Jerzy Święch. „czułem się kiepsko i miałem częste bóle…”. O biografistyce dzisiaj na marginesach biografii Josepha Conrada

Spis treści numeru 4/2008

„czułem się kiepsko i miałem częste bóle…”

O biografistyce dzisiaj na marginesach biografii Josepha Conrada

 

Jakiego rodzaju zainteresowania otaczają dziś osobę pisarza? Czego mamy się spodziewać po biografii? Czy w centrum uwagi ma się znaleźć autor jako osoba prywatna, czy przede wszystkim jako twórca, czy też jeden i drugi naraz, ale wtedy jak te dwa oblicza ze sobą pogodzić? Życie Josepha Conrada Korzeniowskiego pióra Zdzisława Najdera, kolejna i jak dotąd ostatnia biografia autora Tajfunu1, stanowi doskonałą okazję do postawienia takich (i innych) pytań. Odsyła do niezwykle obfitych źródeł i dokumentów, czego z pewnością nikt na taką skalę wcześniej nie zrobił, dzięki czemu mamy okazję przekonać się, ile w tym, co dotąd napisano o życiu pisarza – a napisano wiele – jest zaniedbań, błędów i uproszczeń, jak bardzo legenda przysłania prawdę o „człowieku żywym”, czyli o Conradzie takim, jakim był naprawdę. Jest to pierwszy, widoczny od początku i niewątpliwy, cel tej biografii. Możemy go nazwać rewindykacyjnym, gdyż chodzi o przywrócenie prawdy o życiu wielkiego pisarza tam, gdzie głosi się półprawdy, o pokazanie go takim, jakim był, czy może raczej, jakim stawał się oczach innych, a także jak sam o sobie pisał (a jak wiadomo Conrad nader chętnie wypowiadał się na własny temat i to w różnych okolicznościach). Stąd jego wizerunek vu par lui-meme mieni się odcieniami stosownie do oczekiwań, takich lub innych „zamówień”, słowem wiele w nim niekonsekwencji, a czasem i sprzeczności.
Biograf, który cel swoich przedsięwzięć upatruje w mówieniu prawdy i tylko prawdy, musi wszakże odpowiedzieć sobie na podstawowe pytanie: czy mianowicie dotarcie do niej jest możliwe w pełni, a może tylko w jakimś stopniu, skoro źródła, na jakich się opiera, dostarczają informacji niepełnych i – co tu mówić – często tendencyjnych? Wszak każde źródło historyczne niesie także informację o samym sobie, celach, jakim miało służyć, o kulturowych uwarunkowaniach wszelkich przekazów historycznych itd. Nie ma nagich faktów, zawsze są już jakoś „opakowane”, a do rąk biografa zdarzenia z życia pisarza docierają w formie przepracowanej przez jego poprzedników, a więc noszą na sobie ślad czyichś intencji, obcych ingerencji. Najder jest na tyle świadomy nieoczywistości tego, co nazywa się faktem, że postępując śladami Conrada wie, iż nie porusza się bynajmniej po terenie dziewiczym. Owszem, miejscami jest to teren już wcale dobrze udeptany, o czym biograf też musi stale pamiętać, jeśli nie chce ulec kolejnemu złudzeniu, że to tylko jemu fakty powierzają swój sekret, dotąd zakryty przed wzrokiem innych.
