Aleksandra Zińczuk. Wiersze

Spis treści numeru 3/2020

Nie było żadnego wygnania

z raju. Bo nic co złe nie pochodzi od niego.
Odeszli dobrowolnie zapragnąwszy
potomstwa.
Wąż podał owoc mandragory z granatu rozsypały
się krwiste nasiona pokoleń.
Na drogę powrotną posłał im anioła
On na potrzeby czasu przybrał gadzie łuski.
Tajemnicę zakryli nam chciwcy zapragnąwszy
władać wspomnieniem rodziców
z zazdrością odwracając się od raz objętego kierunku
w stronę słońca.
Ich domy z kruszcu rosną w cieniu
nasze gliniane podtapiane huraganem smagane ogniem zarazą.
Fizis ich wykrzywiona w wielokrotnym odbiciu
nienaturalnie nie starzeją się wystając na pokaz
na agorach jak widma.
Zaprawdę śmierci zapragnęliby wiedząc, jakie twarze noszą
ich sąsiedzi z nizin.

Przychodzili

na ten most popatrzeć z góry
na ptaki przetaczające się nad taflą odbitą w słońcu
albo pokibicować młodszemu bratu startującemu w regatach.
Biegli najpierw do jednej barierki
krzyczeli z całych sił: „Go, go, go”
bijąc się po udach
i przebiegali przez ulicę do drugiej strony mostu
dopingując prosto z płuc wniebogłosy.
A kiedy brat wracał z medalem lub zwieszoną głową
ojciec miał już przygotowane
colę pączki a latem lody w kubkach i siadali we trójkę
na schodach a jak była pogoda wtedy ot tak w szortach na skarpie
czasem dołączała do nich mama zapalona romanistka
ciągle grzebała w piachu między kamieniami wierząc
że znowu znajdzie rzymską monetę
takie szczęście już się nie powtórzyło.
Pewnie na święta mieli swój rodzinny rytuał aby przyjść
rano na swoje stałe miejsce
kiedy mało kto mógł być na ulicy
i sprawdzali kiedy zamarznie
albo czy od morza zanosi się na śnieg
którejś Wigilii zabrakło najpierw jednego potem drugiego
więc wróciła lub wrócił nad rzekę
nie mając forsy ani ambicji na zainstalowanie prywatnej
tabliczki pamiątkowej na moście
nie skoczył bo zapamiętał Hemingwaya: tchórze
umierają jałowo

przykleił wydrukowany wiersz mniej więcej o tym
że zawsze będziesz w pamięci moim uśmiechem moją skałą
i że jeszcze komuś wyć się chce jak gorącemu gepardowi
z posępnym sokołem w klatce
żaglicy wyrzuconej na brzeg
zdarza się że ląduje na dnie
ale solennie obiecuje od jutra pozbierać się podnieść
jak codziennie rytmicznie robi to woda po każdej stronie.

Więcej wierszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.