Dwugłosy

Spis treści numeru 1/2020

Andrzej Jaroszyński

Musimy obudzić duchy wielkich ludzi…”

O żydowskim Lublinie i jego mieszkańcach

28 listopada 2019 roku w Trybunale Koronnym odbyła się promocja książki Sylwetki Żydów lubelskich. Leksykon. Publikacja owa została zredagowana przez zespół naukowców lubelskich: Adama Kopciowskiego, Andrzeja Trzcińskiego, Sławomira Jacka Żurka i Monikę Adamczyk-Garbowską. Są oni także – obok trzynastu innych autorów – twórcami przedstawionych w tomie biogramów.

Wśród 120 Żydów lubelskich, których sylwetki zaprezentowano w Leksykonie, większość stanowią wybitni rabini, nauczyciele, przemysłowcy, działacze społeczni i polityczni, uczeni i artyści. Biogramy osób urodzonych najwcześniej świadczą z jednej strony o szczególnie bogatym życiu religijnym, a z drugiej o hermetyczności grupowej i terytorialnej środowiska żydowskiego – Żydzi żyli wówczas wyłącznie we własnej społeczności, bez kontaktów z pozostałymi mieszkańcami miasta. Fascynujące są dzieje znamienitych rabinów z wieków XVI i XVII, a także wybitnych przywódców duchowych chasydyzmu, takich jak Jakow Icchak Horowic zwany Widzącym z Lublina czy cadykowie z rodziny Ejgerów.

Od mniej więcej połowy XIX wieku obserwujemy jednocześnie dwa procesy: wzrost znaczenia ośrodka lubelskiego dla diaspory żydowskiej na świecie oraz postępującą integrację Żydów ze światem zewnętrznym. Coraz więcej artystów (rodzina Wieniawskich), przedsiębiorców (bracia Kacenelenbogenowie), wydawców (rodzina Arctów), lekarzy (Arnsztajnowie), a także wielu przedstawicieli innych zawodów ulega asymilacji, jednakowoż nie przestaje pielęgnować rodzimych tradycji i jednocześnie przybliża polską kulturę pozostałej części społeczności żydowskiej.

W biogramach osób żyjących w XX wieku wyraźnie zarysowują się dwie cezury: okres okupacji niemieckiej i koniec lat 60. Szczególnie tragiczna jest nagła zagłada dziesiątków zasłużonych postaci ze zróżnicowanej religijnie, politycznie i kulturowo żydowskiej społeczności przedwojennego Lublina. Informacje zawarte w biogramach mają na celu zachowanie od zapomnienia i oddanie czci jednostkom wybitnym, których losy niejako przemawiają za tysiącami mniej zasłużonych czy anonimowych ofiar Zagłady.

O ile wybór sylwetek sprzed II wojny światowej nastręczał problemy związane z dużą liczbą różnorodnych form działalności poszczególnych postaci, dość na ogół blisko związanych z Lubelszczyzną, o tyle lata powojenne z oczywistych przyczyn stawiały przed autorami innego rodzaju wątpliwości i znaki zapytania. Artykuły hasłowe w tej części książki dotyczą lublinian urodzonych w latach 30. ubiegłego wieku i mających odległe powiązania z miastem nad Bystrzycą, jak np. profesor socjologii Nechama Tec i slawista Michael Rosenbush, ale także osób, które przebywały w tym mieście przez kilka lat, jak np. profesorowie Wolf Szmuness i Ludwik Fleck. Z kolei Jakow Glatsztejn opuścił Lublin w wieku lat osiemnastu, lecz tematykę swojej twórczości związał z miejscem pochodzenia, czego przykładami są m.in. jego tomik wierszy A Jid fun Lublin (Żyd z Lublina) oraz dwie powieści autobiograficzne.

Współczesnego lublinianina zainteresują zapewne życiorysy lubelskich Żydów ocalałych i działających po wojnie. Znamienne, że większość ocalałych – mimo różnych poglądów i postaw – pod koniec życia wróciła do wspomnień o Lublinie jako o kraju swego dzieciństwa, tworząc relacje niejednokrotnie tak dokładne i przejmujące, jak gdyby przenikał je duch utraconego miasta. Wspomnienia Róży Fiszman-Sznajdman i Idy Gliksztejn sąsiadują ze wspomnieniami zasymilowanej, bo ożenionej z katolikiem, Zofii Grzesiak, a także Krystyny Modrzewskiej – byłej żołnierki AK, którą pożegnano nabożeństwem żałobnym w uppsalskim kościele katolickim.

