Między otwarciem a zamknięciem
O „Spotkaniach” Bolesława Lutosławskiego
(…)
Formalnie są to niezwykle proste portrety: czarno-białe, o dużym kontraście, często przypominają bardziej grafiki niż zdjęcia. Szczegóły są na ogół nieistotne i niejeden nadgorliwy formalista przyczepiłby się do warsztatu: tu i ówdzie za krzywo, za nieostro, za dynamicznie, za symetrycznie, za czarno, za jasno, za blisko, za daleko, tu ucięte, tam przepalone. Znać jednak, że każdy „błąd” jest tu potrzebny, że podręcznikowo wykonany portret byłby po prostu reprodukcją twarzy, twarzą skserowaną na kliszy fotograficznej. Tak pracować może tylko ktoś, kto doskonale opanował zasady portretu i wie, kiedy może je bezkarnie nagiąć lub zignorować, a kiedy zgoła stanowią one przeszkodę. Koniec końców nawet suma precyzyjnie rozplanowanych błędów jest w stanie dać efekt, jakiego niepodobna osiągnąć przy absolutnym posłuszeństwie wobec reguł. Zresztą o tym, co jest błędem, decyduje logika obrazu, zdolna unieważnić wyłamanie się z kanonu, czy może raczej – uczynić z tego atut pracy. Patrzę na te portrety, odrzucam łatwą pokusę szkolnej oceny i myślę sobie: do licha, to gra!
Sprezzatura! Z jednej strony świadome wykraczanie poza ścieżkę, komunikat: „Wiem, na co nie mogę sobie pozwolić, i dlatego wiem, na co mogę sobie pozwolić”. Z drugiej jednak brak typowej dla sprezzatury nonszalancji i dezynwoltury w podejściu do reguł. Lutosławski zresztą nie łamie ich par excellence, po prostu ściśle je podporządkowuje swojej artystycznej wizji. Czyż nie o to właśnie chodzi? Problemem byłaby sytuacja odwrotna: ograniczanie i zubożanie wizji wskutek bezkrytycznego posłuszeństwa wobec reguł. Portrety są głównie poważne, spokojne, dopracowane; co prawda odrobina humoru, ironii i właściwego dla niej dystansu ożywiłyby album, ale powaga to nie zarzut; jest efekt, a nie efekciarstwo, refleksja, nie prowokacja.
(…)
Całość w wydaniu papierowym i na www.nexto.pl albo www.e-kiosk.pl


