Krajobraz z krukiem
(…)
Nie pierwszy raz Mądzik zauważa, że tym, co zrównuje człowieka i przyrodę, jest brak odporności na działanie czasu, chociaż tempo poddawania się materii tej niszczycielskiej sile bywa tak różne. Tym razem jednak nieco inaczej to akcentuje. W Kresie dynamika struktur roślinno-zwierzęcych kontrastuje z wizerunkiem człowieka w bezruchu, który jednak potrafi wykroczyć poza swoją biologiczną kondycję. Dzięki temu skonstruowane na scenie międzygatunkowe przymierze pozwala odkryć nowe aspekty tego pokrewieństwa. Łączy nas nie tylko podatność na znikanie, ale i więzy braterstwa narzucające człowiekowi poczytującemu się za koronę stworzenia powinność wobec „braci młodszych” i całej reszty środowiska naturalnego. Nie chcę przez to powiedzieć, że Mądzik zrobił spektakl dydaktyczny z ekologicznym przesłaniem, ale i takiej wymowy nie należałoby pomijać. Chociaż stronił dotąd od kontekstów społecznych, to postępujące wyniszczanie planety musi go poruszać, a jako twórca wierny myśli katolickiej zapewne boleje nad rujnowaniem boskiego dzieła i rozważa to jako grzech obciążający nasze zbiorowe sumienie. Dlatego w kolejnym przedstawieniu przygląda się, jak koło życia i śmierci zagarnia drzewa, ptaki i ludzi. W obiegu przyrodniczym dopełnia się to tak naturalnie. Resztka ściętego drzewa staje się siedliskiem dla innych istot. Nowe życie czerpie zasoby z jego rozpadu. Widzimy umieranie, lecz nie słyszymy skargi albo nie rozumiemy jej języka. Lęk o siebie sumujemy z bólem, który ten widok w nas zostawia. Płodzimy następców, broniąc się przed przemijaniem, bo łańcuch pokoleń pozwala trwać jakiejś cząstce nas przez wieki, ale to nie wystarcza. Człowiek z Kresu pragnie jeszcze innej pociechy. Wpatruje się więc w horyzont metafizyczny.
Toteż Kres, implikowany fizyczną degradacją, rozpadem i motywami wanitatywnymi, nie jest dziełem pesymistycznym, bo nie godzi się z nicością. Przed człowiekiem, jak zawsze, choć tym razem może nieco dyskretniej, otwiera szansę eschatologicznej perspektywy z życiem po życiu. Przesłanie memento mori zakodowane w znakach teatralnych działa ze sceny z tym większą siłą, im staranniej eliminujemy z naszego życia rozmowę o śmierci. Artystyczne ujęcie tej trudnej do zaakceptowania prawdy nie może znieść całego jej ciężaru, ale dzięki swej katartycznej mocy potrafi ją wpisać w kontekst boskiej emanacji. A wszystko, co współbytuje z człowiekiem na ziemi, uszanować jako nośnik życia, nawet jeśli jest ono kierowane instynktem lub ma co najwyżej organiczny wymiar i podlega biologicznej zatracie bez możliwości kontaktu z sacrum. Jest jednak apriorycznie święte.
(…)