Autorzy Leksykonu we wstępie zastrzegają, że przedstawione biogramy nie wyczerpują listy osób zasługujących na uwzględnienie i być może w przyszłości uda się przygotować rozszerzoną edycję tomu. Uderza na przykład brak choćby skromnego biogramu Hirsza Doktorowicza, faktora króla Władysława IV i fundatora synagogi przy ulicy Szerokiej. W książce nie pojawiają się także informacje biograficzne o wielu znanych postaciach z Lublina powojennego. Można tu przywołać np. pierwszego rektora Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej Henryka Raabego, profesora Józefa Parnasa z Akademii Rolniczej, ale także Stanisławę Hoch-Głogowską, autorkę książek o niemieckich obozach i przewodniczącą Związku Dziennikarzy Polskich w Lublinie, oraz Romana Litmana, inżyniera, organizatora życia żydowskiego, czy Mariana (Morrisa) Wajsbrota, aktywnego działacza, zmarłego na emigracji w Nowym Jorku. Na przypomnienie zasługują ponadto liczni działacze Ziomkostwa Lubelskiego w Izraelu, redaktorzy wydawanego przez tę instytucję rocznika „Kol Lublin” (np. Josef Dakar, Aleksander Szryft). Nie sposób nie zadać pytania, dlaczego uwzględniono tylko jedną żyjącą osobę (wspomnianą Nechamę Tec), a pominięto wiele innych, także tych bardziej aktywnie i bezpośrednio związanych ze środowiskiem żydowskim w powojennym Lublinie.

Interesujące byłoby również przypomnienie postaci Doby-Nechy Cukierman, autorki wielce zajmujących wspomnień A Guardian Angel. Memories of Lublin, wydanych w 1997 roku w Australii, gdzie Cukierman znalazła się po wojnie. Książka ta – recenzowana w „Akcencie” (1999, nr 1) – ma wkrótce zostać wydana w języku polskim.

Publikacja leksykonu Sylwetki Żydów lubelskich skłania do pochylenia się nad fenomenem badań i publikacji dotyczących tematyki żydowskiej w Lublinie. To właśnie rys regionalny, próba odnalezienia i zachowania śladów po żydowskich mieszkańcach Lublina i okolic, stanowi o wyjątkowości badań judaików w tym mieście.

Jednym z pierwszych wydarzeń inicjujących prace nad poznaniem historii i dziedzictwa Żydów lubelskich był Tydzień Kultury Żydowskiej, zorganizowany w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim w 1986 roku. Należy też przypomnieć o roli, jaką odegrał „Akcent”, przez lata publikując sukcesywnie wiele utworów literackich i esejów dotyczących kultury żydowskiej, m.in. teksty Jakowa Glatsztejna i Zofii Grzesiak. Notabene to w pierwszym numerze „Akcentu” w 1980 roku ukazał się pionierski w Polsce artykuł Moniki Adamczyk-Garbowskiej o Isaacu Bashevisie Singerze, a w 1987 roku odkrywający nowe perspektywy szkic Władysława Panasa Literatura polsko-żydowska: pismo i rana.

Jeszcze przed powstaniem wyspecjalizowanych instytucji historycy z UMCS Zygmunt Mańkowski, Tadeusz Radzik i Henryk Gmiterek zaczęli zajmować się dziejami społeczności żydowskiej, co zaowocowało m.in. dwoma obszernymi tomami studiów. Równolegle Andrzej Trzciński rozpoczął wydawanie publikacji poświęconych zabytkom i sztuce sakralnej. Dziś Trzciński należy do wąskiego grona znawców tej tematyki, szczególnie jeśli chodzi o region lubelski.

W latach 90. duży ferment, nie tylko w środowisku naukowym, wywołały wykłady i prace wspomnianego profesora Władysława Panasa, który odwołując się do dziedzictwa żydowskiego, stworzył sugestywną wizję magicznego Lublina. Oko cadyka Panasa jest metafizyczną podróżą po Lublinie widzianym jako „Miasto Księga”. To inspiracja, znak okaleczonej obecności i zarazem osobista wykładnia żydowskiego Lublina.

