Jacek Zalewski. Smutek ironistki albo skarb, którego nie było. Wokół „Empuzjonu” Olgi Tokarczuk

Spis treści numeru 1/2023

Smutek ironistki albo skarb, którego nie było

Wokół „Empuzjonu” Olgi Tokarczuk

Paulinie Chmiel

Nobel. Wisława Szymborska nazwała otrzymanie Nagrody Nobla „katastrofą” – jakże trafnie! Nagroda ta, dowód najwyższego uznania, jest zarazem delikatnym przypomnieniem, że czas abdykować, złożyć broń i przestać produkować. Cóż bowiem można napisać, kiedy się osiągnęło szczyt, a przede wszystkim – w jakim celu? Można oczywiście próbować z premedytacją zdyskredytować swoje dotychczasowe osiągnięcia, zaprzeczyć im, świadomie zrobić coś poniżej nie tylko możliwości, ale i oczekiwań. Literatura, jak żadna inna dziedzina podlegająca ocenie przez Akademię Szwedzką, nadaje się do tego idealnie. Ekonomista lub przyrodnik nie zanegują swojego dzieła, to niemożliwe, pisarzowi jednak nic w tym nie przeszkadza, poza… brakiem chęci. Duma, ambicja, pragnienie dorównania sobie, a zwłaszcza przewyższenia siebie, nakazują mu bić własne rekordy; że na ogół się to nie udaje i autor osuwa się przy tym w śmieszność, to inna sprawa, nikt nie jest impregnowany na próżność. Cóż jednak, gdyby porażka miała być nie wypadkiem przy pracy, ale projektem? Dodajmy, projektem całkowicie niedorzecznym i z gruntu sprzecznym, albowiem wspomniana próżność, rzecz najzupełniej niezbędna do pisania, zarazem wyklucza jakiekolwiek pomysły, żeby własne pisanie zakwestionować choćby w ironiczny sposób.

W Nagrodę Nobla, być może w każdą, ale w literacką w szczególności, wpisane jest napomnienie: twoje dzieło się dopełniło, odejdź, czas jest ku temu najlepszy z możliwych, nie wybaczymy ci, jeżeli jakimś nieudanym projektem zniszczysz piedestał, na jakim cię umieściliśmy. Pisarz tymczasem, tak sprawny w odczytywaniu ukrytych znaków, tego, widocznego aż nadto, nie raczy zauważać. Wie, że to samo społeczeństwo, które najchętniej widziałoby go już w trumnie, oczekuje jednak dalszego tworzenia, może tylko gwoli rozkoszy poczucia się rozczarowanym. Niszczenie własnych bożyszcz to wszak część tego samego procesu co ich uprzednie kreowanie; z jakiegoś powodu pisarz bierze w tym aktywny udział i, chcąc albo nie chcąc, bardziej jednak chcąc, uczestniczy w rytuale pisania po Noblu.

To obciążenie można obrócić i wykorzystać na własną korzyść: nagrody nie zabiorą, drugiej nie dadzą, można wreszcie sobie pozwolić na wszystko, pracować według rytmu własnego, a nie środowisk, w jakie jest się tak czy owak uwikłanym. Rozczarowanie publiki to nie koniec świata, raczej cena, jaką warto zapłacić, żeby wreszcie opublikować coś, na co się już od dawna miało chętkę, ale nie wypadało. Pozorne kajdany, które przynoszą wyzwolenie i swobodę, o jakiej się wcześniej nawet nie marzyło. Nobel? Psikus, jaki czytelnicy robią ulubionemu pisarzowi po to, by dać mu szansę zrewanżować się psikusem równie wyrafinowanym.

Wszyscy czekali na nową książkę Olgi Tokarczuk, pierwszą po Noblu. Wytrzyma presję? Utrzyma poziom? Nie zawiedzie? Nie zawiodła.