Biograf, pisała Virginia Woolf z okazji wydania jednego z dzieł klasyka tego gatunku, Lyttona Stracheya, musi nas wyprzedzać, jak górnika wyprzedza jego kanarek, żeby sprawdzić czystość powietrza – wykryć fałsz, zakłamanie i obecność przeżytych już konwencji. Jego zmysł prawdy musi być ostry i wyczulony2 . Drogą do tego jest zestawianie opinii o pisarzu pochodzących z różnych źródeł, co nie prowadzi do odkrycia prawdy ostatecznej, lecz pokazuje możliwości i ograniczenia, wśród których pracuje biograf. Ostatecznie to czytelnik musi sobie wyrobić opinię, które z nich są bardziej, a które mniej prawdopodobne. Autor Życia wie przecież dobrze, że dokłada tylko własną cegiełkę do tej ogromnej budowli, której fundamenty zaczęto wznosić już za życia pisarza, potem ją z uporem i systematycznie rozbudowywano, ale w taki sposób, iż cała architektura nie odpowiada żadnemu stylowi, sprawia wrażenie budowli eklektycznej, pełnej przybudówek i ozdobników. Zadanie biografa polega w znacznym stopniu na sprawdzaniu fundamentów tego gmachu, wykryciu jego bezstylowości. Tuż pod metaforą Virginii Woolf o górniku kryje się inna: dobry biograf musi posiadać dyspozycje detektywa, wykazać tę samą zręczność w odczytywaniu poszlak, ukrytych intencji, aluzji i niedomówień. A przecież od nich aż roją się listy Conrada, najobszerniejszy blok materiałów, jakim dysponuje biograf, źródło, którego informacyjnego znaczenia nie podobna przecenić, ale które wymaga też krytycznej lektury. Dotyczy to także innych dokumentów, jakimi są np. relacje osób znających pisarza, w pierwszej kolejności tych, z którymi pozostawał w najbardziej zażyłym, codziennym kontakcie, a więc żona i syn (jak wiadomo, oboje zostawili książki o nim), dalej przyjaciele, zwłaszcza ci, wobec których mógł sobie pozwolić na większą szczerość, wreszcie ludzie przygodnie poznani, ale których świadectwo wnosi często jakiś ciekawy rys do portretu pisarza, widzianego w przelocie, nieuprzedzonym wzrokiem. Wszyscy oni tworzą coś w rodzaju „wspólnoty interpretacyjnej”, dostarczającej wiedzy o pisarzu, ale jest to wiedza przepuszczona przez filtr cudzych spojrzeń.
Nie mogąc pisać o wszystkim, co znajduje w dokumentach, biograf musi pisać o tym, co dla swojej koncepcji uważa za najważniejsze, najbardziej godne uwagi – a więc naprawdę o czym? Chodzi o jeden z największych dylematów, przed jakim staje biograf świadomy zadania, jakiego się podjął, pamiętając bowiem o tym, że – jak to kiedyś rzekła Maria Dąbrowska – „każdy szczegół dotyczący Conrada jest ważny”3, wie równie dobrze, że wiedziony własną intuicją, wszak omylną, musi przecież jedne „szczegóły” uznać za ważniejsze od pozostałych, czyli skazać te drugie na chwilowy niebyt. Wszak może się okazać, że któregoś dnia wydobędzie je z cienia niepamięci jakiś kolejny biograf i każe im przemówić pełnym głosem. Nigdy dość powtarzania truizmu, że każda biografia, nawet tak rygorystycznie traktująca swoje zadanie, jak ta, autorstwa Zdzisława Najdera, jest tylko próbą rekonstrukcji życia pisarza wedle pewnych założeń, choćby były one jak najgłębiej ukryte, choćby – jak właśnie tutaj – na pierwszy plan wysuwały się dokumenty, a z nimi „człowiek żywy”. Te, z jakich korzysta biograf, są przecież niczym innym, jak tylko fragmentami większej całości, a ich pozycja w ramach tej całości nie jest nigdy do końca ustalona. Przeciwnie, mogą tworzyć wciąż inne, zmienne konfiguracje, aktualne, czyli ważne dzisiaj, jutro mogą zostać zepchnięte na margines. Słowem, dokumenty są fragmentami w ciągłym ruchu, czekającymi wciąż na swoją kolej, na ślepy traf, który – wreszcie! – odda im sprawiedliwość. Drugi więc cel tej biografii, wcale niesprzeczny z pierwszym, to cel rekonstrukcyjny, mniej widoczny od tamtego, ale dla wyglądu biografii kreującej wizerunek pisarza – decydujący.