Panasowska idea Lublina jako palimpsestu stała się inspiracją nie tylko dla badaczy, ale przede wszystkim dla Tomasza Pietrasiewicza, twórcy Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” – unikatowej na skalę europejską instytucji kultury, działającej w Lublinie na rzecz ochrony lokalnego dorobku kulturowego i prowadzenia działań edukacyjnych, ze szczególnym uwzględnieniem dziedzictwa Żydów lubelskich. W wielu hasłach Leksykonu wykorzystano materiały pochodzące z zasobów internetowych Ośrodka.

Niewątpliwie olbrzymie zasługi w badaniu i popularyzacji dziedzictwa Żydów lubelskich ma Zakład (obecnie Pracownia) Kultury i Historii Żydów UMCS, założony w 2000 roku i przez pierwsze 11 lat kierowany przez Monikę Adamczyk-Garbowską. Skupił on badaczy z różnych dziedzin, a nade wszystko zapewnił ciągłość badań, kontynuowanych za kadencji jego kolejnych kierowników: Andrzeja Trzcińskiego i Adama Kopciowskiego. Trzeba też wspomnieć o pracach historycznych dotyczących życia żydowskiego w naszym regionie prowadzonych m.in. przez Konrada Zielińskiego w Katedrze Ruchów Politycznych i Badań Etnicznych Wydziału Politologii UMCS.

Studia o tematyce żydowskiej w KUL wiążą się nierozerwalnie z rozległą działalnością pisarską profesora Władysława Panasa, a następnie z pracami jego uczniów, m.in. Ireneusza Piekarskiego, a nade wszystko z aktywnością naukową Sławomira Jacka Żurka, który od lat kieruje Pracownią Literatury Polsko-Żydowskiej i Międzynarodowym Ośrodkiem Badań na Historią i Dziedzictwem Kulturowym Żydów Europy Środkowo-Wschodniej. Należy też pamiętać o dziale naukowym i dziale edukacji Państwowego Muzeum na Majdanku.

Warto docenić skrupulatne opracowanie edytorskie Leksykonu. Biogramy zostały wzbogacone zdjęciami prezentowanych postaci oraz ilustracjami. Tom zawiera także pożyteczny słowniczek judaistyczny, wykaz skrótów oraz indeks osób. Nie wykorzystano niestety szansy na zamieszczenie bibliografii publikacji dotyczących omawianej tematyki. Wystarczyłoby sięgnąć do not bibliograficznych umieszczonych pod każdym hasłem.

Leksykon nie powstałby bez badań i działalności wymienionych instytucji, ale nade wszystko bez entuzjazmu i osiągnięć tworzących je ludzi. Należy też zauważyć, że materiały źródłowe, szczególnie dotyczące dziejów dawnych, w dużej mierze pisane były w języku jidysz i hebrajskim, a tym, co charakterystyczne dla lubelskiego środowiska, jest wielka różnorodność tematów i form wypowiedzi. Podejmując trud przedstawienia dziejów lokalnej społeczności żydowskiej, badacze z Lublina niejako inspirowali się słowami swego wielkiego poprzednika, Majera Bałabana, który w monografii Żydowskie miasto w Lublinie pisał w 1919 roku: Musimy obudzić duchy wielkich ludzi, którzy kiedyś tu żyli i działali, przywołać ich czyny i cierpienia.

Idea łącząca uczonych z dwóch miejscowych uniwersytetów zasługuje na szacunek i uwagę szerokich rzesz czytelników. Jej realizacja jest także przykładem współpracy międzyuczelnianej i środowiskowej, która nie powinna już nikogo dziwić i której kontynuacji należy po prostu oczekiwać. Obecność na listopadowej promocji Leksykonu wielu badaczy, a także biskupa Mieczysława Cisły i prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka dodatkowo te nadzieje umacnia.

Sylwetki Żydów lubelskich. Leksykon. Red. Adam Kopciowski, Andrzej Trzciński, Sławomir Jacek Żurek, Monika Adamczyk-Garbowska. Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 2019, ss. 355 (seria „Źródła i monografie”).


Łukasz Marcińczak

Lubelski memorbuch z rabinem Talmudem

– Czy jesteście Polakiem, czy Żydem? – zapytał specjalista,
kładąc na stole pistolet.
– I Polakiem, i Żydem – odpowiedział Leon.
– Albo się jest Polakiem, albo Żydem!
– Ja jestem przykładem, że można być jednym i drugim.
– A jesteście związani z polską kulturą?
– Tak.
– To zarecytujcie coś z „Pana Tadeusza”.
– „Jankiel przez całą zimę nie wiedzieć gdzie bawił,
teraz się nagle z głównym sztabem wojska zjawił…”
– Dosyć!

