Ewa Dunaj. Egzotyczny kwiat na parapecie sypialni

Spis treści numeru 1/2021

Egzotyczny kwiat na parapecie sypialni

Już pierwszych parę stron tej książki przyprawiło mnie o konsternację. Przystępując do lektury, nie wiedziałam bowiem nic o twórczości Birutė Jonuškaité, więc czytając Marantę, byłam pewna, że to powieść debiutantki. Przeżywałam na przemian fale zdumienia i zachwytu z powodu dojrzałości warsztatowej i epickiego rozmachu autorki.

Teraz sięgam do zasobów internetowych, żeby przeczytać, że Jonuškaitė to jedna z najbardziej znanych współczesnych pisarek litewskich. Jest autorką siedmiu zbiorów opowiadań, sześciu powieści, licznych esejów i szkiców literackich oraz zbioru wierszy pisanych w języku polskim i litewskim. I dalej: Birutė Jonuškaitė, ur. 1959 w litewskiej rodzinie na Sejneńszczyźnie, to poetka, prozaiczka i eseistka. Ukończyła dziennikarstwo na Uniwersytecie Wileńskim. Autorka zbiorów opowiadań: „Usprawiedliwić siebie” (1989), „Pole żyta” (1996), „Jahreszeiten” (1998), „Most węży” (2002), „Jaskółczy list” (2007), „Zapnij mnie” (2011), „Kwitnąca cisza” (2013), powieści: „Ewy nie wygnano z raju” (1991), „Wielka wyspa” (t. I – 1997, t. 2. – 1999), „Kupiec skupujący sny o miłości” (2007), „Tango białych suwaków” (2009), „Maranta” (2015), powieści dla dzieci „O ciekawskim Leonku” (2007), tomu poetyckiego „Dziecko o posiwiałych oczach” (2004) oraz zbioru esejów i wywiadów „Eksperyment” (2005). Pisze po litewsku i po polsku.

Maranta może być czytana na wiele sposobów. Jest to jednocześnie saga rodzinna, powieść obyczajowa, kryminalna, historyczna, romans czy wreszcie specyficznie rozumiana „powieść chłopska” – w takim samym stopniu, jak „chłopskimi” są powieści Wiesława Myśliwskiego, będące w istocie traktatami filozoficznymi, opowiadającymi o poszukiwaniu tożsamości i próbie ocalenia godności jednostki w zetknięciu z historią.

Ta różnorodność stylów odczytania wynika z wielowarstwowości fabuły, prowadzonych w tle pobocznych wątków, które splatają niczym złocisty warkocz wklejony w płótno olejnego obrazu. Akcja rozwija się nielinearnie, zdarzenia nakładają się na siebie, a retrospektywne powtórzenia odsłaniają kolejne sensy i ukryte znaczenia, które poznajemy wraz z narratorką. Palimpsestowa struktura pełna jest aluzji do Biblii (głównie do Księgi Koheleta i Księgi Hioba, ale i do Genesis), do mitologii Bałtów i Słowian czy regionalnych baśni i pieśni ludowych – różnego rodzaju nawiązań, pojawiających się w tekście również w formie mott i cytatów. Zazdroszczę ci, twoja biografia jest jak paleta starego mistrza: grube warstwy barw i odcieni (s. 329).

Główna bohaterka, Saulė, naznaczona jest nieuleczalną chorobą (genodermatozą), która sprawia, że kobietę szpecą wykwity skórne, łuski i zdeformowane stawy. Ułomność cielesna, fizyczne cierpienie ukazywane są po wielekroć w naturalistycznych opisach i metaforycznych obrazach, w których pojawiają się Chrystus w Ogrójcu, Hiob, wizja Chrystusa według św. siostry Faustyny, liście maranty, flaga biało-czerwona: jak na polskiej fladze. (…) Krew i woda. Biel i czerwień. Białawe i czerwonawe odcienie… (…) Kanadyjski czerwony liść klonu na białym tle. Czerwone i białe pasy na fladze Stanów Zjednoczonych. Zmieniłaś kontynent, siostrzyczko, ale nie barwy (s. 60); „łuski” lekko połyskują, jakby były nawoskowane, pokrywają cały bark siostry i ramię aż do łokcia. Wydaje się, że skóra przywiera wprost do kości, jakby kość zassała mięśnie do środka, żeby w zamian na powierzchni naskórka wypuścić pączki twardych, rogowych kwiatów. (…) Saulė umarła z czystym, ale całkowicie zniszczonym lewym biodrem i z całkiem ładnie zachowaną lewą nogą: pół kobieta, pół syrena. (…) Pochowaliśmy Saulė w liliowej sukience, w rękawiczkach. Tak jak sobie życzyła. Tak jak prosiła, gdy patrzyła na zdeformowane palce. Oszpeconą szyję osłaniała wysoka kryza (ss. 150-151).

