O twórczości Ryszarda Kapuścińskiego w związku z ewentualnym postępowaniem o nadanie mu tytułu Professor honoris causa Reipublicae Polonicae1
Profesorski dorobek Ryszarda Kapuścińskiego liczy 26 tomów i przeszło 50 lat twórczego życia. Przejechał kawał świata, wiele widział, wiele słyszał, a to, co zobaczył, usłyszał i zrozumiał, opisał trafnie, barwnie i tak sugestywnie, że setki tysięcy jego czytelników i słuchaczy widzą rzeczywistość taką, jaką on im opisał.
Urodził się w Pińsku, stolicy Polesia. Stracił swój kraj lat dziecinnych jako ośmioletni chłopiec. Obaj zapewne (jesteśmy niemal rówieśnikami, dzieli nas niespełna 10 miesięcy) z całym naszym pokoleniem śpiewaliśmy najpierw przy ognisku, później przy stole biesiadnym
Polesia czar to dzikie knieje, moczary.
Polesia czar to dziwny wichru jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary,
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk.
tak jak następne pokolenia śpiewały Augustowskie noce czy Kolorowe jarmarki. Ale nie dajmy się zwieść pozorom tożsamości wzruszeń. Dla niego czar Polesia był nie tylko romantycznym pejzażem. On wiedział naprawdę, że tam
Pośród łąk, lasów i wód toni
W ciągłej pustej życia pogoni
Żyje posępny lud.
Wiedział, że według spisu ludności z r. 1921 ponad 70% tego ludu nie umiało czytać i pisać, że na wsi poleskiej ponad 88% kobiet było analfabetkami. Wiedział, że liczby te w ciągu dwudziestolecia stopniały o połowę, do czego przyczyniła się praca takich ludzi jak jego rodzice. Wiedział, że jego rodzinny 30-tysięczny Pińsk, stolica województwa poleskiego, po wielkim pożarze w r. 1921 został zdegradowany do statusu miasta powiatowego i takim pozostał do końca II Rzeczypospolitej. Wiedział, że tylko dla 14% mieszkańców Polesia język polski był językiem ojczystym, a choć w miastach co trzeci mieszkaniec mówił po polsku, dla niemal co drugiego językiem ojczystym był jidysz.
Miał szczęście odwiedzić Pińsk pół wieku później. W południe – wspominał w Imperium – poszedłem do kościoła. Po mszy, kiedy wychodzili ludzie, podszedłem i spytałem, czy ktoś pamięta moich rodziców, którzy uczyli tu w szkole. I powiedziałem, jak się nazywam. Okazało się, że ci, którzy wychodzili ze mszy, to byli uczniowie mojej mamy i taty starsi o pięćdziesiąt lat. Wróciłem do domu swojego dzieciństwa.2
Urodził się w Pińsku, ale przecież był najprawdziwszym warszawiakiem. Tu zdawał maturę, tu zwieńczył studia tytułem magistra historii. Stąd wyprawiał się na podbój świata i tu powracał ze zdobyczą notatek, nagrań, zdjęć, a przede wszystkim wrażeń i przeżyć. Tu oczekiwały jego powrotu dwie kobiety: żona i córka. Tu miał największy zbiór książek. Tu były siedziby jego macierzystych redakcji: „Sztandaru Młodych”, „Polityki”, Polskiej Agencji Prasowej, „Kultury”, a także Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”, wydawcy większości jego książek.
Był warszawiakiem, ale po prawdzie głównie warszawiakiem w podróży. Zaczęło się stosunkowo niewinnie: jako dziewiętnastoletni student odwiedza w 1951 r. Berlin, wkrótce jako reporter „Sztandaru Młodych” najpierw wędruje po Polsce, potem z legitymacją tego dziennika jedzie do Czechosłowacji, Japonii i Chin, dłuższy czas przebywa w Indiach; jako korespondent PAP przez kilka lat jeździ po Czarnej Afryce, następnie po Ameryce Łacińskiej i Bliskim Wschodzie, Związek Radziecki przejeździł wzdłuż i wszerz tak w latach jego pychy, jak i rozpadu.
Jest tam, gdzie się najintensywniej zmienia świat. Przede wszystkim za granicą, ale i w Polsce. Reportażem To też jest prawda o Nowej Hucie wpisał się do czołówki przedpaździernikowej odwilży. Rusza w daleki świat. Uczestniczy w wiecach, manifestacjach, a nawet potyczkach zbrojnych, obserwuje z bliska kilkanaście rewolucji, na jego oczach upadają cesarstwa, ale jest w kraju, kiedy w Gdańsku rodzi się „Solidarność”.
