Jacek Zalewski. Oszustwo prawie doskonałe Ziemowita Szczerka

Spis treści numeru 3/2020

Oszustwo prawie doskonałe Ziemowita Szczerka

Chińska strategia. Jak oszukać Chińczyka, że się perfekcyjnie zna język chiński? – pyta Derrida w jednym z tekstów i od razu odpowiada: należy się perfekcyjnie nauczyć chińskiego, wtedy oszustwo stanie się doskonałe. Różnica będzie obecna wyłącznie w umyśle oszusta, więc w istocie niewykrywalna. O tym, że osoba idealnie posługująca się językiem chińskim w ogóle go nie zna, wie tylko ona sama. Odstęp pomiędzy prawdą i fałszem jest zatem czysto wyobrażony, choć jednocześnie kluczowy, albowiem to właśnie wyobrażenie zmienia rzeczywistość, nadaje jej odrębny status ontologiczny, mimo że zmiany nie wychwyci nawet najczulsze badanie. W tej perfidnej strategii alternatywna rzeczywistość jest realna o tyle, o ile skutecznie ukryjemy fakt, że żadnej pierwotnej rzeczywistości nie ma. Kopia świata jest oryginałem, ponieważ oryginał nie istnieje: jeżeli opowiadamy historię, ona już jest prawdziwa, choć być może jedyna osoba, która o tym wie, to autor.

Jeżeli mimo to nadal wierzymy w rzeczywistość pierwotną, dzieje się tak dlatego, że nie dość skutecznie oplatamy ją systemem wyobrażonych znaków. Niedoskonałość naszych wyobrażeń wciąż skłania nas ku przeświadczeniu, że choć odnoszą się do czegoś nieuchwytnego, to jednak kiedyś przyjdzie ktoś, kto utworzy opis ściśle przylegający do rzeczywistości, i w końcu dowiemy się, jak jest naprawdę. Tymczasem zadowalamy się substytutami: filozoficznymi koncepcjami, ideologiami, proroctwami, powieściami.

Użyjmy ryzykownego porównania: rzeczywistość jest jak idealnie przezroczysta szyba, na której pojawia się kurz – dopiero wtedy ją widzimy: brudną i zniekształconą. Niemniej tym, co w istocie widzimy, wciąż nie jest szyba, ale brud, który ją pokrywa i który bierzemy za szybę jako taką. I tylko niekiedy, w przebłysku olśnienia, przychodzi nam do głowy złowroga myśl, której natychmiast się wyzbywamy, że tam nie ma żadnej szyby.

Być może bardziej instruktywne będzie odwołanie się do greckiego pojęcia aletheia, tłumaczonego jako „prawda”. Różni się ono od rzymskiego veritas tym, że ma charakter dynamiczny: nie jest prawdą daną raz na zawsze, ale prawdą stającą się, wciąż inną. Heidegger tłumaczy słowo „aletheia” jako „nieskrytość” i daje przykład prześwitu w lesie. Słońce niekiedy przenika przez liście drzew i nagle pośrodku leśnej drogi zaczyna być widoczne światło. To, co umożliwia widzenie, samo będąc niewidoczne, nagle staje się nieskryte. Oto… prawda. Przyłapana, by tak rzec, in flagranti.

Każda powieść, która proponuje alternatywną wersję historii, podejmuje grę z ontycznym fundamentem rzeczywistości. Te bardziej udane nie tyle tworzą konkurencyjną narrację, ile zgoła podważają sens pierwotnej i każą zapytać: cóż jeżeli to zdarzyło się naprawdę? Problem pojawia się wtedy, kiedy nie potrafimy odróżnić jednej od drugiej, kiedy bardziej prawdziwa zdaje się raz jedna raz druga, a my wzdragamy się skonfrontować z dojmującym przeświadczeniem, że nie ma żadnej różnicy lub – mówiąc ściśle – różnica jest czysto wyobrażeniowa. Lacan uważał, że nie ma nic bardziej realnego od fantazji – z chwilą kiedy tę wywrotową tezę przyjmiemy do wiadomości, już nigdy nie wyzbędziemy się wątpliwości.

