Karolina Przesmycka-Szustak. Wędrownik ze smykałką do historii

Spis treści numeru 3/2020

Wędrownik ze smykałką do historii

Dlaczego Brytyjczyk pisze o dziejach Polski? Z lektury autobiografii Normana Daviesa wynika, że to pytanie zadawało autorowi (i samym sobie) wielu czytelników. Niestety, chociaż przewija się ono przez całą książkę, Davies nie udziela nań jednoznacznej odpowiedzi. Przyznaje tylko, że pobyt w Polsce traktował jako ucieczkę od studiów rusycystycznych, na których nie czuł się za dobrze, a pierwszy raz zawitał do nas trochę przez przypadek, gdy w 1967 roku odwołano jego wyjazd do Związku Radzieckiego. Potem poszło „z górki” – to w Polsce poznał pierwszą i drugą żonę, oczarowała go otwartość polskich studentów, którzy w przeciwieństwie do rówieśników z innych „demoludów” nie byli „ślepo posłuszni reżimowi”; co więcej – nie krępowali się z władzy żartować. Nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że przez lata Polska w dużej mierze była wykluczona z pola zainteresowań historyków, co szczególnie irytowało Daviesa jako wnikliwego badacza, zdającego sobie sprawę, że to kraj nad Wisłą jest właściwym sercem Europy, obszarem, na którym krzyżowały się różne wpływy cywilizacyjne, kulturowe czy religijne. Jednak, mimo fascynacji Polską, autor przyznaje, że polonofilem nie jest – jak sam zaznacza, pisze o Polsce, tak jak o innych krajach, myśli o Polakach jak o innych narodach.

Sam o sobie nie jest typową autobiografią, w której autor opowiada o własnym życiu i zawodowych doświadczeniach. To również trochę reportaż, a trochę podręcznik zawierający rozliczne wskazówki (choć nie zawsze wyrażone wprost) co do pisarskiego warsztatu, jakim winien dysponować historyk. Wynikają one najczęściej z osobistych obserwacji autora.

Dlaczego reportaż? Dlatego, że na przykład opowiadając o dziecięcych latach, Davies zaprasza nas do odwiedzin w swym rodzinnym mieście Bolton, w tym do obejrzenia jego osobliwych powojennych podwórek i uliczek oraz zapoznania się z ówczesnymi zabawami angielskich dzieciaków. Wszystko z prawdziwie reporterską dbałością o detale. Dzięki temu zdobywamy też wiedzę na temat obrazu życia społecznego Wielkiej Brytanii w tamtym czasie, np. dowiadujemy się, że w tej części Anglii można było jeszcze zobaczyć dzieci, które nie miały porządnych butów. Biegały w drewniakach przytrzymywanych na nodze paskiem skóry, często zrobionych po prostu w domu. Trudno w nich było grać w piłkę, bo spadały z nóg, a piłkę trzeba było kopać gołymi palcami wystającymi spod paska. Lektura Samego o sobie przybliża również czytelnikowi powojenną wyspiarską obyczajowość. W tym samym rozdziale Davies raczy nas szczegółowym opisem ówczesnych metod wychowawczych i ogólnie stosunków rodzice – dzieci: Dzieciom zabraniano zajmować miejsca przeznaczone dla dorosłych, stale mówiono im, aby się wyprostowały, nie mogły też zabierać głosu przed dorosłymi ani jeść na ulicy. Nie pozostawiano im także wielkiego wyboru co do stroju lub posiłków. (…) Nie wolno nam było wstać od stołu, póki talerze nie były czyste. Co autor sądzi o tym – w stosunku do dzisiejszych trendów – niezbyt liberalnym podejściu, można dowiedzieć się, czytając rozdział drugi książki, a wnioski są dosyć ciekawe.

Równie zaskakująca okazała się dla samego Daviesa jego własna reakcja na korridę w Pampelunie. Podobnie jak w innych przypadkach otrzymujemy rozbudowany i barwny opis całego wydarzenia, wzbogacony okolicznościową terminologią. Autor, dbając o to, abyśmy przynajmniej wyobraźnią uczestniczyli w tej znanej, choć mocno kontrowersyjnej imprezie, snuje o niej szczegółową opowieść. I ze wstydem przyznaje, że podczas gdy jego towarzysze byli dalecy od zachwytu, jego zafascynowała teatralność tego egzotycznego i starodawnego rytuału oraz urzekła go jego oprawa muzyczna. Przez dwie godziny entuzjastycznie kibicował całemu spektaklowi, wiwatując i klaszcząc wraz z tłumem (…), z zaskoczeniem stwierdził, że daje upust instynktom, o jakie się nie podejrzewał; na krótko stał się podobny starożytnemu Rzymianinowi, który oglądał krwawe zmagania gladiatorów na arenie, a jego towarzysze w milczeniu wysłuchali jego opinii o „niezwykłym spektaklu”, którego byli świadkami.

