Hagia Sophia
Na Zielone Świątki
w dwudziestym drugim roku
coraz mroczniejszych rządów Cesarza
(Cesarzowa zmarła
poprzedniego lata)
Arcykapłan Anastazy
podarował swemu ukochanemu bratankowi
imieniem Menas
szkatułę z kości słoniowej
z siedmioma srebrnymi łyżeczkami
dzieło Argurosa
najświetniejszego złotnika nad Mesą
Każda łyżeczka
posiadała bliźniaczy symbolon
w połowie jak ouroboros
zwinięty wokół srebrnego wgłębienia
w połowie jak szlak
biegnący krajem długiej, cienkiej rączki
Na pierwszej łyżeczce
było napisane
Mądrość pustyni
tonie w szaleństwie morza
Na drugiej
było napisane
Kto w czas wrzucony
ten rozumie wieczność
Na trzeciej
było napisane
Siejesz rady
zbierasz plewy
Na czwartej
było napisane
Męstwo to żółw
stary, uparty i bez wyobraźni
Na piątej
było napisane
Przestańcie już pytać
Kto pomnaża wiedzę pomnaża smutek
Na szóstej
było napisane
Eneasz wlókł za sobą sznur pamięci
przez całą drogę aż do wtórej Troi
Na siódmej
było napisane
Kto wynalazł strach?
Złotooki lew czy srebrnowełnisty baranek?
Trzymając kurczowo dar
siedmiorakiej goryczy
Menas szedł ku morzu
nad którym pozłacana słońcem kopuła
Hagii Sophii
zdawała się ulatać
na fioletach powietrza
Karły
karły
o tak nadchodzą karły
chyłkiem
przez podszycie
stadami i kolumnami
szparki ich wąskich ślepi
zielonych jak trawa
świecą w zielonkawej mroczy
lasy rozbrzmiewają głosami licha
piski chrupanie obleśne mlaski
codziennie znajdujemy w rowach
szczurze i wiewiórcze czaszki
obgryzione wylizane do szczętu
brzegi strumieni i rzek
zaściełają wybielone ości
na wzgórzu z widokiem na miasto
na wpół objedzony trup konia bieleje
kiedy syreny
wyją z wieżyc zamku
szukamy schronienia
pod łukami kościoła
Lemuelu Rodionie
módlcie się za nami
bowiem zalakowany na siedem pieczęci pergamin
zżółkły i pomarszczony
jak skóra ich twarzy
obwieszcza
że ich jest królestwo
i że oni posiądą ziemię
Bajka gnostyczna
Razu pewnego
in illo tempore
Bóg się wycofał
razem z kwazarami
z galaktykami o śliwkowej barwie
jedni orzekli
że mu się umarło
z radością
krzyżując
nad rozbitą grudą
łopaty
lecz inni drżeli
w gęstniejącym mroku
zawodzili pogrzebnie
przez zgrzyt i szczęk zębów
z jeszcze głębszej ciemności
gardlanej pieczary
z łkaniem wstrząsanych
borów
stalagmitów
wyszli czarni jak smoła
archonci i demony
i w piersiach ludzi
dom swój uczynili
żywiąc się sercami
wiedz że hypernatura
też nie znosi próżni
Czekanie
noc zapada
zmierzch
zachód słońca
blady złoty
pośnień
napięte czekanie
w ciszy
która gęstnieje
na ostatniego gołębia
by odzyskał
swój gołębnik
pełen gruchań
trzepot skrzydeł
w wyobraźni
kojące uspokojenie
srebrna gałąź
w ciemności
Rytuał wiosny
Ezra spójrz
czarna twarz
kobaltowy połysk
w migdałowej
mgle
kolażu
jego łokman
grzmi bezgłośnie
bach don juan
kool i dżez
w tle
chmur barok
w piętrach
babel
aż po krańce
nieb błękitu
z angielskiego przełożył Bogdan Czaykowski