Łukasz Marcińczak. Józef Czapski – człowiek maksymalny

Józef Czapski – człowiek maksymalny

Spis treści numeru 1/2023

Mówię za dużo, za daleko, za otwarcie – bo za łatwo – o Bogu, o religii.
Czy moje głębokie odruchy, żeby być w tej dziedzinie milczącym
i tylko operującym dyskretnie jednym słowem,
aluzją – czy to strach przed „pozytywistami”,
chęć powiedzenia co chcę, sam się chroniąc w niedopowiedzeniach,
czy to, przeciwnie, strach łatwizny i tego, że jestem niegodny.

(Józef Czapski: Wyrwane strony. 9 VI 1965)

Czapski, jaki jest – każdy widzi: gdyby tylko zapuścił bródkę, do złudzenia przypominałby Don Kichota. Dwa metry wzrostu przy przenikliwej chudości – więc patykowate nogi, słaby wzrok i płuca, z umiejętności wojskowych: gra na fortepianie. Jednak w październiku 1917 roku (taką wybrał datę, łatwą do zapamiętania), poniesiony patriotycznym entuzjazmem – choć nie rozstaje się wtedy z pacyfistycznymi pismami Tołstoja o niesprzeciwianiu się złu siłą – wstępuje do ułanów krechowieckich, czyli z założenia kawalerzystów wielkiej fantazji. Próbuje godzić własne sprzeczności, dopóki się daje; indaguje rotmistrza dowodzącego oddziałem na linii frontu, niejedzącego mięsa i z przekonania buddystę, jak on to w sobie łączy. Usłyszał: „Proszę pana, robi się, co może”. Jako maksymalista Czapski opowiada się ostatecznie po stronie Tołstoja – występuje z wojska i razem ze swymi dwiema siostrami oraz braćmi Marylskimi (Antoni założy kiedyś sławne Laski) powołują w Petersburgu religijny falanster. W rozpadaniu się starego porządku dostrzegają rodzaj apokalipsy prowadzącej do świata bez przemocy i pragną aktywnie włączyć się w tę przemianę albo nawet przyspieszyć ją intensywnym życiem modlitewnym. Po latach Czapski tłumaczy to podświadomym wpływem, jaki wywierała na nich, żyjących w obrębie kultury rosyjskiej, rozpowszechniona wtedy religijność szerzona przez wiele ekstremistycznych sekt oczekujących rychłej paruzji. Antek Marylski przemówił do nich tak: „Męka Chrystusa jest niewystarczająca. Ja muszę tę mękę dokonać do końca”, od razu stając się w ich oczach – aby nie szukać daleko – kimś w rodzaju głośnego w tamtych czasach na Białostocczyźnie proroka Illi, który również otaczał się apostołami, do żadnego Kościoła nie przynależąc. Gdy Marylski modlił się na śniegu, Czapski z siostrami – w oczekiwaniu na pierwszy dokonany przezeń cud – w zrewoltowanym Petersburgu z narażeniem życia zdobywali dla niego mleko. Prorok jednak pewnego dnia stracił wiarę i wyjechał do Kijowa.

Bez proroka, za to z łatką dezertera, 21-letni Czapski pragnie ekspiacji. Wyobraża sobie, nasiąknąwszy rycerskimi wzorami z książek, że dla zmazania win musi przedsięwziąć czyn heroiczny. W listopadzie 1918 roku (najwidoczniej jest wyczulony na daty) zwraca się do znanych już sobie oficerów I pułku o powierzenie mu w ogarniętej amokiem rewolucyjnym Rosji misji możliwie najtrudniejszej, którą naturalnie mógłby spełnić bez użycia broni. Dostaje polecenie wywiedzenia się w Petersburgu (gdzie dzięki rodzinnym parantelom zachował pewne stosunki) o losach zaginionych kolegów z pułku; otrzymuje sporą sumę na ich wykupienie. Znowu zatem wyprawia się nad Newę, gdzie z własnej woli – podobne pomysły są jego specjalnością – po informację o polskich oficerach udaje się do bolszewickiego sztabu, mieszczącego się wówczas w dawnej Szkole Błagorodnych Diewic. Tam rzeczywiście znajduje „dziewicę” (wygląda jak osoba, która umyślnie nie chce wyglądać lepiej1), niejaką Stasową, zaprowadzającą wówczas w mieście komunistyczne porządki, zwaną sumieniem rewolucji. Prawdopodobnie w tym przydomku pokłada Czapski całą nadzieję i jakimś swoim rodzajem czaru (naiwność, entuzjazm, szczerość dziecka zmieszana z subtelnością olbrzyma, spojrzenie świętego męża, który nie wie, gdzie jest – wszystko to razem) namówi ją do poruszenia całego więziennictwa Rosji. Dopnie swego i przez telefon w biurze Stasowej bezpośrednio z ministerstwa wojny podyktowano mu protokół rozstrzelania Polaków. Za kilkadziesiąt lat z tego czaru niedoszłego apostoła skorzysta Giedroyc, który wysyłał będzie Czapskiego w kolejnych misjach albo skłaniał go do pisania setek listów, tworząc w ten sposób podwaliny pod najważniejsze polskie pismo emigracyjne. W każdym razie, wychodząc od Stasowej, wzburzony otrzymanymi wieściami Czapski zapomina „portmonetki” ze wszystkimi pieniędzmi, a przede wszystkim kompromitującej go przed bolszewikami kartki, która – jak mówi – „mogłaby mnie natychmiast zlikwidować”. Kiedy tam wraca, nietknięty portfel zwracają mu z kurtuazją.

(…)

1 J. Czapski: Świat w moich oczach. Rozmawiał P. Kłoczowski. Ząbki-Paris 2001, s. 40.


Tekst powstał w ramach stypendium Prezydenta Miasta Lublin.

Dalszy ciąg w wydaniu tradycyjnym „Akcentu”.