Żadna historia nie jest bowiem wolna od emocji i dlatego powinna być opisywana z ich uwzględnieniem. Tworzą ją w końcu ludzie – istoty czujące i reagujące na rzeczywistość zgodnie z własnymi doświadczeniami i ocenami. Jak wyznaje Davies, emocje zawarte w tych opowieściach są obecne w moich książkach, nawet jeśli nie przytaczam konkretnych historii. Stałem się dyspozytariuszem historii jednostek i w swych książkach przenoszę ducha ich wspomnień. Polacy – i nie tylko Polacy – w Polsce i na całym świecie relacjonowali mi swoje przeżycia w Niemczech, w Rosji, na Bliskim Wschodzie i we wszystkich zakątkach świata. To jest właśnie prawdziwa historia, nie zawsze precyzyjna i na pewno niekompletna, lecz będąca opowieścią ludzi, którzy mówili o tym, co przeżyli. Dzieje opisane przez naocznych świadków.

Nawet kwestie związane z geografią, drugą po historii pasją autora Bożego igrzyska, silnie wiążą się z naszą sferą uczuciową: Nazwy geograficzne są nacechowane emocjonalnie – pozytywnie lub negatywnie. W oczach Zachodu „Wschód” to region, w którym żyją gorsi, biedniejsi, głupsi ludzie, kraje są mniej rozwinięte, a cywilizacja jest na niższym poziomie. Davies poszedł nawet o krok dalej: w swoich książkach – jak przyznaje – sam wymyślał pewne nazwy, takie jak „Wielki Kamienny Krąg” na określenie Stonehenge czy „Kraina Mgieł” w odniesieniu do Szkocji.

Być może za sprawą rodziców, którzy zarazili młodego Normana pasją podróżowania, zapałał on miłością do geografii, a po latach nazwał siebie nawet „wędrownikiem ze smykałką do historii”. Geografia pociągała mnie nie tylko przez zwykłą ciekawość czy młodzieńczy głód wiedzy – była czymś magicznym, romantycznym, zdolnym rozpalać wyobraźnię w sposób, w jaki na niektórych oddziałują wielkie powieści czy dzieła sztuki. Byłem oczarowany odległymi miejscami i obco brzmiącymi nazwami – pisze autor, który od dziecka lubił rysować mapy (wymyślił nawet swoją, kompletnie fantastyczną). Interesowała go w szczególności geografia „humanistyczna”, jak nazywa naukę o urbanistyce, ochronie środowiska, planowaniu przestrzeni oraz powiązania geografii z ekonomią i historią.

Jak sam wyznaje, ogromny wpływ na jego późniejsze pisarstwo miało łączenie historii z geografią, ponieważ każde wydarzenie ma swoje miejsce i w czasie, i w przestrzeni, a geografia silnie wpływa na bieg historii. Na tle innych historyków, nie zaprzątających sobie tym głowy, zajmujących się wyłącznie wynikami badań nauk społecznych, jest to nowatorskie podejście, świadczące o otwartym umyśle autora. W dalszej kolejności szczegółowo uzasadnia on swoje stanowisko, posiłkując się konkretnymi przykładami i dokonując interesujących obserwacji.

Atmosfera danego miejsca i emocjonalna gotowość na przyjęcie i przetworzenie uzyskanych informacji są według badacza podstawą sukcesu. Jakkolwiek istotny jest oczywiście wysiłek faktograficzny, to jednak najpierw lepiej posiedzieć pod drzewem, rozejrzeć się i chłonąć atmosferę. Na lekturę i historyczne detale przyjdzie czas później. Naukę czerpiemy bowiem z wielu źródeł, nie tylko z faktów. Jednym z tych źródeł są również subiektywne relacje jednostek, a Davies jest przekonany, że opowiedzenie o losach konkretnego człowieka często może ukazać więcej prawdy o historii i jej logice niż cała encyklopedia (w której książce autor zastosował taki zabieg, dowiemy się z rozdziału Długodystansowiec). Jest to optyka iście reporterska, prowokująca kolejne pytanie: jak wobec tych indywidualnych czynników przedstawia się obiektywizm historyka odnośnie do opisywanych wydarzeń i ich ocen? Otóż Davies jest tu zaskakująco bezwzględny – chociaż historia nie jest czarno-biała, autor zawsze winien mieć własny pogląd na przedmiot swych studiów, przy czym kształtowanie się tego poglądu musi być wynikiem skrupulatnych badań i uwzględniania całej dostępnej wiedzy. Mimo to należy zdać sobie sprawę z faktu, że wszystko, co pisze historyk, to tylko przybliżenie do prawdy, której nigdy nie poznamy do końca.

Norman Davies samego siebie nazywa pisarzem. Co niektórym z pewnością wyda się szokujące, w swojej pracy dopuszcza wykorzystywanie literatury jako materiału źródłowego, a podczas pisania nie krępuje się używać literackich technik i środków wyrazu, takich np. jak metafory. Historyk zawsze jest trochę naukowcem, a trochę bajkopisarzem – zauważa, rozwijając tę intrygującą myśl na kolejnych stronach Samego o sobie. Przyznaje się także do niezrealizowanego marzenia o napisaniu książki z gatunku political-fiction, streszczając pokrótce jej – trzeba przyznać dość awangardowy – koncept.