Podobieństwo. Ziemowit Szczerek w książce Cham z kulą w głowie opowiada świat w zasadzie podobny do naszego – z jednym wyjątkiem: nie było II wojny światowej. Niemcy zostały pokonane przez Polskę (z niewielką pomocą przyjaciół z Zachodu) już w 1939 roku. Hitler nie dożył klęski własnego narodu, ponieważ w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach spadł ze schodów i się zabił. Dzięki tej „subtelnej” zmianie Polska, nie ponosząc strat w ludziach i gospodarce, urosła do rangi mocarstwa. Warszawskie wieżowce są wyższe od tych z Manhattanu (czego Zachód z jakiegoś powodu nie chce uznać), mamy nie tylko Lwów, ale i zamorskie kolonie (bądźmy dokładni – jedną niedużą kolonię), a władzę przejęło stronnictwo narodowe.

Na tym tle prywatny detektyw Fanciszek Kary, najprawdziwszy detektyw z kryminalnej powieści noir, prowadzi śledztwo w sprawie seryjnego mordercy zwanego Kubą Hieroglifem.

Zrazu fabuła zdaje się całkowicie niezależna od tła: Kary mógłby swoje śledztwo prowadzić w XIX wieku albo i po III wojnie światowej. Potem jednak kontekst społeczno-polityczny nabiera coraz większej wagi, więcej – zdaje się przejmować inicjatywę i wreszcie nie wiadomo, kto jest ważniejszy: detektyw przedstawiony w konwencji noir czy wielka, głównie za sprawą swoich kompleksów, „mocarstwowa” Polska. To poczucie niepewności będzie nam już towarzyszyło do końca lektury. Dekretem – jako czytelnik mam do tego święte prawo – przyjmuję prymat kontekstu, a wymienialność tła i tematu traktuję jako pre-tekst do ustanowienia własnej klasyfikacji. Przepraszam, Kary: Polska jest tu może nie tyle ważniejsza, ile o wiele ciekawsza od ciebie.

Noir. Cham z kulą w głowie to powieść noir – i Szczerek nie pozwala nam o tym zapomnieć. Raz, że swoją historię konsekwentnie odmalował ciemnymi farbami, przez co jest ona posępna do tego stopnia, iż niekiedy w trakcie lektury ma się chętkę na mocnego kielicha – nie tyle gwoli dopasowania się do wykreowanego klimatu, ile w celu uczynienia go znośniejszym. Co delikatniejszych czytelników kilka wymyślnych momentów może przyprawić o dygot i chęć gwałtownego przewrócenia kartki. Niektóre opisy ocierają się bowiem o sugestywną, a więc i sadystyczną dosłowność, o Quentina Tarantino. O ile jednak takie sceny doskonale ogląda się w telewizji, to odarte z obrazu, jedynie opisane i tym samym wydane na łup bezbronnej w kontakcie ze słowem wyobraźni, stanowić mogą rozrywkę wyłącznie dla osób o silnych nerwach. Sugestywność jest w tym wypadku – nomen omen – zabójcza.

Dwa, że jest tu wszystko, co w powieści noir powinno być. Jest ponury typ (Kary), jest piękna kobieta (nawet dwie), jest lekko przymglona i nie do końca jasna sceneria (o co, u licha, chodzi w tym wyobrażonym świecie?) i jest oczywiście zagadka kryminalna. Na plus należy zapisać, że ów klimat noir nie jest – by tak rzec – czysto estetyczny, zatem oddziałujący jakby przez szybę, ale nachalny, wciągający i w końcu czytelnik sam czuje się niczym bohater powieści. To dosyć męczące i po przeczytaniu pięćdziesięciu stron ma się ochotę strzepnąć z siebie tę historię niczym kurz osiadły po wizycie w starej piwnicy. Skuteczność, z jaką powieść Szczerka kolonizuje nasze umysły, wciąga, nie jest bynajmniej zarzutem, od dawna bowiem żywię przeświadczenie, że książki czyta się na odpowiedzialność własną, nie zaś autora, a pretensje za ewentualny uszczerbek na zdrowiu po lekturze należy żywić wyłącznie do siebie.