(H. Grynberg: Memorbuch, s. 311)

Na uroczystej promocji leksykonu Sylwetki Żydów lubelskich w największej sali Trybunału w Lublinie znajomy zwrócił się do mnie z pytaniem, zapewne retorycznym: „Baczyński też był Żydem – czy to coś znaczy?”. Zagadnienie to towarzyszyło mi potem stale podczas lektury tomu, szczególnie gdy już oficjalnie autorom przedłożył je profesor Jerzy Bartmiński, przywołujący kazus Michała Głowińskiego, który przed opublikowaniem swoich wspomnień pt. Czarne sezony nigdy nie mówił, że urodził się w rodzinie żydowskiej, i równie dobrze mógłby wcale takiej książki nie napisać, a tym samym nie przyznać się do swego pochodzenia. „Czy należy to uszanować?” – pytał profesor. Zdaniem profesor Moniki Adamczyk-Garbowskiej, która przygotowała do Leksykonu część biogramów żydowskich literatów z Lublina, tego rodzaju klasyfikacje są ryzykowne. „Oczywiście, istnieją Żydzi ortodoksyjni i całkiem zasymilowani, a niektórzy może żachnęliby się na określenie >Żyd lubelski<; Hanna Krall nie wyraziła zgody na umieszczenie jej tekstów w antologii żydowskiej literatury kobiecej, bo nie życzyła sobie zostać potraktowana jako „Jewish woman”, pragnąc być wyłącznie pisarką” – podsumowała, siłą rzeczy skrótową, dyskusję na ten temat autorka Odcieni tożsamości.

Podobne dylematy, dotykające wielu mieszkających w przedwojennym Lublinie osób, znajdujemy w Leksykonie wcale licznie – biznesmen Morajne (po wojnie: Morayne), właściciel kolektury loterii państwowej, gdy poprawiła się sytuacja ekonomiczna jego firmy (działającej pod nazwą „Uśmiech Fortuny”), imię Majlech zmienił na Michał, a ostatecznie pochowany został w 1951 roku na cmentarzu katolickim we Wrocławiu i los, jaki sam wybrał – a raczej tożsamość, na którą postawił – uważał chyba za raczej szczęśliwy. W końcu, czy dojrzały człowiek nie ma prawa dokonać wyboru, skoro decydowali się już na to młodzieńcy – choćby późniejszy przywódca polskiego Bundu Henryk Erlich, który z ortodoksyjnego domu rodzinnego wychodził do tradycyjnej żydowskiej szkoły w chałacie, następnie wstępował do siostry, gdzie szybko przebierał się w szkolny mundurek, aby udać się do rządowego gimnazjum, a po lekcjach znowu u siostry nakładał chałat? Albo pisarka Zofia Grzesiak (urodzona jako Nechume Szwarcblat), która, uratowana w czasie okupacji przez Tadeusza Grzesiaka, po wojnie poślubiła go i została pochowana z mężem we wspólnym grobie na cmentarzu przy ulicy Lipowej. Czy to był wybór, czy może konieczność? Bo przecież miłość częściej przenosi góry niż ciała z cmentarzy, przypisanych nam już w kolebce. Co ciekawe, w lubelskim Leksykonie nie znajdziemy publicystów pochodzenia żydowskiego, takich jak Wasiutyński i Skąpski, dla których w warszawskim leksykonie chyba musiałoby się znaleźć miejsce, tak jak w leksykonie miasta Lwowa nie powinno go zabraknąć dla Tadeusza Feldsteina, czyli tych wszystkich, którzy wybierając polskość, stawali się wprost antysemitami (pisze o nich Grzegorz Gauden w poruszającej, i bardzo smutnej, książce pt. Lwów – kres iluzji. Opowieść o pogromie listopadowym 1918).

Leksykon, wydany w szacownym Wydawnictwie Naukowym KUL, jest dziełem zbiorowym pracowników akademickich z UMCS – Moniki Adamczyk-Garbowskiej, Andrzeja Trzcińskiego i Adama Kopciowskiego oraz związanego z uczelnią katolicką Sławomira Jacka Żurka. Natomiast hasła, poza wymienionymi, układało jeszcze 13 innych autorów, przeważnie z Lublina (biogramy malarzy zredagowała Renata Bartnik z Muzeum Lubelskiego), ale też z innych ośrodków (o XVI-wiecznych drukarzach napisał profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Krzysztof Pilarczyk). Ogółem umieszczono w tomie biogramy 121 osób (w tym 19 kobiet), 63 spośród nich zmarły przed II wojną światową, 30 zginęło w okresie Holocaustu, a wojnę przeżyło 28.

