść niesie ze sobą zdanie: „Matejko tak pięknie namalował swoje dzieci, musiał je bardzo kochać”? Zawiera informację, dość cenną nawet, ale pozbawioną całej emocjonalnej strony, jaka powinna towarzyszyć słowu „kochać”. O wiele doskonalszą formą tego zdania jest zawieszony w Muzeum Narodowym w Warszawie Portret trojga dzieci artysty. Rozkoszny nieład fryzurek, mięciutkie rączki, które, bardzo możliwe, jeszcze przed chwilą lepkie były od miodowych ciasteczek, wzruszające każdą matkę pozwijane w okolicach kostek, tuż nad szafirowymi sprzączkami sandałów, grube rajstopy czy wywołujące dumę każdego ojca, ściągnięte w tył ramiona i wypchnięty do przodu, jeszcze pachnący dzieciństwem, brzuszek chłopca. I obok wierny pies, przyjaciel i opiekun dzieci, z całą swoją poczciwą psiejskością w wielkich oczach i kosmatych uszach. Oglądający ten Portret… odczuwa coś dziwnego, patrząc na ozdobione błękitną szarfą koronki na sukience, bo patrzy na dzieci oczyma Matejki ojca, dla którego barwy na palecie miały na zawsze odcienie ubrań jego dzieci, lekko poddające się pędzlowi zamknęły miękkość ich maleńkich ciał.

I przenikając uczucia ojca malarza penetruje jednocześnie swoje wnętrze, tęskniącego za dotykiem aksamitnego policzka, beztroską paplaniną, wspominającego z rozrzewnieniem to, co porwał czas lub rozpaczającego nad tym, co zabrał okrutny los. A to dlatego, że dziewczynka ma za duże, zwijające się tak często małym dziewczynkom, rajstopy. Nie wiemy o niej nic, czytamy tylko z jej rajstop, jak z książki, o tym, czego na tym obrazie przecież nie ma – o zapachu jej ciała, o barwie jej śmiechu, o śmiesznych słowach, jakie wymyśla, żeby rozbawić rodziców. Ta dziewczynka nie istnieje, była kiedyś, tak samo jak było tysiące innych dzieci, ale dla zwykłego widza płócien Matejkowych, nie znającego kolei jego życia i stosunków rodzinnych, dziewczynka z obrazu nagle nabiera kolorów, jej portrecik przestaje być martwy. Nasz świat splata się w pewien sposób ze światem tego dziecka i nie jest to podróż w przeszłość, nie, tu i teraz czujemy, co bohaterka obrazu myśli, nie wiemy tego, ale odczuwamy maleńką Matejkównę, maleńkie dziecko… dziewczynkę… Kleis…

 

Córkę śliczną mam – jej postać

złotym kwiatom jest podobna –

Kleis moją ukochaną.

Nie oddałabym jej za nic.

Wolę ją od całej Lidii

i od miłej sercu Lesbos.

(przeł. Jerzy Danielewicz)

 

Wszystko zaczęło się w Grecji, to pewne. Trudno jednak określić rolę, jaką w świecie poetyckim odegrała Safona. Jest matką poezji czy jej kochanką? Pierwsza kobieta zajmująca się lirycznym rzemiosłem, pełna macierzyńskich uczuć, a jednak…

„Faonie, tylko Tyś jest moją troską, Ciebie powracają mi moje sny, sny jaśniejsze niż pogodny dzień. Tam Cię odnajduję, choć nie ma Cię w naszych stronach. Niedługie są jednak radości, jakimi darzy sen. Często zda mi się, że na twoich ramionach wspieram głowę, często widzę, jak moje oplatają Twoją. Rozpoznaję pocałunki, któreś złączywszy język swój z moim, tak umiejętnie umiał brać, tak umiejętnie dawać. Potem Cię pieszczę i mówię słowa zupełnie jak w rzeczywistości, czuwają me usta i zmysły czuwają. Wstyd nie pozwala mi opowiadać więcej, gdy wszystko się dopełniło i wszystko było radością, ale bez Ciebie nie mogę czuć się szczęśliwą” (Owidiusz, Heroidy, przeł. Wanda Markowska).

… pełna macierzyńskich uczuć, a jednak… a jednak kobieta, pociągająca i pożądająca, pociągająca i pożądająca poezja, kobieta – poezja.

Tak niewiele wiemy o Safonie i tak mało zachowało się jej utworów, że składamy te dwie postaci w jedno ciało, jedno serce, jedną parę ud i ód. To, co niosą ze sobą słowa, uwypuklają strzępki życia, to czego nie mówi życie, kryje się w wierszach.

Nie ma metafor, nie ma słów o dziwnym brzmieniu, jest prostota obrazu, postaci kobiety i mężczyzny, kobiety i kobiety, a nad nimi rozciągający się Eros glýkypikros, obezwładniający stwór, słodko­gorzki, a przecież nawet on dla starożytnych był stałym elementem krajobrazu, jak woda, las czy nienawiść. Wszelkie uczucia nazywane są po imieniu, nieważne imieniu greckim czy polskim. Słowa tak proste, że trudno byłoby rozszerzyć zakres informacji, jakie niosą. To, co wywołuje u czytelników dreszcz, zlokalizowane jest na krawędzi słów i wchodzi w rejony, których tekst już nie obejmuje, w rejony, gdzie kończy się brzmienie wyrazu, prostego, surowego słowa, które nie zawierało żadnych dodatkowych treści poza tymi, które niesie w codziennych rozmowach. Łamiący się język, występujące poty i dreszcze, zieloność twarzy – stany znane każdemu, bo przecież nie tylko z miłosnych sytuacji zrodzone.