I wreszcie, po trzecie: autor świadomie kontroluje zawartość powieści noir w powieści noir. Robi to za pomocą w gruncie rzeczy prostego zabiegu: narrator(ka) co kilkadziesiąt stron przypomina nam, z jaką to powieścią mamy do czynienia. W ten sposób, nawet gdyby Cham… nie był powieścią noir, to aktem czysto performatywnym byłby nią tym bardziej: Ty, Kary, też czytałeś gazetę, tylko nie w swoim gabinecie, rasowym, dodajmy, gabinecie prywatnego detektywa, z żaluzjami w przeszkleniu drzwi, z wielkim biurkiem i widokiem na najbliższą knajpę, która takiego detektywa noir kusi, żeby zejść i sobie pofolgować. (…) Po drugie, masz – jak zwykle – kaca, jak to rasowy detektyw z powieści noir, i masz wszystko gdzieś. (…) Do czego ty aspirowałeś, to ty nawet sam nie miałeś pojęcia. Do bycia detektywem noir na przykład. Płaszcz se kup, dobra rada. Płaszcz, bo w tej kurtce wyglądasz jak biciarz. Albo wieśniak. Albo wiesz. Dzięki temu nie tylko czytelnik w jedynie słuszny sposób odbiera historię, ale też i detektyw Kary nie ma wątpliwości, że jest bohaterem powieści noir.

Franciszek Kary. Każdy główny bohater powieści noir, nawet najczarniejszy z charakteru, musi budzić przynajmniej szczątkową sympatię, choćby z racji narzuconego mu przez autora zadania, zwykle jeżeli nie szlachetnego, to przynajmniej pożytecznego. Owo minimum naszej przychylności Szczerkowi udało się „załatwić”, bo koniec końców Kary wykonuje jako detektyw robotę społecznie pożyteczną: tropi seryjnego mordercę. Niemniej Szczerek maluje swojego bohatera tak, że czytelnik raczej nie chciałby nim być. To bękart, co jeszcze nie jest niczym złym, ale autor znajduje upodobanie w podkreślaniu, jak bardzo ten fakt wpłynął na podłą kondycję detektywa. Prostak. Cham. W dodatku z kulą w głowie. I metalową płytką pod czaszką, która uwiera go, gdy nazbyt intensywnie myśli, a niekiedy gdy w ogóle nie myśli. Chyba że marzysz, drogi czytelniku, o zostaniu bohaterem powieści noir, a wtedy wybaczysz te drobne uciążliwości, które czynią z ciebie postać interesującą, ale w raczej negatywny sposób. Gdybyś z kolei miał fantazję spojrzeć na kogoś z góry, może nawet z lekkim obrzydzeniem, ale i niezdrową ciekawością, cham z kulą w głowie doskonale się do tego nadaje.