Co pozostało po ludziach, których świat obrócono w proch? Odkryjemy w Leksykonie detalicznie opowiedzianą historię Adama Bromberga (nadane mu przez rodziców imię Adolf on sam po Holocauście zmienił urzędowo na Adam), urodzonego w rodzinnej kamienicy stojącej do dzisiaj przy ul. 3 Maja, bohatera nominowanej do Nagrody Nike książki Henryka Grynberga Memorbuch, który jako dyrektor PWN wymyślił i zainicjował wydawanie Wielkiej encyklopedii powszechnej (I tom ukazał się w roku 1962), dając Polakom pierwszy po wojnie całościowy i względnie obiektywny opis rzeczywistości. Założone przezeń na emigracji w Szwecji wydawnictwo Brombergs (wciąż istniejące) zasłynęło tym, że autorzy drukowanych tam książek niebawem otrzymywali literackiego Nobla – tak stało się kolejno z Singerem, Miłoszem, Pazem i Coetzeem. A żyjący w tym samym Lublinie co wzbogacona na handlu chmielem rodzina Brombergów ortodoks Szmul Ajchenbaum (w książce Grynberga znajdziemy nawet dotyczący go cytat: Pojechaliśmy do jedynego w okolicy obszarnika narodowości żydowskiej, który nazywał się Ajchenbaum i który również miał plantację chmielu) podarował gminie żydowskiej działkę budowlaną pod Jesziwę Mędrców Lublina, największą na świecie uczelnię talmudyczną, otwartą w Lublinie w roku 1930 (jej budynek również ocalał). Samuel Stanisław Arct otworzył w Lublinie sławną księgarnię, istniejącą potem w Warszawie do końca XX wieku. Znowu frankista Jan Czyński stworzył pierwszą lubelską gazetę codzienną, czyli chętnie czytany do dzisiaj „Kurier Lubelski”, a poza tym pisywał poczytne powieści o Kozakach po francusku, lecz przede wszystkim napisał dzieło Jakobini polscy, o nastrojonych patriotycznie polskich Żydach, z racji czego określany bywa jako pierwszy pisarz polsko-żydowski. Ponadto w literaturze zapisał się jeszcze na tym polu, że zaatakował Mickiewicza, zarzucając mu antysemityzm, co skłoniło wieszcza do wysmażenia wymierzonego w Czyńskiego pamfletu pt. Wpół jest Żydem, wpół Polakiem, czym utrafił jak kulą w płot, bo nawet Tuwim jest w naszym kraju nadal tylko – albo Żydem, albo Polakiem.

Są tu więc ludzie bardzo znani, mniej znani, znani tylko przez specjalistów i zupełnie nieznani, którzy teraz nareszcie dołączają do tych znanych. Jest Bela Szpiro – miejska radna, jedyna kobieta sprawująca mandat poselski przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Jest urodzona w Lublinie Nechama Tec – profesor socjologii na uniwersytetach amerykańskich, autorka wspomnień z okresu lubelskiego, stanowiących w USA klasyczną dziś pozycję na temat Holocaustu (wyd. polskie Suche łzy), nominowana do nagrody Pulitzera. Jest Meir ben Gedalja Maharam – rektor lubelskiej jesziwy słynącej w średniowiecznej Europie, którego dwa pośmiertne dzieła pięknie wytłoczono w Wenecji (zamieszczona w Leksykonie ilustracja karty tytułowej jego rozprawy wydanej tam w roku 1618 pokazuje, że znakomity autor pochodzi z Lublina). Jest urodzony w Lublinie Johannes Zukertort (Cukiertort) – szachowy wicemistrz świata (rozgrywany za oceanem w 1886 roku po raz pierwszy w dziejach mecz o globalną supremację nieznacznie przegrał), upamiętniony w Lublinie Międzynarodowym Festiwalem Szachowym jego imienia, odbywającym się tutaj od roku 2009, i jest Henryk Wieniawski, skrzypcowy wicemistrz świata, po Paganinim. Cudownie się to czyta, bo z kartki na kartkę wpada się z jednej epoki w inną – na jednej rabin z XVI wieku, który komentował nowożytne komentarze do komentarzy starożytnych, a na kolejnej malujący pod wpływem Cezanne’a pejzażysta, który na zamieszkiwanej głównie przez Żydów ul. Lubartowskiej zorganizował sobie pracownię, gdzie przed śmiercią w Treblince zdążył część swoich obrazów zamurować (jak dotąd nikt nie przyznał się do ich odnalezienia). Syjoniści, bundyści, talmudyści, chasydzi, którzy nigdy nie zamienili słowa z gojami, i artyści, istotne relacje nawiązujący jedynie z chrześcijanami. W każdym stuleciu, i w każdym środowisku, bycie Żydem znaczyło zapewne coś trochę innego.