W 1960 roku, kiedy przyjechał do Afryki, niepodległość uzyskało 17 krajów; siedem lat później, tzn. w 1967 roku, kiedy wylądował w Ameryce Łacińskiej, odbyły się pucze w Argentynie, Brazylii i Peru. Ma prawo mówić o sobie: Byłem świadkiem narodzin czegoś nowego: nowego podziału świata (…) jako uczestnik wielu z tych wydarzeń w swej twórczości dałem dowód tych przemian, które oglądałem na bieżąco przez te 40 lat w Trzecim Świecie.3
Sens tych wydarzeń nie był mu dany od początku. Do ich zrozumienia dojrzewał długo. Każdy nowo poznany kraj rozszerza jego horyzonty. Nie tylko wzbogaca jego wiedzę, ale także sprzyja ujawnianiu związków między faktami i czynników uruchamiających procesy przemian. Czarną Afrykę przejeździł, przelatał i przewędrował. Cała jego sympatia była po stronie ludów wyzwalających się z kolonializmu. Czytelnicy jego reportaży z lat sześćdziesiątych podzielają jego ówczesne fascynacje, trudny, ale jednak optymizm i przekonanie, że to polityka rządzi światem, że to polityka decyduje o losach świata, wielkich zbiorowości ludzkich i pojedynczych osób.
Polityka rzeczywiście kieruje losami jego bohaterów. Mimo tych sympatii, fascynacji i optymizmu był jednak na tyle trzeźwy, że dostrzegał przyrodzoną a śmiertelną słabość większości afrykańskich rewolucji i zamachów stanu: brak pozytywnych programów. Pocieszał wówczas siebie i czytelników, że świadome politycznie siły opozycji dopiero dojrzewają4.
Po siedmiu latach pracy w Afryce los przenosi go do Ameryki Południowej. Tu trudniej o optymizm wobec obserwowanych zamachów stanu, bezpłodnej działalności partyzanckiej, krwawych aktów lewicowego i prawicowego terroryzmu. Trudno dostrzec możliwości, jeżeli nawet nie rozwiązania problemów społecznych, to przynajmniej ich załagodzenia. Nad nadzieją góruje gorzka świadomość tragizmu. Nie tylko on ulega urokowi dwóch ludzi – Salvadora Allende i Che Guevary. Nie tylko jemu zresztą wydają się wtedy oni wzorami dla przyszłych pokoleń.
Od 1973 r. w Libanie obserwuje i opisuje konflikt izraelsko-palestyński. Tragicznymi bohaterami jego reportaży stają się Palestyńczycy. Ich tragizm wynika z uwikłania w politykę, z której nie ma optymistycznego wyjścia: Młodzi Palestyńczycy muszą albo żyć w obozie, albo walczyć i zginąć jako fedaini. Kapuściński odnosi się do nich z tą samą wrażliwością i sympatią, z którą wcześniej się odnosił do wszystkich biednych, przegranych i bezradnych w Afryce i Ameryce Łacińskiej.
Skoro istotą polityki jest walka o zdobycie i utrzymanie władzy oraz jej sprawowanie, można by powiedzieć, że cała twórczość Kapuścińskiego przynajmniej pośrednio dotyczy władzy. Reportaże afrykańskie i amerykańskie, a nawet bliskowschodnie pokazywały walkę o władzę. Dwie następne książki przynoszą obraz władzy nie tej, o którą się walczy, i nie tej, którą się zdobyło, ale władzy, którą się traci, władzy w stadium schyłkowym i władzy obalonej. W obu wypadkach otrzymujemy obraz władzy wyłaniający się z relacji ludzi tej władzy poddanych: w Cesarzu są to opowieści ludzi bliskich władzy, szachinszacha przedstawiają jego byli poddani, ludzie prości. Tego, jak sobie nowa zwycięska władza poczyna z obalonymi wielkościami, możemy domyślić się z relacji dworzan o zwycięstwie rewolucji (przypomnijmy: część dworu zginęła rozstrzelana przez plutony egzekucyjne. Inni uciekli za granicę albo siedzą w więzieniu5). W Szachinszachu idzie autor o krok dalej.