Narracja. Kary nie jest dobrym materiałem na bohatera, z którym można się utożsamić. Już zgoła bardziej nadaje się do tego osoba prowadząca narrację, niekiedy czyniąca to w taki sposób, jakby miała z Karym na pieńku, jakby ten wcześniej wyrządził jej niewybaczalną krzywdę a ona teraz zmuszona była – pod przymusem i silnie niechętnie – opowiedzieć jego historię. Kto ją opowiada, do końca nie wiadomo. Wiadomo tylko, że narrator(ka) odnosi się do Karego z dużą dozą protekcjonalizmu, a nawet podszytej wyższością niechęci – trochę jak zdemoralizowany psychiatra wobec beznadziejnego przypadku pacjenta, jak śledczy wobec recydywisty. Wiadomo też, że to nie Kary opowiada tę historię, ale że sam w niej jest opowiadany. Wychodzisz więc z wanny i zapalasz papierosa. Podchodzisz do okna. Patrzysz przez wydmuchiwany dym na starą pretensjonalną kamienicę na rogu Sosnowej. Kamienica jest niby odnowiona, ale to odnowienie polega głównie na tym, że właściciel pomalował elewację farbą, która już z niej złazi. Kary nie jest przesadnym estetą, więc nie ma pojęcia, czemu tak mu ta kamienica działa na nerwy. (…) Tak, poznałeś mnie, choć nie miałeś pojęcia, skąd mnie znasz. Ciemnoblond włosy, wydatne usta i pieprzyk pod dolną wargą. Podkręciłam lampkę naftową, którą trzymałam w dłoni. Dlaczego narrator(ka) w połowie książki zaczyna mówić o sobie w pierwszej osobie? Dlaczego znienacka przejmuje inicjatywę i na jakiś czas staje się główną bohaterką powieści, a potem przepada? – oto zagadka. Kim jest? Narratorów w książkach domyślnie uznajemy za mężczyzn, tutaj nieoczekiwanie okazuje się, że historię opowiada kobieta. Początkowe zaskoczenie z wolna ustępuje wątpliwościom, te zaś prowadzą ku niejasnemu podejrzeniu, że ktoś zastawił na nas pułapkę. Czyżby nie tylko kobieta prowadziła narrację, ale zgoła opowiadana historia była kobietą? Proste wyjaśnienia są nieprzekonujące, o wiele bardziej atrakcyjne są te niedorzeczne. Otóż – dlaczego nie? – być może to sama Polska opowiada się za pośrednictwem historii niewydarzonego detektywa. Być może Polska potrzebowała Karego, żeby móc się wypowiedzieć czy nawet zgoła zaistnieć. Być może zadziałała tu sui generis zasada antropiczna, mówiąca, że skoro powstała wielka i dumna Polska, to Kary był niezbędny, żeby móc ją wyrazić. Polska bez Karego nie istnieje, zatem Kary jest dowodem na istnienie Polski. Niedorzeczne? Jak cholera. Nie umiem jednak wyzbyć się wrażenia, że Kary i Polska są ze sobą sprzęgnięci niczym czas i przestrzeń w wielowymiarowej rzeczywistości, że bez siebie nie mogą istnieć i są sobie zgoła niezbędni do istnienia. Jedno warunkuje drugie, Polska bez Karego nie byłaby Polską, Kary – będąc tej Polski emanacją – może egzystować wyłącznie w tej mierze, w jakiej umożliwia Polsce uobecnienie się jako scena jego przygód.

Polska. Fragmenty dotyczące Polski czytałem z tym samym podnieceniem, z jakim kibic – zapewne, bo kibicem nie jestem – ogląda bramki ulubionej drużyny, z jaką kochanek reaguje na obecność wyczekiwanej dziewczyny, a pijak na widok pełnej butelki. To przyjemność, której nie niweczy powtórzenie, bo przecież za każdym razem, kiedy obcujemy z podnietą, mamy wrażenie, jakby to był pierwszy raz – i tak właśnie ją traktujemy. Takoż Polska w książce Szczerka, wszak doskonale znana, jawi nam się jako twór bliski i jednocześnie obcy, zatem atrakcyjny, w dodatku w jakiś niezdrowy sposób.

A później, po krótkiej wojnie Europy z Hitlerem, po której wyrosło w piekle nowe mocarstwo, Najjaśniejsza Rzeczpospolita, pierwsze w historii mocarstwo ufundowane na kredyt, mocarstwo stworzone i napompowane sztucznie, żeby pomagało pilnować Niemców, kontrważyło Francuzów i oddzielało Europę kordonem od sowieckiej Rosji, robiącej za piekło piekieł, przyszedł krąg piąty. Dość groteskowo brzmią te opisy Polski jako mocarstwa, Polski napinającej mięśnie, Polski na sterydach. Z jednej strony bowiem jesteśmy na tyle przytomni, żeby widzieć w tym projekcję fantazji autora, z drugiej zaś – na tyle przenikliwi, by nie zadać sobie zasadnego pytania: cóż jeżeli to nie fikcja, ale wierny opis, zatem dokument? Żyjemy w czasach, kiedy wierne opisanie rzeczywistości ociera się o ironię, o humor, o niedorzeczność. Chcemy dostać w pysk od „prawdziwego patrioty”? Wystarczy napisać, jaka Polska jest naprawdę. I na odwrót: żeby przekonać Polaka o swoim patriotyzmie, trzeba sobie Polskę wymyślić na nowo, zupełnie inną, a przede wszystkim – fałszywą. Szczerek wymyślił historię, która jest w stu procentach prawdziwa. Oto przewrotne, diabelskie odwrócenie chińskiego paradoksu Derridy.