Dla biografa istotne jest to, co się niejako nadbudowuje nad faktami, dlatego, by osiągnąć satysfakcjonujący rezultat na tym polu, należy ów „budulec” potraktować z największą uwagą i ostrożnością. Biografia jest hipotezą całości, której na imię „życie pisarza”, układaniem mozaiki z wybranych kamieni, które do siebie nie w pełni przystają. Najder jest świadomy wszelkich zabiegów rekonstrukcyjnych, każde posunięcie w polu możliwości, jakie stwarza interpretacja faktów, które mogą wykładać się wielorako, bywa tylko domysłem, grą o lepsze rozumienie tego, czego definitywnie zrozumieć się nie da. Życie Josepha Conrada Korzeniewskiego jest pasjonującym teatrem takiej gry. Biografowi nie wolno dać się zwodzić idealizacjom i brać mitów za wierne sprawozdanie. Musi jednak zrozumieć mechanizm psychologiczny, który skłaniał Conrada do autobiograficznych fantazji: było to podciąganie przeszłości do poziomu tworzonej z wysiłkiem wizji sensu własnego życia (I 280-281). Legendotwórcze wypowiedzi Conrada są zawsze przedmiotem uważnej analizy, jakby ogniwem łączącym życie pisarza z jego twórczością nie były fakty, lecz ich symboliczne odbicie w wyobraźni pisarza, który mając przed sobą taki cel, tworzy własny, duchowy wizerunek. Przecież dzieło – co sam Conrad akcentował – jest tworem wyobraźni pisarza i toleruje tylko te fakty, nad którymi potrafi on suwerennie zapanować, wtrąca zaś w niebyt wszystko, co, choć ważne w życiu, pozostaje obojętne dla jego dzieła. Prawdziwy biograf obawia się najbardziej nie tego, że utonie w faktach, których jest zawsze za dużo, lecz że wizerunek autora, jaki buduje, może się okazać konstrukcją tymczasową, wystawioną na niebezpieczeństwo interpretacji niezgodnej z tą, jaką proponuje.
Biograf, obcujący ze swoim pisarzem przez długie lata – a Zdzisław Najder jest tego najlepszym przykładem, niezmordowanie gromadzący wciąż nowe dokumenty, z których każdy może rzucić inne światło na sprawy pozornie dobrze znane, krytycznie patrzący na dokonania swoich poprzedników – stopniowo zżywa się z bohaterem własnej opowieści. Uczy się jakby jego oczami patrzeć na świat, rozumieć go w pół słowa jak nikt inny przed nim, dopowiadać własnym głosem to, czego pisarz powiedzieć nie zdążył, nie potrafił lub zwyczajnie nie chciał. Otóż tylko taki biograf albo dąży do pełnej empatii z autorem, albo wyrabia w sobie jednocześnie cnotę krytycyzmu, nie daje się zwieść wszystkiemu, co powiedział o sobie autor ani co powiedzieli o nim inni, nie pozwala sobie na moment nieuwagi, na oceny, które nie byłyby ugruntowane w samych faktach. Między biografami Conrada trwa przecież od lat rywalizacja o lepszy, pełniejszy i bardziej wiarygodny wizerunek pisarza. Każda kolejna próba wyrasta z potrzeby skonstruowania wizerunku, który odpowiada aktualnemu stanowi wiedzy o pisarzu, wydaje się bardziej wiarygodny pod względem psychologicznym, lepiej przemawiający do wyobraźni czytelnika. Jakiego obrazu Conrada dziś oczekujemy? Odpowiedź najprostsza brzmiałaby: prawdziwego, uwolnionego wreszcie od legendy, jaka go otacza, takiego, którego życie nie stanowiłoby pretekstu do ideologicznych czy wręcz partyjnych sporów (niemało jest i takich przypadków). Iluż pełnych dobrej woli wędrowców podążało „śladami Conrada” i jakże mizerny, bo z błędnej perspektywy podjęty, bywał wynik tych eksploracji! A przecież – i jest to kolejna nauka wyniesiona z przeszłości – niepodobna do końca lekceważyć potrzeb, jakie kierują czytelnikiem, który dzisiaj sięga po biografię autora Smugi cienia, poszukując w niej odpowiedzi na pytania, które jeszcze niedawno wydawałyby się nieistotne czy może nazbyt stronnicze.