Empuzjon. Tytułu najnowszej książki Tokarczuk1 zrazu nie sposób nawet zapamiętać, ale po jakimś czasie trudno się od niego uwolnić. Nigdy się nie dowiemy, ile wykształconych, oświeconych osób najpierw zadało sobie pytanie: „co, u licha, znaczy to słowo”, a potem odczuło zawstydzenie, że nie zna odpowiedzi. Rzeczywiście tytuł jest dziwny, nawet nie próbuj googlować, nic tam nie znajdziesz. Pozwól mi, proszę, nie wyjaśniać, co znaczy Empuzjon – powiedziała Tokarczuk w wywiadzie dla „Zwierciadła”. Możemy sobie tylko wyobrazić satysfakcję pisarki, przeczuwającej pomieszanie, w jakie wprawiła każdego, kto chciałby dociec znaczenia tego dziwacznego słówka.

Jednakowoż tropy nie są specjalnie zawiłe. W mitologii greckiej Empuza (Έμπουσα) to bogini strachu ze skłonnością do mordowania i pożerania swoich ofiar. Empuzjon byłby zatem siedliskiem owych stworów płci żeńskiej, miejscem może i ciekawym poznawczo, ale z gruntu niewłaściwym, żeby się tam zapuszczać. Nawiedzającą niekiedy mężczyzn chęć bycia pożartym przez kobietę tutaj należy potraktować nie symbolicznie, ale z całą dosłownością. Kobieta kastrująca, choćby najbardziej groźna, jest przy Empuzie nie bardziej niebezpieczna od gospodyni domowej, na swój sposób ma nawet na mężczyznę dobroczynny wpływ, bo uświadamia mu jego nędzę. Empuza tymczasem to kres nędzy, szczególnie w przypadku mizogina: jakież to upokarzające, ponieść ostateczną klęskę za sprawą kobiety, a właściwie kogoś mniej i jednocześnie więcej niż kobiety!

Empuza byłaby zatem tym, co w kobiecie demoniczne (dlaczego tylko w kobiecie?). To, co demoniczne, jest tym, co skryte; to, co demoniczne, wyraża się w lęku przed dobrem (…). Jeśli milkliwość nie doprowadzi do zupełnego szaleństwa, które jest smutnym perpetuum mobile monotonii, to jednostka zachowa pewną ciągłość z resztkami ludzkiego życia (Kierkegaard). Dokładnie takie są Empuzy w książce Tokarczuk: milczące, skryte aż po nieobecność, a jednak przesycające nieokreśloną grozą atmosferę Görbersdorfu, śląskiego uzdrowiska, do którego główny bohater, student inżynierii Mieczysław Wojnicz, przyjeżdża w tysiąc dziewięćset trzynastym roku, aby podreperować zaatakowane przez prątki gruźlicy płuca. Długo nie będzie sobie zdawał sprawy, że to nie gruźlica jest jego największym zmartwieniem.

Dowcip. Najpierw jest trup, a potem… napięcie spada. Gdyby nie podtytuł książki (Horror przyrodoleczniczy), trudno byłoby się domyślić, że mamy do czynienia z opowieścią grozy. Narracja snuje się niczym melancholijny zombie, który zapomniał o swoim przeznaczeniu, fabułę dałoby się streścić na odwrotnej stronie znaczka pocztowego, a może nawet upchać w jednym, niezbyt długim SMS-ie. Wojnicz pojawia się w sanatorium w Görbersdorfie i zaraz potem umiera tam – co ważne – kobieta, Klara Opitz. Płeć trupa o tyle jest ważna, że kobiet na kartach Empuzjonu nie ma prawie wcale, ale z drugiej strony to powieść o kobietach i – co zrazu nie jest wcale oczywiste – pisana z perspektywy kobiet. Śmierć Klary robi na Wojniczu spore wrażenie, na pozostałych kuracjuszach mniejsze, jednak nikomu nie przeszkadza to w tym, co stanowi istotną treść książki: ględzeniu (głównie o kobietach) oraz piciu schwärmerei, tajemniczej nalewki, która wprowadza umysły mężczyzn w dziwne odrętwienie. Cała reszta dzieje się niejako przy okazji i w przerwach między dyskusją a piciem.