Mocarstwo. Polska – naród wybrany, w dodatku potężny, groźny dla sąsiadów. Brzmi jak kompulsywna fantazja nacjonalisty. Bez ironii i cudzysłowu – gdyby je tam wtrącić, należałoby je wtrącić także w rzeczywistość. A ta już od kilku przynajmniej lat wygląda, jakby spełnił się mokry sen niejednego pisarza. Mylę się: dzisiaj pisarz może już tylko nieudolnie naśladować redaktora gazety codziennej i iść po śladach opisywanych przez niego wydarzeń. Miałby zatem twórczo przetwarzać newsy? Jest znacznie gorzej: dzisiaj newsy wyglądają niczym brawurowe rozwinięcie wyobraźni pisarza. W tym sensie powieść Szczerka jest spóźniona,   może i niepotrzebna, choć z innej strony – posiłkując się ironią w kraju, który już dawno został pochłonięty przez ironię – należy ją czytać śmiertelnie poważnie; to wręcz reportaż.

W ogóle najlepszej próby ironia to ta, której niepodobna odróżnić od powagi. Ironia oznacza pewien dystans pomiędzy słowem a rzeczywistością, pomiędzy ironistą a światem – cóż jeżeli ironia jest na tyle doskonała, że żadnego odstępu nie ma? Wtedy to, że ktoś puszcza do nas oko, możemy rozpoznać tylko po tym, iż jego powieka jest całkowicie nieruchoma, a to, że doskonale mówi po chińsku, wyłącznie po… etc.

Oto przesłanka: NACZELNY WÓDZ, MARSZAŁEK SNARDZ, OSTRO ODPOWIADA LIDZE NARODÓW: NIE POZWOLIMY SIĘ SZANTAŻOWAĆ. I dalej: „Nacz. Wódz: »Wiemy, że stanowisko Ligi Narodów potępiające usprawiedliwione polskie akcje wojskowe w Małopolsce Wschodniej to w rzeczywistości stanowisko Anglosasów, którzy chcą Ligę zdominować. Nie poddamy się ich dyktatowi i w sprawie rusińskiej nie ustąpimy, choć nie ukrywamy żalu, że szantażować nas chcą nasi najbliżsi sojusznicy«”. Gdybym znalazł podobny tekst w gazecie, uwierzyłbym bez zastrzeżeń. Ileż to bowiem razy czytaliśmy w ciągu ostatnich kilku lat podobne „stanowiska” rządu w najrozmaitszych sprawach?

Alternatywa. Każda alternatywna historia zdaje nam się ciekawsza od naszej, z jakiegoś powodu żywimy przekonanie, że ze wszystkich możliwych scenariuszy ziścił się ten najbardziej nudny, a my mamy pecha żyć w świecie ubogim w zdarzenia, do których nasz świat ma prawo. Przekonanie bierze się być może stąd, że to, co się wydarzyło, wcześniej czy później rozczarowuje, tak jak rozczarowuje historia jako taka. Gdyby Chrystus uciekł spod krzyża? Gdyby nocna burza przed bitwą pod Grunwaldem przeciągnęła się do południa? Gdyby nos Kleopatry był krótszy? Gdyby w 1920 roku polskie wojsko przegrało bitwę z bolszewikami? I wreszcie – gdyby Adam i Ewa manipulowani w raju przez węża nie podjęli wiadomej decyzji? Wszystko nas kusi, wszystko nęci – oprócz tego, co jest. Gdybanie to jedna z tych czynności, których sobie na ogół odmawiamy z racji ich jałowości, lecz które chętnie cedujemy na innych, zwłaszcza twórców. O ile sami nie zniżymy się do równie nieracjonalnych spekulacji, o tyle chętnie widzimy je u innych – stąd powodzenie filmów i książek z tej dziedziny.