 

Wydaje się dorównywać bogom

Mężczyzna, który naprzeciwko ciebie

Siedzi i chłonie z bliska, urzeczony,

Słodkie twe słowa,

Słuchając śmiechu, co budzi pragnienie.

I moje serce w piersi on dziś spłoszył,

Bo ledwie spojrzę na ciebie, nie umiemv

Dobyć już głosu,

Język się łamie, delikatny ogień

Pod skórą ciało me nagle przebiega,

W oczach mrok, widzieć przestaję zupełnie,

W uszach mi szumi,

Pot mnie oblewa, dreszcz przejmuje całą,

Robię się bardziej zielona od trawy

I sama sobie bliską śmierci wtedy

Już się wydaję.

Lecz wszystko można znieść, co i biednego

………………………………………………………

(przeł. Jerzy Danielewicz)

 

Tajemnica nie tkwi więc w wyszukanych słowach ani w ich fascynującym brzmieniu, bo ani nie są wyszukane, ani nie dźwięczą jak roje złocistych pszczół. Gdzie więc zaczyna się odczuwać słodycz i gorycz pogrążone w zadziwiającym uścisku? Tam, gdzie nie ma już słowa. Napięcie buduje się wręcz między linijkami wiersza. Ze słów wylewa się niezwykłe pragnienie, jak wylewa się ono z oczu spoglądającego na ukochaną i pożądaną osobę. To głód bliskości, tęsknota za gładkością skóry, za łaskotaniem włosów, mroźnym rankiem, którego nie trzeba powierzać samotności.

To, czego nie dopowiedziała Safona, uwypukliła jeszcze swymi zniszczeniami dziejowa zawierucha. Wiele tekstów zaginęło bezpowrotnie, kilka ocalało, kilka udało się, choć we fragmentach, wydrzeć czasowi, zamieszaniu czy głupocie.

Lecz wszystko można znieść, bo i biednego

Dlaczego znieść można miłosne odrzucenie? Może wręcz warto dla jakiegoś powodu cierpieć i poddawać twarz barwom trawy? Czy coś może uratować biednego miłośnika, oszczędzić mu wstydu ukradkowych jedynie spojrzeń? A może śmierć, która czeka każdego, uwolni od miłosnych trosk, warto więc znosić odrzucenie i chłód ust, aby tym spokojniej i pełniej ułożyć się w ramionach tej ostatniej już kochanki?

Szczęśliwy oblubieńcze, jak sobie wymarzyłeś,

Masz dziewczę upragnione, spełnione twe małżeństwo …

…………………………………………………………………………

Twa postać pełna wdzięku, oczy …………………………..

Słodka, a pożądanie ze ślicznej bije twarzy

Niezwykle cię doprawdy uczciła Afrodyta.

 

Utwór słuchającemu go mógłby się wydać skończony, a jednak zapis na to nie wskazuje. Jak mógł wyglądać? Może tak: spełnione twe małżeństwo/ tak długo tego oczekiwałeś/ choć nigdy nie wierzyłeś, że los da ci tyle szczęścia/wiedziałeś, że staniesz się mężem.

Kim był przed rokiem ten szczęśliwy dziś oblubieniec? Pewnym ręki i uczuć ukochanej? Marzącym skrycie o jej wiecznym towarzystwie? Nędzarzem, któremu nie wolno było patrzeć nawet na otuloną w biel młodą osóbkę o wdzięcznym głosie i okrutnych dla biedaka słowach?

 

Księżyc ukazał się w pełni,

A gdy wokół ołtarze stanęły

 

A gdy wokół ołtarze stanęły/ bogowie wysłuchali modłów i połączyli tych dwoje/ nie było już nic i noc pokryła twarze i serca/ radosną pieśnią powitano nowe dni, które miały nadejść.

Safona to wszystko wiedziała, ale odeszła zabierając ze sobą pewność. Coś jednak zostało, zamknięte w brakujące wersy, zatrzymane w ciszy, która wieńczy każde słowo, ujęte w niepewne wzruszenie ramion, gdy pytamy o poetkę. Odszedł ze swoją mistrzynią (bo przecież nie odwrotnie) słodko-gorzki Eros, wtapiając się w starożytne cienie, rozświetlane jedynie w książkach o Antyku, a jednak pozostały spocone dłonie, niedomknięte powieki, usta pragnące spaść na chłodne piersi.

Po Safonie, jak po porządnej burzy, zaległa cisza. Tyle że burza wypełniła na chwilę całe miasto swym dosadnie i niewątpliwie brzmiącym grzmotem, a Safona dotknęła tylko kilku lat w dziejach świata, uratowała tylko kilka wersów w gazecianej powodzi, dopisała tylko kilka milczeń do ogólnoludzkiego hałasu. A jednak możesz wybierać. Szukaj pewnych wszędzie słyszalnych grzmotów burzy lub

 

………………………………………………..

Zaśnij na piersi ślicznej towarzyszki.

Wpłać dowolną kwotę na działalność statutową.
"Akcent" jest czasopismem niezależnym. Wschodnia Fundacja Kultury -
współwydawca "Akcentu" utrzymuje się z ograniczonych dotacji
na projekty oraz dobrowolnych wpłat.
Więcej informacji w zakładce WFK Akcent.