Lechosław Lameński. Andrzej Polakowski – artysta fotografik, niestrudzony kronikarz lubelskiego życia artystycznego

Spis treści numeru 2/2024

Andrzej Polakowski – artysta fotografik, niestrudzony kronikarz lubelskiego życia artystycznego

(…)

Bez wątpienia należy uznać Andrzeja Polakowskiego za bardzo ważnego świadka historii, a zarazem za jej niezwykłego dokumentalistę. Niepowtarzalnego twórcę, który przy pomocy aparatu fotograficznego konsekwentnie rejestrował interesujących go ludzi, zwłaszcza autorów sztuki z prawdziwego zdarzenia, ale także jej odbiorców, publiczność wernisażową, która tak tłumnie wypełniała przez kolejne dekady XX wieku małą i dużą salę wystawową lubelskiego BWA. Naturalnie ogromna w tym zasługa śp. Andrzeja Mroczka (1941-2009), historyka sztuki związanego z BWA od 1967 roku, a w latach 1981-2009 jej charyzmatycznego dyrektora, z którym Andrzej Polakowski nawiązał bardzo bliski, wręcz serdeczny kontakt. W efekcie gdy Andrzej Mroczek postanowił powołać do życia Radę Programową BWA, znalazło się w niej również miejsce dla zaprzyjaźnionego z nim fotografa. Bo Andrzej Polakowski to nie tylko wrażliwy twórca, którego podstawowym narzędziem pracy jest aparat fotograficzny, rejestrujący na poszczególnych klatkach kliszy trafnie zaobserwowaną rzeczywistość i ludzi sztuki, ale także – jak wspomniałem – znakomicie czujący i rozumiejący jej najnowsze nurty oraz trendy (vide happening Fotoptaki z 1971 roku) wnikliwy obserwator i kronikarz życia artystycznego. Nic więc dziwnego, że obaj panowie znakomicie się dogadywali, a Andrzej Polakowski, z nieodłącznym aparatem fotograficznym, stał się regularnym uczestnikiem wernisaży zarówno w Galerii Starej BWA (oficjalna nazwa od 1994 roku), jak i utworzonej w 1969 roku Galerii Labirynt przy Miejskim Domu Kultury, będącej tak naprawdę autorskim przedsięwzięciem Andrzeja Mroczka, który opracował jej program artystyczny i kierował nią w latach 1974-1981. Po rocznej przerwie spowodowanej wprowadzeniem stanu wojennego galeria zaczęła funkcjonować ponownie, ale tym razem już w ramach struktur BWA jako Galeria Labirynt 2. W niej także pojawiał się Andrzej Polakowski, któremu nieukrywaną przyjemność i satysfakcję sprawiało fotografowanie najwybitniejszych artystów polskich, reprezentantów najbardziej awangardowych nurtów, zwłaszcza sztuki konceptualnej, sztuki ziemi, jak i autorów podejmujących działania o charakterze performerskim. Każdy z nich wpisywał się w program wystawowy opracowany niezwykle precyzyjnie przez Andrzeja Mroczka, program, który wzbudził ogromne zainteresowanie w kręgach artystycznych całej Polski oraz poza jej granicami. W efekcie już wkrótce Galeria Stara BWA oraz związane z nią Galeria Labirynt i Galeria Labirynt 2 stały się niekwestionowanym centrum prezentacji i popularyzacji sztuki tego typu, łącznie z organizacją towarzyszących im spotkań, sympozjów i dyskusji, a Andrzej Polakowski został ich nadwornym dokumentalistą.

Ciekawe, że choć przez sześćdziesiąt lat niezwykle intensywnej pracy twórczej Polakowski wykonał ogromną liczbę fotografii (jego prywatne, starannie uporządkowane archiwum to ogromny, zawierający kilkadziesiąt tysięcy negatywów zbiór), tak naprawdę nikt z uczestników wernisaży nie widział go robiącego zdjęcia. Fotografik potrafił bowiem zniknąć z pola widzenia zarówno tych, którzy wystawiali swoje prace, jak i tych, którzy je z zainteresowaniem oglądali lub też uczestniczyli w wydarzeniach artystycznych (happeningi, performance, pokazy filmów itp.). W efekcie jego zdjęcia, głównie czarno-białe, chociaż twórca nie stronił również od fotografii barwnej i kolaży, mają nie tylko wartość stricte artystyczną, wynikającą z odpowiedniego naświetlenia danego kadru, a tym samym uzyskania interesującej gry świateł i cieni, starannie przemyślanej kompozycji, oryginalnego sposobu budowania jej dramaturgii i napięcia emocjonalnego, ale także – w tym dla piszącego te słowa – niezapomniany aspekt sentymentalny, historyczny. Na zdjęciach Andrzeja Polakowskiego pojawiają się bowiem głównie artyści już nieżyjący (przede wszystkim z Lublina i Lubelszczyzny, chociaż nie brakuje również twórców z innych regionów Polski), a ci, którzy jeszcze są wśród nas, wyglądają zupełnie inaczej. Są naturalnie o kilkanaście lub kilkadziesiąt lat młodsi, może nieco inni, ale przecież jednak ci sami. Fotografik z jednej strony chętnie rejestruje wszystko to, co robili w trakcie wernisaży, jak się wówczas zachowywali, z kim rozmawiali, nie wiedząc, że są fotografowani, a z drugiej ogromną przyjemność sprawia mu zaglądanie do ich pracowni, podglądanie artystów zarówno w trakcie pracy twórczej, jak i fotografowanie w chwili relaksu, w starannie upozowanych (zaproponowanych przez nich samych?) pozach. Charakterystyczne jest to, że wykonane przez niego portrety nie ograniczają się nigdy do samych twarzy, tak jakby Polakowski doskonale zdawał sobie sprawę, że o człowieku i jego psychice równie dużo, jeżeli nie znacznie więcej, może powiedzieć ciało, to, na czym i w jaki sposób ktoś siedzi, jak ułożył ręce, w co jest ubrany i co znajduje się za nim, za jego plecami, na podłodze lub na ścianach pracowni, będącej przecież enklawą prywatności nie dla wszystkich dostępną. Notabene w portretach niektórych artystów Andrzej Polakowski bardzo chętnie skierowuje obiektyw aparatu na sztalugi ze stojącymi na nich ukończonymi lub właśnie powstającymi (malowanymi) obrazami, podczas gdy na innych widzimy wyłącznie ich pusty (anonimowy) rewers z nierówno przyciętymi krawędziami płótna naciągniętego na skromne, drewniane blejtramy. Większość artystów sfotografowanych w mniej lub bardziej przestronnych wnętrzach własnych pracowni (znaczna ich część to po prostu niezbyt duże pokoje w blokach) patrzy spokojnie prosto w obiektyw aparatu fotograficznego, świadoma wagi chwili uchwyconej i rejestrowanej z wyczuciem przez Andrzeja Polakowskiego.

(…)

Całość w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.