Henryk Józef Kozak. Przyjaciele

Spis treści numeru 2/2024

Przyjaciele

O śmierci przyjaciela dowiedziałem się przypadkowo i zbyt późno, żeby uczestniczyć w pogrzebie. Zginął tragicznie w pożarze własnego domu w końcu sierpnia, do mnie zaś ta smutna informacja dotarła w połowie września, gdy odwiedziłem wieś, w której się urodziliśmy i chodziliśmy do podstawówki. A powiedziała mi o tym jego siostra, którą spotkałem zaraz po wyjściu z autobusu.

– Cześć – powiedziała. – Przyjechałeś do brata – stwierdziła raczej niż zapytała. – Na długo?

– Jutro wracam – odrzekłem. – Świetnie wyglądasz; naprawdę – dodałem, bo skrzywiła się z niedowierzaniem. Lubiłem ją. Była kilkanaście lat młodsza ode mnie. Swatałem ją swego czasu ze swoim kolegą, ale nie spodobał jej się. Chyba był dla niej za stary. Wyszła kilka lat później za gówniarza z sąsiedniej wsi, pijaka i łachudrę. Szybko się jednak rozwiodła, wzięła się za naukę, skończyła studia, miała dobrą pracę. – Jak tu ładnie u ciebie, czysto. Widzę, że zostawiłaś papierówkę i gruszę, która rodziła najsłodsze i największe owoce we wsi. Klapsy?! Twój ojciec pilnował…

– Byłam pewna, że przyjedziesz na pogrzeb Romka – przerwała mi i obrzuciła mnie niechętnym spojrzeniem. Zatrzymaliśmy się przed jej domem. – Byliście przyjaciółmi…

– Romka?! Twojego brata? – zdziwiłem się i poczułem, jak mi mocniej zabiło serce. Wręcz załomotało. – Nie wiedziałem, bo na pewno bym przyjechał. Bardzo mi przykro. – Przytuliłem ją. – Jak to się stało?

– Jakie życie, taka śmierć – odrzekła beznamiętnie. – Wiesz, jaki był. To cud, że udało mu się przeżyć tyle lat.

Tak naprawdę to niewiele o nim wiedziałem. Po podstawówce starszy brat zabrał go do siebie, na Śląsk. W niektóre wakacje pojawiał się we wsi, ale to był już inny Romek. Urósł, wyprzystojniał i wyładniał. I już nie chciał z nami, wiejskimi chłopakami, rozmawiać. Tak samo dziewczyny, które przyjeżdżały z miasta do swoich rodzin. Od razu zakochiwały się w Romku. Znikał z nimi na całe godziny w łąkach, zabierał do miasteczka na lody. Potem chwalił się swoimi miłosnym podbojami, oczywiście że mu zazdrościliśmy i wierzyliśmy w jego miłosne sukcesy. Kiedy jednak nie przyjechał na wesele starszej siostry, wsią wstrząsnęła wiadomość, że Romek siedzi w więzieniu. Jedni twierdzili, że za gwałty, inni, że za kradzieże i włamania. Wkrótce jednak przestano plotkować. Romek nie przyjechał do matki w kolejne wakacje, ja też wyjechałem ze wsi i przez długie lata nie interesowałem się, co też w niej się dzieje. I z nim.

– Może wejdź do mnie na pół godziny, na kawę – zaproponowała Agnieszka. – Powiem ci, jak zginął…

– Przyjdę później, wieczorem…

– Wieczorem nie przyjdziesz, bo brat cię nie wypuści z domu; a teraz ich nie ma. Widziałam, że pojechali traktorem na pole…

Uzmysłowiłem sobie, że nie mam klucza do rodzinnego domu i nie wiem, gdzie go chowają, gdy wyjeżdżają z domu na łąki, pole czy do miasta na zakupy.

– Masz rację. Poczekam na nich u ciebie.

Usiedliśmy przy stole w kuchni. Zacząłem przypominać sobie, kiedy po raz ostatni tu byłem. Chociaż prawie sąsiadowaliśmy, nasz dom stał naprzeciwko, bardzo rzadko się odwiedzaliśmy. Rodzice Romka nie byli rolnikami, utrzymywali się z krawiectwa, więc pewnie dlatego…

– Pięknie tu, nic nie zostało z tamtej kuchni – zachwyciłem się. – Pokoje też przebudowałaś?

– Oczywiście, wszystko zmieniłam. Została tylko stara dębowa komoda, prawdopodobnie zabytkowa i żyrandol….

Oprowadziła mnie po domu. Od piwnicy po strych i ładną sypialnię pod dachem, dla gości.

– Cudowny dom, wspaniałe miejsce do mieszkania – pochwaliłem. – Blisko miasta, zielono, znani sąsiedzi. Też tak chciałbym…

– Trzeba było nie uciekać, tylko zostać – przerwała mi – ożenić się z sąsiadką. Pamiętam, że byłeś nauczycielem w naszej nowej szkole, ona też. Romek także nie mógł sobie znaleźć miejsca, wszędzie mu nie pasowało, a jak już raz go zamknęli na Śląsku…

(…)

Ciąg dalszy w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.