Jadwiga Graboś. Dinozaur

Spis treści numeru 4/2023

Dinozaur

Kiedy się obudził, dinozaur wciąż jeszcze tam był*. Pomimo otwartej paszczy w świetle poranka wyglądał zaskakująco przyjaźnie. Stał oparty o tylne nogi i zakrzywiony ogon, przednie łapy miał uniesione jak w reklamie filmu Spielberga. Pani Krysia znów przestawiła zwierzaka z szafki na parapet. No znów.

One tu nie lubią, gdy porozrzucane dookoła. Musi być czysto i schludnie. Rzeczy powinny zajmować jak najmniej miejsca, a pacjent uwagi. Najlepiej, jakby każdy tkwił w gładko zasłanym łóżku i czekał. Kto może chodzić, musi iść do świetlicy, jeśli chce się pobawić. Tam wolno budować, rozrzucać i składać. Jednak Kacper już od dawna nie wstaje, więc bawią się na jego łóżku. Kołdra udaje las tropikalny albo sawannę, mandarynki to smaczne trofea. Kosma ma całe pudło gumowych zwierzaków, które rozstawia wokół Kacpra. Wyobrażają sobie, że właśnie jadą na safari.

Kosma widział na filmach, jak turyści poruszają się jeepem wśród traw, rozwijają lunety i wypatrują zwierząt. Postanowił kiedyś polecieć samolotem tam, gdzie rosną drzewa butelkowe, i obiecał zabrać Kacpra. Wśród całej aparatury medycznej, rozstawionej wokół łóżka chłopca, raz udają bogatych turystów z Ameryki, innym razem makaki zawieszone na prehistorycznych drzewach. Obok żerujących spokojnie dinozaurów. Takich jak ten na parapecie.

Kacper czasem wodzi wzrokiem za figurkami, które pomykają nad jego głową w rękach Kosmy. Ostatnio nie miał siły sam usiąść na łóżku. Kosma czuł się zawiedziony, ale przecież doskonale pamięta, jak miesiąc wcześniej ganiali się po korytarzu. Uciekali przed mopem pani Krysi, bawili się w podchody i śledzili oddziałową. Nie rozstawała się z komórką, podejrzanie często szła do brudownika. Rozmawiała szeptem przez telefon i zawsze zamykała się od środka. Uznali, że coś knuje. Może jest szpiegiem, który chce porwać dzieci ze szpitala? Najchętniej daliby się porwać na lody z bakaliami, tylko w międzyczasie Kacper przestał chodzić i to był jednak pewien problem. Zabawy trzeba było przenieść do łóżka, które okazało się zbyt małe dla nich dwóch i niewygodne.

Wczoraj ciągle ktoś wpadał do sali. Lekarze grupowali się przy Kacprze jak bociany przed odlotem. Osłuchiwali go i ostukiwali. Notowali kolejne zalecenia. Pielęgniarki kręciły się, jakby rozgrywały zawody zręcznościowe. Matka chłopca nie odchodziła. Siedziała nieruchomo na stołku. Czujna, lecz wycofana. Wydawała się bardzo zmęczona. Gdy Kosma podchodził, już nie miała siły z nim żartować. Nie pytała, co mu się śniło i czy dobrze spał. Nie podpowiadała miejsc, do których można pojechać na safari, nie częstowała go żadnym ciastkiem.

Przez cały dzień Kosma nie mógł się dopchać do Kacpra, aby pokazać mu nowy skarb. Dostał od cioci śliwki, po których zostały mu kształtne pestki. Nie wyrzucił ich, lecz umył w toalecie i osuszył. Pomyślał, że to będzie doskonały pokarm dla dinozaura. Pestki schował do woreczka po pączku, ukrył je pod poduszką. Wałęsał się sam po korytarzu, a potem nawet nie pamięta, o której usnął.

Teraz patrzy na dinozaura, który połknął wczoraj wszystkie makaki. Pani Krysia kończy zdejmować pościel Kacpra. Przestawia stołek w drugi kąt, przeciera parapet, szafki, a nawet rolety. Dziwne, nigdy dotąd ich nie ruszała. Ciągle odwraca się tyłem do Kosmy, nawet nie ma jak zagadać. Dinozaur stoi na parapecie, dziś odwrócony bokiem. Światło przedziera się przez metalowe paski, błyska pomiędzy jego zębami.

* Zdanie Augusta Monterrosa zacytowane w książce Wykłady amerykańskie Itala Calvina, przeł. Anna Wasilewska, Gdańsk, Warszawa 1996, s. 49.

Więcej opowiadań w tradycyjnym wydaniu „Akcentu”.