Na metodę Najdera i wnioski, jakie z niej wypływają dla oceny stanu i potrzeb dzisiejszej biografistyki, najlepiej zatem spojrzeć biorąc pod uwagę owe „szczegóły”, zalecane przez Dąbrowską. Oto pod datą 24 kwietnia 1878 roku znajduje się wiadomość o zaokrętowaniu się Conrada na angielski parowiec „Mavis”, który, jak pisze autor, odbył dość tajemniczy rejs do Konstantynopola. Jest to informacja ważna już dlatego, że było to pierwsze zetknięcie się Conrada z brytyjską flotą handlową, w której potem miał służyć, w rzeczywistości krócej niż podawał. Ale fakt, że chodzi o prawdziwy, biograficznie poświadczony, początek wielkiej przygody pisarza, która miała odcisnąć tak silne piętno na jego twórczości, tłumaczy pietyzm, z jakim biograf podchodzi do tej informacji, zbiera szczegóły o rejsie „Mavisa”, sięgając do źródeł francuskich i angielskich itd. Oczywiście wie na ten temat więcej, niż w tym przypadku było dlań ważne. Oto przyszły wielki pisarz postawił właśnie po raz pierwszy stopę na statku angielskim, a nie żadnym innym (czemu nie na francuskim?), i z faktu tego wynikły ogromnej wagi konsekwencje. Nie chodzi więc, jak był zwykł sądzić czytelnik, o zaspokojenie prywatnych zainteresowań biografa, spoufalonego niejako z przedmiotem obserwacji. O to, że każde nowe znalezisko zdaje się go cieszyć, wprowadzać w stan euforii, że pochłonięty tą pasją gubi gdzieś po drodze hierarchie ważności. Bo nie wszystko jest tu jednakowo ważne, chodzi o potrzebny dla rozjaśnienia biografii pisarza fakt, który rzuca światło na jego decyzje, odsłania sekrety twórczości. Zadanie trudne, gdyż niepodobna arbitralnie orzec, które fakty z codziennego życia mają odniesienie do tego, co dla pisarza najważniejsze. Czy wątek Jessie Conrad toczy się niezależnie od biografii twórczej jej męża, czy jej kłopoty z kolanem mają jakiekolwiek odniesienie do tego, co w tym czasie Conrad pisał, nad czym aktualnie pracował, z czym jako pisarz nie mógł sobie poradzić? Podobnie z synem Borysem, który sprawiał mu niemało kłopotów. Czy pod wyznaniem w jednym z listów: „czuję się kiepsko i miałem często bóle” (II 347), pyta biograf, nie kryje się przypadkiem jakaś jeszcze inna, dodatkowa informacja, nie bez znaczenia dla uważnego obserwatora procesu twórczego? Skoro w tej sprawie nie ma pewności, zdaje się mówić biograf, może lepiej rejestrować fakty, które w sumie (nie pojedynczo) nie są oderwane od tła twórczości, tworząc konfigurację zdarzeń, która może się okazać przydatna dla celów, jakie sobie stawia badacz.
Każda biografia, nie wyłączając biografii pisarzy, jest opowieścią o czyimś życiu, ale w przypadku tej drugiej czytelnik nie powinien ani na moment zapominać, że obcuje z kimś, dla kogo pisanie książek stało się największą życiową przygodą.

1 Z. Najder: Życie Josepha Conrada Korzeniowskiego t. I, II. Gaudium, Lublin 2006 (wydanie szóste, trzecie w języku polskim). Cyfra rzymska po przytoczeniach oznacza tom, arabska – stronę.
2 V. Woolf: Pochyła wieża. Eseje literackie. Wybrała i opracowała A. Ambros, przełożyły A. Ambros i E. Życieńska. Czytelnik, Warszawa 1977, s. 337.
3 M. Dąbrowska: Szkice o Conradzie. PIW, Warszawa 1959, s. 14. Mamy dziś – czytamy w przedmowie do książki – młodego, zdolnego conradystę, Zdzisława Najdera, jego studia ogłaszane po czasopismach, wszystkie bardzo ciekawe, należałoby wydać jak najprędzej (s. 5). Nastąpiło to parę lat później, zob. Z. Najder, Nad Conradem. PIW, Warszawa 1965.