István Kovács. Mąż stanu czy dezerter? W 130. rocznicę urodzin Edwarda Rydza-Śmigłego

Spis treści numeru 2/2016

Mąż stanu czy dezerter?

W 130. rocznicę urodzin Edwarda Rydza-Śmigłego

W polskim kalendarzu historycznym na rok 2011 opatrzono dzień 11 marca komentarzem, że wtedy wypada 125. rocznica urodzin marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego. Żadne większe uroczystości z tej okazji się jednak nie odbyły. Twórcy owego kalendarza kierowali się zapewne tym, że w drugiej połowie lat trzydziestych Rydz-Śmigły cieszył się największym szacunkiem spośród wszystkich polskich przywódców wojskowych. Był przy tym tragicznym symbolem, ponieważ jesienią 1939 roku w ciągu trzech tygodni stał się najbardziej pogardzanym członkiem polskiej wspólnoty narodowej. Przez wiele lat czczony bohater, w licznych bitwach i kampaniach zwycięski żołnierz, pretendent do najwyższego urzędu prezydenta Rzeczypospolitej, który poza tym pisał wiersze, a na poligon zabierał sztalugi i paletę, zapisał się w pamięci rodaków jako nieudolny dowódca i – co gorsza – jako dezerter. Nie dlatego, że przegrał wojnę z Niemcami, lecz dlatego, że przegrał ją w taki sposób. Wybitny historyk Zbigniew Wójcik, który jako małe dziecko poznał generała Rydza-Śmigłego, inspektora wojska polskiego, był bowiem synem członka ochrony rządowej mieszkającego wraz z rodziną w tym samym domu co Rydz-Śmigły, tak o nim pisał: Kampanii wrześniowej nie wygrałby nikt, nie tylko Śmigły-Rydz, ale ani Aleksander Wielki, ani Cezar, ani Napoleon! Natomiast Naczelny Wódz miał prawo żywić nadzieję, że będzie mógł z Rumunii przedostać się do Francji i tam zorganizować na nowo wojsko polskie, aby u boku sojuszników kontynuować wojnę z najeźdźcą czy nawet najeźdźcami.

Marszałek pierwszy wielki błąd popełnił wówczas, gdy wmawiał rodakom, że kraj – z ówczesnymi przywódcami politycznymi oraz wojskiem – jest pod każdym względem przygotowany do wojny, na której progu się znalazł. Ale czy w takiej sytuacji można było postąpić inaczej?