A najważniejsze, że to nie suche encyklopedyczne hasła, lecz opowieści, będące niczym kartki wydarte z różnych książek i razem oprawione – bo tylko w ten sposób te opowieści i ci ludzie mogli się spotkać. Historie te pełne są po brzegi na poły baśniowej egzotyki – urodzony w Lublinie rabin Lewinsztejn ożenił się z Hadasą Udes Przysuskier, córką Jeszajahu Szaji Przysuskiera i Frymety. Jednak nawet ta czarowna onomastyka blednie przy egzotyce obyczajowości – otóż przyszły przywódca części lubelskich chasydów, urodzony w Kurlandii Josef Rabinowicz, po około pięciu latach małżeństwa, z powodu krążących o jego żonie pogłosek o jej niedostatecznej religijności, a przede wszystkim nieskromności (jako sprzedawczyni w miejscowym sklepie pozwoliła sobie podać rękę kurtuazyjnemu oficerowi), wystosował do niej get [żyd. list rozwodowy – przyp. Ł. M.], ona jednak odmówiła jego przyjęcia. Zaważyło to znacznie na dalszym życiu Rabinowicza – bowiem według prawa religijnego w takiej sytuacji do uzyskania rozwodu musiał zdobyć akceptację stu rabinów. Wyruszył zatem w podróż po Europie, stając się jednym z wędrownych uczonych. Podczas tej podróży trafił około 1845 roku do cadyka Mordechaja Josefa Leinera z Izbicy, pod wpływem którego stał się chasydem. Buber by tego lepiej nie wymyślił – ani Gabriel Garcia Marquez też. A wymyślił, a nawet lepiej, bo z życia odtworzył, profesor Andrzej Trzciński. I właśnie tak się to czyta, jak przelewne diariusze, żydowskie sylwy (zdarzają się też oczywiście biogramy ogólnikowe, nieoddające wymiarów bohaterów tej „leksykalnej” powieści, zwłaszcza zagadkowy Meyerson pozostał na kartach leksykonu bardziej zdolnym chemikiem niż filozofem o zdumiewająco niekonwencjonalnej umysłowości. Chciałoby się także lepiej poznać uczucia najsławniejszego z Wieniawskich, który musiał je jakieś mieć, by na taką skalę czarować swą grą pół Europy).

Zafascynowany kiedyś Lekturami nadobowiązkowymi Wisławy Szymborskiej, pisującej tam głównie o antologiach i leksykonach, sam po raz pierwszy przeczytałem 300-stronicowy leksykon jednym tchem, najpewniej jednak dlatego, że mój przyjazd do Lublina połączył się z odkryciem polskich, a konkretnie właśnie lubelskich, Żydów. A znajduję tu wszystkich, którzy zaprzątali moją wyobraźnię od początku zamieszkania w tym mieście – jest Anna Langfus, laureatka Prix Goncourt, najbardziej prestiżowej francuskiej nagrody literackiej (jej biogram, autorstwa Agnieszki Zachariewicz, jest najobszerniejszy w całej książce, ale dla mnie mógłby być jeszcze dłuższy), i Józef Honig, do którego w latach 90. chodziło się ulicą Kalinowszczyzna po klucz do starego żydowskiego cmentarza (z okna na 3 piętrze już wtedy tylko lustrował swoje „królestwo”, a klucz wydawała jego chrześcijańska żona, p. Bibianna), i Widzący z Lublina, do którego grobu przybywali amerykańscy chasydzi, a pewnego dnia, jak mówiło się w okolicy, znalazł się tam sam Steven Spielberg (cmentarz został wtedy otoczony policjantami).

