Teatr słowa i dźwięku
W czterdziestą rocznicę twórczości radiowej Marii Brzezińskiej
Radio i telewizja – jakby w obronie przed zarzutem utraty poziomu, a nawet by dowieść wysoce artystycznego kształtu niektórych produktów – mają swoje forum konkursowe. W odbywającym się od jedenastu lat w Sopocie festiwalu „Dwa Teatry”, prezentującym dokonania teatrów radiowego i telewizyjnego, niemal corocznie ma swój udział ośrodek lubelski, a kilkakrotną jego laureatką zostawała dziennikarka Radia Lublin Maria Brzezińska, przyczyniając się do prestiżu rozgłośni słynącej z doskonałych reportaży, których autorki sięgają po laury w Prix Italia. Warto więc przypomnieć jej sylwetkę i najważniejsze dokonania. Przypomnieć, bo jakiś wycinek dorobku Brzezińskiej był już w „Akcencie” prezentowany. Na płycie dołączonej do numeru 2 z 2007 r. znalazła się między innymi jej audycja Lubelskie ścieżki Ryszarda Kapuścińskiego, a wcześniej dziennikarka publikowała w „Akcencie” również prozę wspomnieniową i wiersze.
Absolwentka filologii polskiej UMCS pracuje w Radiu Lublin od 1971 roku, z przerwą w latach 1987-1989, kiedy to była zatrudniona w redakcji kwartalnika „Twórczość Ludowa” i na pół etatu w Dziale Edukacji Państwowego Muzeum na Majdanku. Po zmianie ustroju wróciła do macierzystej instytucji. Jest autorką audycji literackich, reportaży, a od pewnego czasu dokonuje również adaptacji literatury i reżyseruje słuchowiska – dokumentalne i poetyckie.
O początkach na tej drodze Maria Brzezińska opowiadała w obszernej rozmowie, jaką z nią przeprowadził Łukasz Marcińczak dla czasopisma „As UMCS”, a także podczas spotkania z cyklu „Magiczne Oko” organizowanego przez Ośrodek Brama Grodzka Teatr NN, poświęconego sztuce radia. W 2001 roku zrobiłam pierwsze w moim życiu słuchowisko, takie, na które miałam ochotę, żeby je zrobić. Dlaczego tak późno? – a już od ponad 35 lat jestem z radiem związana. Otóż wynikło to z otwarcia się dla mnie i w ogóle dla radia nowych możliwości technicznych, tzn. korzystania z techniki komputerowej. Uczyłam się montażu komputerowego z najwyższym trudem, ale jak się już nauczyłam, to zobaczyłam, jakie to daje możliwości – nie tylko montowania dźwięku, ale składania audycji w całość. Tak więc pierwsza rzecz, która mnie zainspirowała do robienia tych słuchowisk, które jakiś tam sukces odniosły, to właśnie nauczenie się tej partytury komputerowej. A druga rzecz – chyba jeszcze ważniejsza, to wszystko to, co się stało po roku 1989, mianowicie pewna swoboda twórcza, swoboda możliwości robienia tego, co nam akurat w duszy gra.
Reżyserowane przez nią słuchowiska to nie gotowe dramaty, których podstawą jest opatrzony didaskaliami tekst o dialogicznej strukturze. Lubelska dziennikarka najczęściej sama staje się autorką scenariusza, którego kanwę stanowi „materiał słowny” o dokumentalnym bądź literackim charakterze. Daleko mu jednak jeszcze do spektaklu radiowego. Wybrany tekst adaptatorka dopiero oprawia tak, aby jego cząstki wygenerowały konflikt w teatralnym rozumieniu.
Część z jej reżyserskich dokonań to słuchowiska odwołujące się do faktów, które zostały poświadczone językiem nieartystycznym. Troską autorki jest takie wykorzystanie autentycznych zdarzeń, by dzięki sposobowi zdawania z nich sprawy przekaz nabrał większej plastyczności i zdolności wywoływania większego spektrum uczuć, niż wymaga tego funkcja informacyjna. W słuchowisku Wspólnota wielkiego płaczu (Nagroda Grand PiK w Ogólnopolskim Konkursie na Artystyczną Formę Radiową – Ostromęcko 2010) wiedza o wojennych losach Żydów na Lubelszczyźnie płynie z relacji ocalonych, które zostały zebrane w książce Zagłada Biłgoraja. Księga Pamięci. I chociaż tragizm tych przeżyć jest porażający, dla udramatyzowania ich w sensie teatralnym reżyserka musiała zastosować liczne zabiegi. W trosce o nadanie opowieści właściwej struktury artystycznej znalazła dla niej oś konstrukcyjną w postaci listy zamordowanych – odczytywanej kilkakrotnie w nieodmiennym porządku: imię i nazwisko mężczyzny, potem formuła „jego żona” tu wymienione imię żeńskie, a dalej formuła „jego tyle a tyle dzieci/ jedno dziecko”. Wyliczanie zaczyna się bez żadnego wstępu, dopiero po pierwszej partii nazwisk pojawia się tekst nagrobnej inskrypcji dla poległych w latach 1940-1945, ale słuchacz i tak od początku wie, czego rzecz dotyczy. Powtarzająca się kilkakrotnie litania nazwisk buduje specyficzny rytm dzieła radiowego, potęguje też wyobrażenie strat, unaocznia życie w ciągłym zagrożeniu i stałej obecności śmierci.