W autobiografii Normana Daviesa układ chronologiczny zachowany został tylko w pewnym stopniu. Opisywanie własnych losów na ogół służy autorowi do ujawnienia jakiegoś ciekawego zjawiska społecznego, obyczajowego lub politycznego. Dużo miejsca Davies poświęca swej tożsamości narodowej, niezbyt pochlebnie wypowiadając się na temat angielskiej arogancji w stosunku do Walijczyków. Jak się okazuje, nie miał również dobrych doświadczeń z brytyjską Polonią, której działacze (padają nazwiska obecnie dobrze w Polsce znane) – choć sami wewnętrznie skłóceni – krytykowali go napastliwie z różnych powodów. Do najłatwiejszych nie należała również przeprawa ze środowiskami żydowskimi – tym razem poszło o obronę dobrego imienia Polski w niezmiennie kontrowersyjnej kwestii rzekomego udziału naszego narodu w Holokauście. Po tym, jak otwarcie został zwyzywany na jednym z wykładów, Davies zastanawia się: Czy zasłużyłem na to wszystko? Polscy endecy nazywali mnie komunistycznym agentem, a teraz syjoniści – polonofilem. Jak stwierdziłem, endecy i syjoniści mają coś wspólnego. Zemstę tego środowiska odczuł zresztą wyjątkowo boleśnie, gdy z nieznanych początkowo przyczyn robiono mu problemy na kalifornijskim Uniwersytecie Stanforda, doprowadzając go i jego żonę, będącą w zagrożonej ciąży, do utraty domu, pieniędzy i perspektywy pracy na uczelni. Czy przez te niemiłe doświadczenia całkowicie zwątpił w porozumienie z żydowską społecznością? Zdecydowały późniejsza wizyta w Izraelu i postawa brytyjskiej Rady Posłów Żydowskich. Z jakim skutkiem? – niech czytelnik sam sprawdzi.

Dla wielbiciela twórczości Normana Daviesa interesujący będzie rozdział, w którym ujawnia on powody oraz okoliczności pisania kolejnych dzieł. Z detalami rozwodzi się nad swoim twórczym planem dnia, a także strukturą książek. Dowiemy się, jak je projektuje, co szczególnie dotyczy Europy (której pisanie zajęło mu siedem lat!) i – w mniejszym stopniu – Wysp oraz Powstania ’44. Poznamy trudy pracy, zwłaszcza jeśli chodzi o uzyskanie dostępu do źródeł (głównie w odniesieniu do Orła białego, czerwonej gwiazdy). W dalszej kolejności Davies zaznajomi nas z przebiegiem samego procesu pisania i procesu wydawniczego (w tym z problemami, jakie niekiedy robili mu wydawcy), mechanizmami finansowania, przekładów na obce języki. Opowiada także o odbiorze swojej twórczości, tak przez recenzentów, jak i zwykłych czytelników.

Sam o sobie traktuje również o osobistych poglądach autora na politykę (między innymi na katastrofę smoleńską i obecną sytuację polityczną w Polsce), kwestię wiary, obyczajowość i mentalność narodów, z którymi się zetknął (Anglików, Polaków, Amerykanów, Kanadyjczyków). Z zainteresowaniem czyta się o kontaktach Daviesa ze znanymi postaciami życia politycznego i kulturalnego: Jerzym Giedroyciem, Radosławem Sikorskim, młodszym kolegą po fachu, również specjalizującym się w problematyce wschodnioeuropejskiej Timothym Snyderem czy brytyjską premier Margaret Thatcher. Wreszcie – zapoznajemy się z jego oceną dzisiejszej młodej polskiej emigracji w Wielkiej Brytanii. Na koniec Davies niejako zapętla autobiografię – powraca po latach do rodzinnego Bolton (od opisu którego rozpoczynała się książka), zauważa, jak bardzo miasto zmieniło się pod względem społecznym oraz kulturowym, i jako dowód przytacza pewną anegdotę: Na stacji podeszła do mnie grupa muzułmańskich nastolatków, by zapytać, czy w pociągu wolno pić alkohol. Najwyraźniej dopiero eksperymentowali – trzymali w dłoniach puszki piwa Tyskiego.

Ilustrowana prywatnymi zdjęciami autobiografia Normana Daviesa będzie więc lekturą interesującą nie tylko dla jego dotychczasowych czytelników. Co więcej, dzięki interesującej narracji oraz przedstawionym przez autora oryginalnym koncepcjom pracy historyka, wychodzącym daleko poza sztywne akademickie ramy, zachęci osoby niezaznajomione dotąd z twórczością angielskiego badacza do zapoznania się z jego pracami. Dajmy się porwać „wędrownikowi ze smykałką do historii” w podróż przez jego własne dzieje.


Norman Davies: Sam o sobie. Fragmenty napisane przez Normana Daviesa po angielsku przetłumaczył Bartłomiej Pietrzyk; redakcja Maciej Gablankowski, Joanna Gromek-Illg, Anna Szulczyńska. Znak, Kraków 2019, ss. 783, [80] stron tabl. kol.