Jestem dzieckiem ekranu dotykowego
Debiutancki tom wierszy Sary Akram fascynuje mnie na kilku płaszczyznach. Poczynając od tytułu, intrygująco niejasnego. karm: Rozkaz karmienia? Dopełniacz liczby mnogiej wyrazu „karma” (w znaczeniu przyczyna)? Generalnie nie przepadam za sztuką, która zmusza do szperania po leksykonach i encyklopediach, stokroć wolę przezroczyste środki ekspresji, ale też sam fakt, że w utworach roi się od wyrazów i wyrażeń rzadkich, nowych bądź używanych jedynie w pewnych zamkniętych środowiskach, sugerować może jakąś nową falę poezji. Nie tylko w kontekście polskim. Już bitnicy epatowali mową undergroundu – bliższą skowytowi. Zburzyli tym samym solidne ściany, w jakich zamykała się kultura. Dali usłyszeć to, że kultura zagdakiwała właśnie skowyt. Ten zaś był. Tkwił wcale nie na zewnątrz.
W przypadku karm: Sary Akram ważna wydaje mi się sama w sobie gra językową ekskluzywnością. Gra – czyli odmiana zabawy, coś z pogranicza prawa i logiki oraz uwolnienia od szablonu – może ekskluzywnością samą w sobie. Po części ze świadomością, że następuje coś z wymiany jednego szablonu na inny. Kluczowa jest tu inność. Motywuje do przyglądania się znaczeniom każdego elementu języka, który też jest zresztą rodzajem gry i manipulacji, naszą odpowiedzią na bodźce. Język powstał dla manipulacji. Tak więc przykładowy czasownik u Sary Akram – „prototypować”. Co? – „kaskady”. Z samej definicji prototypu – że to „pierwotne, najwcześniejsze urządzenie, obwód lub program”, a „służy jako wzorzec doświadczalny, odtwarzający pełny zakres funkcjonalny wyrobu” i „jest charakterystyczny dla produkcji seryjnej i masowej” – da się wyodrębnić słowa-sygnały: „pierwotność”, „doświadczenie”, „pełny zakres” oraz „produkcja”, „masowość” i „seryjność”. Nadają one zjawisku industrializacji rys odwieczności, archetypowości. A temu, co „onego czasu”, nadają posmak masowej tandety. Ta poezja buduje cegiełka po cegiełce coś w rodzaju materii absurdu. Nie jest jednak konceptualna. Przeciwnie, to jakaś hiperrealistyczna notacja stanu rzeczy. Świat „normalnego języka” po prostu stał się absurdalny.
A odkąd? Od „pierwszych, najwcześniejszych urządzeń” – podejrzewam osobiście. Oglądałam niedawno wystawę fotografii bezkresnych śmietnisk na Saharze: zwozi się tam odzież, obuwie, inne cofnięte ze sprzedaży supermodne na chwilkę produkty przemysłowe (za każdym wpierw, zanim dopuszczono go na rynek, stały opiniowany projekt i kampania reklamowa), zderza się więc spokój, cisza, dzikość pustyni z bałaganem rzeczy, każdej z osobna kalkulowanej; zderza się dostojność pustki z dostojnością szmaty. Zderza się upał natury z tworzywem odpowiadającym za przegrzewanie się atmosfery na planecie. Dwa tedy radykalnie odmienne porządki, przy czym porządek saharyjskiego bałaganu jest prototypem opracowanym dla oczyszczenia wielkich miast.
Wyraz „prototypowanie” u Sary Akram połączony z „kaskadą” – mleka – z ekranem smartfonu, zdaje się ciskać nasz udziecinniony już świat wirtualności (i gry) w świat Prapoczątku, jak gdyby wszystko surfowało w dół, w macierze wyjściowe. Ale mity oznajmiały nam, że „wtedy” trwała teomachia, gigantomachia, totalna prawojna, wojna-matka, matka-metamorfoza. Bo istotą wojny nie jest wcale nienawiść – ale metamorfoza.