Opowiedziana historia nie może być alternatywna par excellence w tym sensie, że całkowite zerwanie z rzeczywistością uczyni ją niewiarygodną. Tym bowiem, co w niej najbardziej frapuje, jest niezmienny punkt odniesienia – i to, jak wymyślona opowieść się wokół niego owija. To prawda, najczęściej tym punktem odniesienia jesteśmy my sami, ponieważ niepodobna sobie wyobrazić świata, którego my sami nie bylibyśmy oczywistym założeniem, przynajmniej jako widzowie. Nasze roszczenia są tu jednak na ogół bardziej rozbudowane i pragniemy w owym świecie znaleźć przynajmniej okruch czegoś znajomego, co możemy zaakceptować lub zanegować. Dlatego najciekawszą powieścią opowiadającą alternatywną rzeczywistość jest ta, w której zmienił się niuans.

Oszustwo. W tej powieści zbyt wiele rzeczy jest prawdziwych, żebyśmy z automatu uznali ją za twór wyłącznie fantazji autora. Albo inaczej: autor wymyślił zbyt wiele prawdziwych rzeczy, żeby uznać to za fikcję. Podkreślmy: to nie jest po prostu alternatywnie opowiedziana wersja świata z Polską jako potęgą. Prawda, że Polska przypomina nieco arystotelesowskiego kolosa na glinianych nogach, prawda, że jest tworem nieco nadętym i groteskowym, ale wielkości, choćby w sensie rozmiaru, nikt jej nie odmawia. Czyż nie taka jednak Polska wyłania się nam w krytycznej lekturze gazet wiadomej orientacji? Gdzież tu tedy miejsce na zmyślenie i święte prawo autora do licencia poetica?

Czy wzięcie w nawias tego, co realne, i podstawienie w to miejsce fantazmatu było celowym działaniem autora – nie podejmuję się rozstrzygnąć. Czy był świadomy gry z rzeczywistością, jaką prowadzi jego powieść? – tego też nie wiem. Dość jednak obecności owych wątpliwości, żeby książkę uznać za interesującą. Najbardziej interesujące w niej jednak nie jest przedstawienie świata alternatywnego wobec naszego, ale coś wręcz przeciwnego: skrywająca się w niedopowiedzeniu, gdzieś między wierszami sugestia, że to świat jak najbardziej prawdziwy – i że to być może my zamieszkujemy jakąś fantazmatyczną jego wersję. Pod tym właśnie kątem czytałem tę powieść, przygody detektywa w konwencji noir traktując jedynie jako znaki orientacyjne, a jego samego jak certyfikowanego przewodnika po obcym świecie. Owszem, niezbędnego i wciąż na pierwszym planie, ale w gruncie rzeczy niezbyt istotnego.

Slavoj Žižek pisał, że wszelkie podobieństwo przedmiotu do niego samego jest czysto przypadkowe. Takoż i Polska z książki Szczerka jedynie mocą przypadku przypomina Polskę rzeczywistą – a w istocie jest ową Polską. Polską, dodajmy, której nie należy brać zanadto dosłownie, ponieważ to, jaka jest naprawdę, objawi nam się wyłącznie, jeżeli weźmiemy ją jako fantazję autora.

Dlaczego niemożliwa jest zbrodnia doskonała? Ponieważ mord się wydarzył. Czyn w założeniu jest idealny, gdy jednak zostanie popełniony, pomiędzy nim a jego ideą pojawia się odstęp, widoczna szczelina, trop, ślad zbrodni. Dlatego morderca wcześniej czy później zostanie schwytany. Nie doszłoby do tego, gdyby zbrodnia była jedynie milczącym założeniem zbrodniarza, gdyby trup tkwił wyłącznie w jego umyśle. Jest to rozwiązanie, jak się domyślamy, dla większości zbrodniarzy mało satysfakcjonujące.

Podobnie jest z pisarzami, a w szczególności z autorami historii alternatywnych: ich dzieła byłyby tożsame z rzeczywistością (oczywiście mocą przypadku, patrz: Žižek), gdyby tylko nie raczyli przejść od idei do czynu, od słów do… zbrodni. Ziemowit Szczerek przeszedł. Napisał wierną rzeczywistości powieść i przekonał nas, że to fikcja. Oszustwo prawie doskonałe.


Ziemowit Szczerek: Cham z kulą w głowie. Znak, Kraków 2020, ss. 525 + 3 nlb.