Naturalnie nie o wszystkich dało się napisać bibliograficzne hasło, bo niewiele zostaje zapisków archiwalnych po ludziach, których życie wymazano razem z życiorysem. Zapewne też nie o każdym potrafilibyśmy opowiedzieć najdrobniejszą nawet historię, bo gdzie szukać śladów lubelskiego nosiwody, który choć może pięknie się modlił, ledwie potrafił się podpisać? Dlatego brakuje i musi brakować tych krzepkich, utrwalonych na wielu fotografiach lubelskich nosiwodów, którzy przemierzali dzisiejszy plac Zamkowy z koromysłem i dwoma pełnymi wiadrami na ramionach, by drapać się na wzgórze Starego Miasta z terenu dzisiejszego dworca autobusowego, i tych wszystkich innych, zauważonych przez Glatsztejna – największego związanego z Lublinem jidyszowego poetę – krawców, szewców, blacharzy, papierosiarzy, robotników z cegielni i z cukrowni, garbarzy, ślusarzy, mełamedów, nosiwodów, panien służących, pończoszarek, rękawiczników, szwaczek, muzykantów, fryzjerów, bogaczy, dajanów, rabinów. 121 osób z licznej społeczności nieprzerwanie mieszkającej w Lublinie od pięciuset, a najpewniej sześciuset lat to mniej niż garstka piasku wyniesiona z pożaru pustyni. Przerażająco mało, lecz i zastanawiająco wiele jak na przeprowadzone konsekwentnie wymazywanie. I czy historia zapamiętała rzeczywiście najlepszych? Przecież to właśnie żydowska tradycja stworzyła piękny topos, jakoby świat utrzymywało w równowadze 36 sprawiedliwych – tych najgodniejszych, najszlachetniejszych, ale przecież nikomu nieznanych! Niewiele mających nam do powiedzenia, skromnych tkaczy naszego losu. A ostatni rabin Lublina nazywał się Talmud.

Biogram rabina Hersza (Cwiego) Majlecha Talmuda czytałem uważnie, lecz i z niedowierzaniem, że już jego rodzic nosił to nazwisko, gdy spłodził syna w roku 1912 – jakby życie zawczasu przejrzało przyszłość i przygotowywało dla Lublina ten starannie przemyślany rebus. Otóż rektor lubelskiej Jesziwy, a więc uczelni sine qua non talmudycznej, zachwycił się młodym Talmudem na egzaminie wstępnym i nawet na łamach żydowskiej prasy komplementował jego „szeroką i dogłębną znajomość Talmudu”. Tak oto Talmud, jako prymus, rozpoczął studia w największej na świecie uczelni talmudycznej. Lubelskim rabinem (a konkretnie podrabinem, półoficjalnie sprawującym obowiązki naczelnego rabina po jego śmierci) został w roku 1936. W roku 1942 był już ostatnim żyjącym rabinem w Lublinie, który w getcie wciąż udzielał ślubów i jeszcze brał udział w pogrzebach. Z tego właśnie okresu pochodzą te dwa zdania, zanotowane przez świadka: Jedynie bramy łez nie zamknęły się przed nami oraz Nie ma nawet iskry nadziei na przetrwanie. Podobno Hersz Majlech krótko przed śmiercią miał nawet powiedzieć, że widocznie niebo jest puste, do końca jednak na obozowym piecyku przyrządzał koszerną macę i kaligrafował sakralne kalendarze na nowy rok, z których zachował się jeden z jego podpisem – Talmud.

Żydowski Lublin się odradza, powstają prace o żydowskich poetach, odnawia się żydowskie cmentarze i pisze o różnorodności żydowskiej prasy, ale czy ktokolwiek w Lublinie czyta jeszcze Talmud? A czy można być Żydem bez znajomości Talmudu – czy jest chrześcijaninem ktoś, kto nie zna Biblii? W każdym razie, jeżeli kiedyś określano Lublin mianem Jerozolimy Królestwa Polskiego, to dziś jest on co najwyżej polskim Tel Awiwem.

Sylwetki Żydów lubelskich. Leksykon. Red. Adam Kopciowski, Andrzej Trzciński, Sławomir Jacek Żurek, Monika Adamczyk-Garbowska. Towarzystwo Naukowe Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, Lublin 2019, ss. 355 (seria „Źródła i monografie”).

[W tekście usunięto kilka błędów, które zaistniały w wersji papierowej – przyp. red.].