Książki Ryszarda Kapuścińskiego przez wiele lat kończyły się jeśli nie happy endem, to przynajmniej optymistyczną nadzieją i wiarą w czarne gwiazdy, przekonywały do choćby moralnego zwycięstwa walczących o wolność i poprawę losu najbardziej upośledzonych. Zostawiały czytelników w przeświadczeniu, że po wygranej rewolucji wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie, a co najmniej, że w niedalekiej przyszłości prawda i sprawa szarego człowieka zwycięży. Tej postawie sprzeniewierza się Kapuściński ostatecznie w Szachinszachu. Mimo zwycięstwa rewolucji nie ma tu happy endu: torturowani zamieniają się rolami z torturującymi, prześladowani z prześladującymi.
I w Cesarzu,, i w Szachinszachu wskazuje Kapuściński ich główny – a zapewne wspólny wszystkim totalitarnym systemom – czynnik uległości poddanych wobec tyrana, a mianowicie strach. Prawda to znana co najmniej od czasu Machiavellego. Prawda też przypominana Chrystusowym wezwaniem przez Jana Pawła II, odbywającego pielgrzymkę do Polski: Nie lękajcie się! Prawdę tę ukazuje Kapuściński zwłaszcza w Szachinszachu niezwykle sugestywnie i to w momencie, kiedy śmiertelny strach pada na tych, którzy dotychczas strach budzili.
Kapuściński opisuje nie tylko to, co widzi i słyszy, ale i to, co przeżyli jego rozmówcy. Umie bowiem nie tylko obserwować, ale i słuchać, a także pytać. Rozmowy są dla niego bodaj najważniejszym źródłem informacji. Jej bogactwo zapewnia znajomość różnych języków. A Kapuściński mówi po rosyjsku równie swobodnie jak po polsku, hiszpański sam uważa za najlepiej przez siebie opanowany obcy język, biegle posługuje się angielskim, francuskim, portugalskim i niemieckim. Ale to mu nie wystarcza. W Szachinszachu zapisał refleksję: Wszyscy, którzy uczą się angielskiego, powinni wiedzieć, że tym językiem coraz trudniej porozumieć się na świecie. Podobnie coraz trudniej porozumieć się po francusku i w ogóle w jakiejkolwiek mowie, która pochodzi z Europy.6
Jest zresztą nie tylko rejestratorem rozgrywających się wypadków, przyjmuje bowiem nowe, rozszerzone pojęcie informacji, w którym się mieszczą oprócz faktów także ujawnienie mechanizmów i przekazanie nastrojów i refleksji. Nazywa się to „nowym dziennikarstwem”. Wprawdzie jeszcze nadal podręczniki dziennikarstwa, a nawet niektóre kodeksy deontologiczne postulują oddzielanie faktów od opinii, ale już coraz powszechniejsza jest na świecie, a zwłaszcza w USA świadomość, że większości czytelników wcale gołe fakty nie wystarczają i chcieliby od razu wiedzieć, jak te fakty są oceniane i przeżywane przez innych, którym się ufa.
Do przekazania nastrojów i refleksji nie wystarczają środki językowe właściwe informacji dziennikarskiej. Sięga więc Kapuściński do zasobów polszczyzny literackiej, do słów, wyrażeń i zwrotów, które nie tylko oznaczają opisywane elementy rzeczywistości, ale także jędrną polszczyzną oddają ich smak, zapach, budzone przez nie uczucia i czasem sprzeczne oceny. Toteż jego egzotyczni bohaterowie mówią po polsku odmianami stylistycznymi wyszukanymi w arsenałach naszego języka, a tak trafnie dobranymi, że wydają się specjalnie w tym celu stworzone. (…)
__________________________________________________________
1 Ten tekst nawiązuje do mojej recenzji dorobku Ryszarda Kapuścińskiego w związku z postępowaniem o nadanie mu tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Śląskiego w r. 1997.
2 R. Kapuściński: Imperium. Czytelnik, Warszawa 1993, s. 304.
3 Cyt. za: Ryszard Kapuściński. Doctor honoris causa Universitatis Silesiensis. Wyd. UŚ, Katowice 1997, s. 22.
4 Tamże, s. 23.
5 Tamże, s. 24.
6 R. Kapuściński: Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 1982, s. 156.
2 R. Kapuściński: Imperium. Czytelnik, Warszawa 1993, s. 304.
3 Cyt. za: Ryszard Kapuściński. Doctor honoris causa Universitatis Silesiensis. Wyd. UŚ, Katowice 1997, s. 22.
4 Tamże, s. 23.
5 Tamże, s. 24.
6 R. Kapuściński: Szachinszach. Czytelnik, Warszawa 1982, s. 156.