Metaforyczne i dosłowne próby ucieczki przed chorobą, cierpieniem i śmiercią przydają powieści epickiego i terytorialnego rozmachu. Początkowym miejscem akcji jest maleńka wieś nad jeziorem Sejwy, gdzieś na Litwie, ale w istocie na pograniczu różnych światów. Litwa bowiem, podobnie jak Polska, bywa „ruchomą Ojczyzną”, doświadcza przesuwania granic, najazdów, przemarszów obcych wojsk, wędrówek ludów, ucieczek. Historia i polityka powodują, że także mieszkańcy wioski wydani są na pastwę nieustannych przemian, pozostając na pozór stale w tym samym miejscu – zmieniają się wszak języki, obyczaje, zwyczaje, nawyki, a atrofia dotyka wszystkiego, co powinno być constans. A że Saulė i Rasa nieustannie próbują przekraczać granice (także te rozumiane metaforyczne), ich skomplikowane losy prowadzą czytelnika do Warszawy, Jerozolimy, a nawet Ameryki.

Równie rozległy jest przedział czasowy, który w książce obejmuje trzy (a jak się później okazuje – dwa) pokolenia – zahaczając nawet o wiek XIX, który we wspomnieniach i opowieściach jawi się niczym okres baśniowy, mityczny, łączący fantazję z realiami. Ta prehistoria to może raczej preHERstoria. Bo Maranta opowiada o losach kilku generacji z perspektywy kobiety – cezurami czasowymi stają się tu gwałty, porody, ciąże, choroby, romanse, morderstwo dokonane w zemście za gwałt.

Nielinearność opowieści, skonstruowanej niczym zwężające się okręgi (kolejne wersje zdarzeń mają nas przybliżyć do sedna, do „prawdy”), podkreślona została zastosowaniem różnorodnych technik narracyjnych. Zmienia się czas opowieści, zmieniają się osoby narracji prowadzonej raz w liczbie pojedynczej (ja), raz w liczbie mnogiej (my), wypowiedź bohaterki w kilku partiach tekstu zostaje poprowadzona w osobie drugiej: Wreszcie wyjechałaś i ty. Do stolicy. Złożyłaś dokumenty na Akademię Sztuk Pięknych. (…) W ostatniej chwili przyjęli cię do studium medycznego (s. 77). Ta zmiana perspektywy tworzy dystans, jakże potrzebny dla schłodzenia emocji zawartych w poszczególnych obrazach i scenach. Bo – jak już wcześniej napisałam – powieść ta jest rodzajem filozoficznego traktatu czy przypowieści, a jej istotą nie są dzieje jednej czy dwóch kobiet, lecz żmudna droga dochodzenia do prawdy – tej uniwersalnej, człowieczej, której nie przesłania wielonarodowość czy wielokulturowość, wymieszanie religii i języków, litewskość, polskość, rosyjskość, niemieckość, judaizm, chrześcijaństwo, katolicyzm, grekokatolicyzm, islam.

W tej różnorodności, w tym chaosie obyczajów, realiów, zwyczajów, w tym tyglu czy stopie – Jonuškaitė usiłuje znaleźć wspólny rdzeń, otwartość, głęboki humanizm, niezależny od ustrojów politycznych, praw ekonomii, religii czy pokoleniowych przedziałów. Tę różnorodność na wszelkich planach podkreśla dodatkowo znakomite tłumaczenie Agnieszki Rembiałkowskiej, która po mistrzowsku odnajduje ekwiwalentne środki językowe, korzystając z leksyki gwarowej, zapożyczeń z jidysz, niemieckiego, rosyjskiego, polskiego, wplatając w mowę bohaterów elementy idiolektu.

Symbolem poszukiwań wspólnego dla tej różnorodności rdzenia jest tytułowa maranta, egzotyczna roślina południowoamerykańska, w Europie popularna i hodowana w doniczkach w niemal każdym domu. Maranta biało unerwiona, w czerwone plamki, stoi na parapecie w sypialni Rasy i służy do domowej nauki katechezy (każda cętka na liściu symbolizuje jedno z przykazań lub jeden z grzechów głównych). Maranta to również dotknięta chorobą skóry Saulė. Ale tak określona zostaje także narratorka Rasa, nękana introwertycznymi lękami, zachowująca się, jakby „zwijała listki” w zbyt ostrym świetle słonecznym.

Jonuškaitė potrafi ukazać uniwersalność poprzez jednostkowość, prowincjonalność. Składają się na ten obraz miniaturowe detale, obserwowane oczami dziecka: płatek śniegu, płatek rdzy, kurz, pajęczyna, pyłek motylich skrzydeł, łuski skóry, oko, rzęsa, listek, znamię na skórze, biedronka, a także szczegóły topograficzne – wąwóz, rzeka, las, łączące się strumienie, jezioro. Uroda i niezwykłość miejsc i przedmiotów urastających do rangi symboli jest efektem przyjętej perspektywy – narratorka odtwarza doświadczenia małej dziewczynki, która nie utraciła jeszcze wiary w magiczny i mityczny wymiar codzienności.