Ten refren – rozpisany na różne głosy, ale zawsze brzmiący uroczyście – sąsiaduje i kontrastuje ze wspomnieniami o kilku znaczących postaciach żydowskiej społeczności Biłgoraja. Ton gawędy sprawia, że barwne sylwetki kobiet i mężczyzn ukazują swą indywidualność, którą tak brutalnie przekreśliła mechanicznie sformułowana lista straconych.
Temat holokaustu zajmuje sporo miejsca w twórczości radiowej Marii Brzezińskiej. Poświęciła mu kilkanaście audycji, wśród których jest słuchowisko Przyjaciółki z ulicy Żelaznej nagrodzone na Festiwalu „Dwa Teatry” – Sopot 2002 za reżyserię (nagrodzone także nagrodą główną za dzieło radiowe na Festiwalu Filmów i Multimediów – Niepokalanów 2002 i dołączone do bibliofilsko wydanej przez Radio Lublin książki o bohaterach tej audycji). Ono również powstało na podstawie dokumentu – tym razem z zasobów Yad Vashem – i jest opowieścią Żydówki ukrywającej się ze swoją kilkuletnią córeczką u rodziny Skowronków. Relacja o bytowaniu w szafie lub piwnicznej komórce kontrastuje tu z obrazem przekraczającej wszelkie ograniczenia odwadze dwojga Polaków i ich wierze, która nie zamyka się w ciasnej doktrynie religijnej, lecz służy apoteozie życia wyrażającej się w ogólnoludzkiej solidarności. Wygospodarowane z warszawskiego mieszkania ciasne i objęte zakazem jakiegokolwiek hałasu kryjówki mają kontrapunkt w pogłosach dochodzących z różnych stron miasta. Warszawa rozbrzmiewa kanonadą strzałów, ale też echami śpiewów ze świątyń. Te dźwięki wraz z przynoszonymi przez gospodarzy wiadomościami o froncie dają wyobrażenie toczących się walk powstańczych. W tworzeniu warstwy dźwiękowej Brzezińska korzystała ze współpracy nieocenionego Eugeniusza Rudnika.
Słuchowisko zaczyna się głosem żeńskim czytającym prywatny list pełen serdeczności, który się kończy podpisem „Skowronkowa z dziećmi”. Po czym głos męski powiadamia „dopisek w poprzek tekstu: Kto ratuje jedno życie, ten ratuje świat”. Tworzy się rodzaj dialogu. W „rozmowę” włącza się ktoś inny: dojrzały głos kobiecy wspomina przeszłość, która się nam unaocznia i wypełnia postaciami poprzez cytowanie słów małej córeczki. Dzięki temu dziecko zmienia się z przedmiotu opowieści w uczestniczący podmiot zdarzeń. Muzyka dopowiada resztę.
Drugim ważnym obszarem artystycznej aktywności Marii Brzezińskiej jest poezja. W młodości należała do koła recytatorskiego, na polonistyce pisała pracę magisterską o poecie, doskonaliła zatem umiejętność interpretacji i pięknego czytania. Toteż chętnie sięga po wiersze, by z nich skonstruować udramatyzowaną całość. Tworzywem literackim jednego ze słuchowisk, zatytułowanego Zbyt lekki wieżowiec (nagroda za adaptację literacką na Festiwalu „Dwa Teatry” – Sopot 2003) stały się teksty wyłonione w konkursie Odmienny świat organizowanym przez zespół Koalicji na Rzecz Zdrowia Psychicznego. Jego uczestnicy – znani z imienia i nazwiska lub częściej kryjący się za pseudonimami – piszą o swoich przypadłościach z uderzającą otwartością. Ciągle padają terminy: schizofrenia, depresja, uzależnienie. To daje wierszom szczególną moc oddziaływania, bez potrzeby rozwodzenia się nad ich formalną wartością. Teksty-zwierzenia różniące się tonem emocjonalnym, a prezentowane przez różnych wykonawców (wśród nich jest też reżyserka) zderzają się ze sobą, tworząc skomplikowaną siatkę napięć. Frazy niektórych utworów powtarzane są kilkakrotnie, jakby imitując natręctwo myśli. Innym znów towarzyszy pogłos, co sprawia wrażenie wydobywania się zdań z jakichś przepastnych głębi. Cierpienia duchowe autorów tych wierszy i ich chwilowe zwycięstwa nad chorobą są subtelnie „skomentowane” dobrze dobranym tłem muzycznym (improwizacja na akordeonie w wykonaniu Edwarda Rabo).