Przyznajmy, punkt wyjścia do stworzenia horroru Tokarczuk wybrała nieźle, choć w zgodzie z klasycznymi regułami gatunku: grupa obcych sobie ludzi zostaje wrzucona w izolowane od świata środowisko. Do tego dowiadują się oni, że co jakiś czas z nieznanych przyczyn ktoś umiera, lecz – taka ciekawostka – w całym mieście nie ma ani jednego cmentarza. Jednak sposób prowadzenia przez autorkę opowieści daleko odchodzi od tego, co znamy z horrorów na przykład Stephena Kinga, w których nawet opis węża przeciwpożarowego potrafi wpędzić czytelnika w psychozę. To raczej schemat kryminału filmowego z lat 80. ubiegłego wieku, więc przez większość czasu trzeba się przemęczyć przy ospałej niczym jesienny motyl fabule, żeby na koniec zasłużyć na eksplozję zdarzeń, trupy i przemoc. Zupełnie jak w Rejsie: Nuda. Nic się nie dzieje. Dialogi niedobre, bardzo niedobre. W ogóle brak akcji jest.

Podtytuł – bez względu na to czy trafiony, czy nie – jest dowcipem, jednym z wielu, jakie Tokarczuk przygotowała dla czytelników. Niewiele przeto zrozumie z książki ten, kto będzie czytał ją dosłownie, w dobrej wierze licząc, że Tokarczuk poprowadzi go przez lekturę prostą drogą. Każdy, kto przez naiwność, intelektualne lenistwo lub niedbałość odmówi czytania między wierszami, będzie przypominał owych bohaterów Empuzjonu, którym schwärmerei mąci umysły i nie pozwala na formułowanie logicznych sądów. Tak, „horror przyrodoleczniczy” to dowcip, ale i akt performatywny, bo dekretem przyporządkowuje książkę do określonego gatunku literackiego. Gdyby nie podtytuł, nie sposób byłoby się domyślić, że to horror, więcej: nie byłoby czego się bać. Przypomina to nieco ową anegdotę o zbiorze esejów Martina Hei­de­ggera Budować, mieszkać, myśleć, który ponoć w jednej z bibliotek znalazł swoje miejsce w dziale „architektura”.

Przemoc. Simone de Beauvoir zapytana kiedyś, czy jest feministką, odparła natychmiast: „Mój Boże, tak, jak każdy normalny człowiek”. Wiedziała bowiem doskonale to, co w gruncie rzeczy oczywiste nie jest: że kobieta to normalny człowiek – ani lepszy, ani gorszy od mężczyzny, którego wieki supremacji uczyniły niesprawiedliwym punktem odniesienia. Punktem na tyle silnym, że nawet kobieta feministka często traktuje go jako absolut, mówiąc inaczej – pragnie zostać mężczyzną. Korczak mówił, że nie ma dzieci, są po prostu mali ludzie; pociągnijmy to dalej i dodajmy: nie ma kobiet i mężczyzn, są po prostu ludzie różniący się płcią. Prawda, wynikają z tego nieredukowalne różnice, te zaś mają swoje kulturowe i obyczajowe konsekwencje – a że one same nieredukowalne nie są, dowodem feminizm. Trudno jednak o coś bardziej społecznie absurdalnego niż przekonanie, że z racji płci należą się przywileje, korzystniejsze prawo lub lepsza pozycja. Mylę się, to nie tylko absurdalne, ale i niebezpieczne, łatwo sobie wyobrazić, że oto stosunek sił ulega odwróceniu i teraz druga płeć uzyskuje przewagę, po czym mści się na tej pierwszej za dekady, wieki ucisku. Przeto nie tyle w imię równowagi, ile po prostu rozumu należałoby czym prędzej dążyć do ich równości wobec prawa, może nawet obyczaju, jest to bowiem jedyny sposób, żeby nie powiem zlikwidować, bo to niemożliwe, ale choć – zminimalizować przemoc i wynikające z niej napięcie między płciami.

(Czyż najbardziej fascynująca nie jest owa „przeklęta resztka” przemocy, której niepodobna usunąć ze społeczeństwa i która je w dużej mierze konstytuuje? Będąca częścią uniwersalnej przemocy utrzymującej nas w ruchu i pozwalającej trwać jako zwarta zbiorowość? Obecna w języku i zwyczajach jako ich immanentna składowa? Powiedzmy wprost: świat całkowicie pozbawiony przemocy byłby światem, w którym nie da się żyć, a w każdym razie nie byłby to ludzki świat).

(…)

1 O. Tokarczuk: Empuzjon. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2022, ss. 391 + 9 nlb + 2 karty tablic.

Dalszy ciąg w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.