Po drugie – konsekwentna metamorfoza języka, która poezję tę przesyca, oddaje świadomość znalezienia się nad krawędzią. Niespokojne czasy to slogan. Niepokój czasu wyrażają już nie argumentacje, nie przestrogi ani recepty, ale glosolalia. Chodzi o sam impuls, by się jej poddać. Jak w opublikowanym niegdyś w „Akcencie” świetnym wierszu, w którym tytułem jest ikonka podobna do matematycznego znaku nieskończoności: o chłodnym poranku dążymy do końca swoich (…) cierpień / odczytujemy znaki (…) / log org gol gogol og:url debug lofofor chloroform / powtarzaj sobie w myślach datura datura / świat się nie skończy dopóki1.
Silnie trujący kwiat datury, inaczej bielunia dziędzierzawy, nosił nazwę „anielskie trąby”. Gdzieś w podtekstach każdego słowa u Akram brzęczy mi niecierpliwy odgłos Dies Irae. Coś się kończy. Można z pasją notować wierszami – w karm: bardzo krótkimi, jak na szczękościsku – wychwycone wrażenia, zaznaczając co krok, że wcale nie ma się pewności, czy były one właśnie takie, czy może są „zmyślone”, czy prawdziwe jest „znikam znikam / mój szer przeciw śladowi węglowemu” – straciliśmy przecież wiarę we własną percepcję, tym bardziej w pamięć. Chyba jesteśmy przeklęci / tak wychodzi z testu osobowościowego / który podsyła mi koleżanka2 – czytam w muzyce niezależnej, innym utworze z tej samej znakomitej prezentacji, z jaką można było się zapoznać na łamach „Akcentu” przed 6 laty. Był to debiut prasowy autorki, na co dzień językoznawczyni na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Zaciekawienie wojną jako fenomenem psychiki znalazło wyraz w jej pracy doktorskiej pt. Narracje o WOJNIE w reportażach Wojciecha Jagielskiego. Perspektywa „lingwistyczno-kulturowa. Jagielski opisywał wojny afrykańskie, szczególnie brutalne, odrażające. Akram zatem wie, że wojna, nawet „tylko” o kulturę, to bez wyjątku śmietnik. Ale czy sama jest człowiekiem nadal? Obudziłam się na śmietniku i po raz pierwszy w życiu doświadczyłam prawdziwej obfitości – czytamy w wierszu captcha, które to słowo zdobywa sobie ostatnio wielką popularność, a odnosi się do prostego testu mającego potwierdzić, że jest się człowiekiem, a nie programem próbującym zhakować konto chronione hasłem. Właśnie. Wojnę stanowi zakwestionowanie prawdy. I nowy język. Który nawet po jej zakończeniu osadza się agresywizmami w dowolnej już dziedzinie życia. Nawet Konkurs Chopinowski bywa nazywany „walką” i ma „zwycięzców” oraz tych, co „doznali klęski”, względnie „katastrofy”. W rzeczy samej, język jest wrażliwym organem blisko związanym ze zmysłem smaku, w jego sensie Herbertowskim.