Jednak nie tylko melodia instrumentów odwołuje się do słuchu odbiorcy. W opozycji do asemantycznego przekazu dźwiękowego pojawiają się akustyczne ślady miejsca wydarzeń, czyli szpitala psychiatrycznego: strzępki rozmów podczas obchodu lekarskiego albo maniakalnie powtarzany przez pacjentkę zaśpiew. Całość dodatkowo obudowana reportażową informacją. Pierwsze dźwięki słuchowiska to głosy ptaków, na tle których słyszymy objaśnienie, że krakanie wron jest charakterystyczne na drodze prowadzącej do szpitala. Potem dalsze działania reporterskie: z tła dobiegają słowa leczonej „ja nie będę nic krzyczeć do radia” i „niech pani to wyłączy”. Wszystkie te zabiegi sprawiają, że tkanka dramaturgiczna staje się coraz bogatsza.
Podobnie kolażowy układ mają Treny dla Amelii (nagroda za adaptację literacką na festiwalu „Dwa Teatry” – Sopot 2006) oparte na poemacie chłopskiego autora z Lubelszczyzny Stanisława Buczyńskiego i fragmentach rozmowy z nim. Tu poetycki montaż buduje (czy może raczej: odkrywa) konflikt dramaturgiczny między brzmieniem szkolonych głosów aktorów (Adam Bauman, Teresa Filarska) a tembrem głosu prostego człowieka oddającego się zwykłej pogawędce (zaczerpniętej z reportażu Anny Kaczkowskiej, o czym dowiadujemy się po zakończeniu emisji). Ten niemłody już mężczyzna mówiący o obcowaniu z przyrodą – o zapachu ziemi, ptakach towarzyszących rolnikowi w pracy, przejawach biologicznego życia w głębi ziemi, utożsamia się w wyobraźni odbiorcy z samym poetą (i tak jest w rzeczywistości, choć to nigdzie nie zostało wprost powiedziane). Wrażliwość, zaciekawienie światem, refleksyjność to rzeczywiście wspólne cechy twórcy trenów napisanych po śmierci żony i pogodnego wiejskiego rozmówcy. Jakże jednak odmiennymi językami operują, jakże specyficznymi duktami podąża mowa Stanisława Buczyńskiego. Wzniosłość wydobyta przez krystalicznie czystą artykulację zawodowych aktorów przeciwstawia się tu chropawej potoczności i niedoskonałościom płynącym z doraźnego namysłu nad słowem. Uniesienie emocjonalne zawarte w zwrotach do nieżyjącej już towarzyszki i podziw nad pięknem świata, który mężczyzna wyraża przed mikrofonem, stoją na dwu stylistycznych krańcach wypowiedzi, składają się jednak na bogaty portret osobowości ludzkiej opartej na głębokiej więzi ze światem – żywych i umarłych. Zatem coś, co miało być tekstem pobocznym, który miał nas wprowadzać w tło zdarzeń, daleko wykracza poza tę funkcję i w znacznym stopniu staje się tworzywem teatru wyobraźni. Elegijny ton wierszy i chłopskie filozofowanie zanurzone w melodyce pieśni pogrzebowych i modlitw budują agon, który nadaje słuchowisku status dzieła teatralnego.
Pisząc o dorobku twórczym Marii Brzezińskiej trzeba w końcu podkreślić jej związek z lokalną tradycją i kulturą – mimo iż autorka często wykracza poza region lubelski, nie byłoby przesady w stwierdzeniu, że jej audycje stanowią rozległą kronikę tutejszych dokonań artystycznych. Z mikrofonem towarzyszy drodze twórczej wielu artystów, utrwala przelotne chwile, rejestruje zjawiska zanikające i dostrzega ich uniwersalną wartość.