Grażyna Zambrzycka. Wiersze

Spis treści numeru 3/2020

Rachunki

Światło jest białe i czarne pianino
tkwi w blasku jak skała w rzece
pod kopią Madonny Rafaela.

Na półce Zola, Prus i Pasja życia,
filodendron rozkłada liście
jak talerze z zaśniedziałego srebra.

W otwartych drzwiach na balkon
głosy z ulicy, spleciona z os firana
wydyma się w głąb pokoju,

stara dama podlicza rachunki,
te najdłuższe, z całego życia,
przez ramię sprawdza laska oparta o róg stołu.

Trzy wojny plus rewolucja plus
powstanie plus obóz, minus
dom, minus dziecięca wiara, plus

i minus – szczęście. Minus czy plus
podstawieni w miejsce żywych umarli,
a przez grób mnoży się czy też dzieli?

Zera w kolumnie – puste wazony
na kwiaty tylu łąk,
które jakby są – bo były,

jak cyfruje się zmierzchy,
jak miłosne bezczasy, jak
wszystkie marce, czerwce, lata, zimy,

gdy każdy dodany dzień –
dzień ujmuje, a kreskę
kresu już wstawi ktoś inny.

Bzyczy osa i jakaś armia
maszeruje jakby dziś
do jakiegoś zaświata.

Stara dama na chwilę
przestaje liczyć i czuje, czuje
na policzku ciepłą pręgę światła.

Obrona Ksantypy

Czemu nikt nigdy
nie wziął w obronę Ksantypy –
zawsze cel żartów
przy męskich bibach.

Czemu narzekała,
czemu nie rosła z dumy,
gdy mąż na sympozjach
u arystokracji?

I oddała go,
cykucie go oddała,
kategorycznemu imperatywowi
go oddała, pomstując, rozpaczając.

Jaka musiała być mocna,
kiedy on z księżyca
własnej głowy, jaka w tym
jego świeceniu zakochana.

Jej uszy wysłyszały
brednię Miasta, gdy on
może nawet nieco
pochlebiony ich śmiechem.

Ona z wołem, z kozą,
z chmarą dzieci,
bez złudzeń
co do Szanownego Miasta.

Wpadli w otchłań, jak każdy,
choć każde inaczej – on
w nieśmiertelne imię,
a ona w przysłowie.

Ksenofont zapamiętał,
że brał ją w obronę
przed synem, a o tym
nie ma u Platona.

Zamknięte drzwi u filozofa.
O czym szeptali
obok siebie w nocy?
Była za ścianą, kiedy konał.

Więcej wierszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.