Po trzecie, poetka stanęła wobec pewnej zmory literackości – przyjęcia jakiejś poetyki. Co zawsze determinuje jakąś autodefinicję, jakąś deklarację co do idei lub ideologii, wymusza łączenie autorów w ponadsłowne grupy, lewitujące już bez związku z pięknem dzieł. Sara Akram dała temu wyraz – na pustej karcie wierszem-wersetem czy wiesz że jesteś ofiarą „planowego postarzania produktów”? Co oczywiście wyraża też diagnozę, jaką postawił Walter Benjamin w Twórcy jako wytwórcy: w maszynerii kulturowej nie sposób już poruszać się tak, by któryś z trybów nie wyszarpnął pomysłu i nie złożył na przygotowanym taśmociągu. Do czego dochodzą natychmiast stereotypy w postrzeganiu siebie: poprzez płeć, uniesienia albo porażki erotyczne, wiarę czy niewiarę w Boga, poczucie przywództwa. Tak więc karm: wymknęło się absurdom w taki sposób, że na nich poprzestało, bo są rzeczywistością. To doprawdy warte namysłu, jak bardzo zmienia się samoświadomość, odkąd człowiek zestawia rzeczywistości „materialne” i „urojone”. Na marginesie: w moim Wrocławiu ukazuje się coraz więcej utworów skupionych na sacrum. Zwykle chodzi w nich o sacrum kulturowo uznane i zadbane. Tak więc dochodzi do głosu nostalgia: poeta na brzegu sakralnego oceanu widzi, że trwa jakiś nieodwracalny odpływ – fala za falą święta rzeczywistość cofa się, a odsłonięte łachy piasku przypominają rozrastające się groteskowe śmietnisko przyrody oraz idei. Nawet wiedząc o Rybaku nad morzem śmierci Wielimira Chlebnikowa, utworze też wybłysłym na krawędzi „wszystkiego, co ludzkie”, nijak nie potakiwać wtedy poecie w jego smutku, w jego ironicznym chichocie okraszonym zazwyczaj cytatami z mędrców Kościoła i Wschodu.
W karm: nie ma śladu narcyzmu, też zaprojektowanego współczesnemu człowiekowi tak, aby sprawnie potrafił „zbierać pęknięte odblaski niech zgadzają się zikosy”. System ZikOS – czytam w Wikipedii – umożliwia analizę mechaniki przewodów, parametrów elektrycznych linii i oddziaływań linii na środowisko. Opracowane rozwiązania umożliwiają zaawansowaną analizę aktualnego stanu linii, efektywne projektowanie nowych i modernizowanych linii oraz skuteczną ocenę zagrożeń środowiskowych związanych z ich eksploatacją. W ramach systemu ZikOS opracowano i zaimplementowano zaawansowane algorytmy obliczeniowe dla poszczególnych modułów systemu, a także wykorzystano nowoczesne metody wizualizacji 2D oraz 3D.
Nie ma w karm: właściwie nawet prywatności – domu, miasta ani kraju. Ani krajobrazów. Ani przedrzeźniania kultury. To wszystko zastąpiła technosfera technozoiku. Podmiot mówiący obserwuje świat ulokowany w wirtualnej globalnej wiosce, w ekranie albo raczej w dotyku ikon. Jest dotykiem. Przejmującym dotykiem.
To odwrócenie przestrzeni poetyckiej fascynuje jak widok zbliżającego się ostrza w chwili egzekucji. Tutaj w kolorze różowo-niebieskim, bo w tej tonacji utrzymana jest ilustracja na okładce książki. To kolorystyka trochę jak z porcelanowych figurynek u Marii Antoniny. Może faktycznie w naszej belle époque wskazać da się niejedną analogię z Paryżem roku 1772, który witał bukietami kwiatów Toinette, zachwyconą do łez uczuciowością ludu (w tamtym momencie wolała stokroć patrzeć na lud niż na wersalskie ogrody, choć – pozwolę sobie zauważyć – też prefabrykowały one coś, co miało pozbawić Naturę krzywizn i kakofonii, aby ucieleśniła Geometrię, jak drzewa przystrzyżone w stożki i kule, tak że nawet w wichurę nie mąciła się ich perfekcyjna linia). Ten odległy, zdałoby się, świat historii, trwa wciąż w Sieci, w sferze prototypowań, eksperymentu z definiowaniem człowieka, a tym samym – jak podkreśliła Akram – nie możesz dalej służyć za prototyp więc obalasz ostatni mit o sprawiedliwym / podziale Siri dokonuje przeglądu twoich osiągnięć nie możesz się rozpoznać.
Ba, kim/czym jest ów-owa-owo Siri? The most private digital assistant. Siri learns what you need. Not who you are. What you ask Siri isn’t associated with your Apple Account. The power of the…
Aby wyłączyć funkcję Dyktowanie, przejdź do ekranu Ustawianie…
- S. Akram: wiersze. „Akcent” 2018, nr 4, s. 88 ↩︎
- Tamże. ↩︎