W powieści dochodzi zatem do konfrontacji dwóch porządków – magicznego i realistycznego, dziecięcej wrażliwości i dojrzałego dystansu. Udaje się to za sprawą zastosowanej techniki narracyjnej, łączącej różne – przytaczane i cytowane – opowieści (głosy zmarłych i żywych). Polifoniczność przywodzi na myśl muzyczne fugi, rozpisane na wiele głosów powtarzających te same frazy w różnych tonacjach, prezentujących rozmaite perspektywy widzenia świata przedstawionego – „od wewnątrz” i „z zewnątrz”. Wieczne powroty, kolejne przybliżenia, weryfikacje, odsłony, docieranie do ukrytych sensów są bolesne, niechciane, ale (z punktu widzenia Rasy) konieczne. Następują po sobie niczym pory roku – tworzą mityczny porządek, prowadzą ciągle do tych samych zdarzeń, sytuacji, miejsc.

Maranta jest bowiem w istocie powieścią o poszukiwaniu własnej tożsamości – zadaje uniwersalne i fundamentalne pytania, przed którymi staje każdy człowiek. W jakim stopniu o naszym życiu decydują geny, a w jakim mamy wolny wybór? Czy szukając własnej drogi, kierujemy się rozumem, rozsądkiem, racjonalnymi argumentami, czy też pozostajemy niewolnikami własnych i cudzych emocji?

W czasach „czerni” (wojna, ale też i pandemia) odpowiedzi bywają nam narzucane, nie mamy wyboru, dostosowujemy się, podporządkowujemy walcowi wielkiej historii, która zmiata z drogi, wgniata w błoto, każe przemilczać, ukrywać, stosować mimikrę, ulegać. Czas spokoju pozwala na uniesienie głowy, wyjście wzrokiem poza horyzont jednostkowego doświadczenia, poszukiwanie własnej tożsamości, złożenie mozaiki w wyrazisty kontur, nadanie sensu wyborom, które dokonane zostały w przeszłości, przez naszych przodków i przez nas samych.

A może tylko tak nam się wydaje? Współczesna psychiatria wie przecież, że nasza pamięć jest dynamiczna, płynna, nasza podświadomość nas oszukuje, a świadomość podlega dynamice czasu. Każde nowe zdarzenie z naszego życia zmusi nas do przewartościowania wszystkiego, ukaże nowy wymiar, zmieni tok narracji. Tak naprawdę odpowiedzi na pytania, skąd pochodzimy (skąd przyszliśmy), kim jesteśmy i dokąd zmierzamy, nie ma – albo jest ich nieskończenie wiele. Żadne „podążaj za mną” nie jest w stanie rozproszyć wątpliwości.

Ale Birutė Jonuškaitė uparcie powtarza nam słowa Pompejusza i przekonuje, że navigare necesse est – i z tą świadomością my, wieczni żeglarze, po raz kolejny wyruszymy w podróż nieskończoną, bez docelowego portu, bez kompasu, nawet bez mapy.

Każdy ma swoją prawdę – Dominika, Tadulek, Saulė i inni. Na przykład tradycyjna rodzina okazuje się tutaj niczym nie różnić od „nowoczesnej” rodziny nuklearnej czy patchworkowej lub tak zwanej „rodziny z wyboru”. Współczesne socjologia i psychologia mówią o destrukcji tradycyjnych więzi, a tymczasem Rasa, odkrywając tajemnice matki, siostry, ukochanego wujka, przekonuje się, że ich z pozoru proste historie kryją zdarzenia ciemne, „zamiecione pod dywan”. Wydobywa na jaw wszystkie „szwy” i „ściegi” i ogląda je w świetle dziennym, na pozór docierając do prawdy o sobie i swoich bliskich. Jednak kiedy odsłania jedną zasłonę, natychmiast staje przed drugą, trzecią i kolejną. Droga do prawdy jest nieskończona, prawda okazuje się „prawdą”, a co więcej – jej poznanie wcale nie przynosi szczęścia. Może więc lepiej wcale nie pytać, nie drążyć, nie szukać, nie ulegać pokusie?

Można więc wrócić do pytań podstawowych. Co jest sensem naszego „żeglowania”? Co jest najważniejsze – wiedza? prawda? Nie. Miłość. Tę oczywistość odkrywa wreszcie Rasa. Niczym egzotyczny kwiat, który odnajduje na parapecie okna.


Birutė Jonuškaitė: Maranta. Przełożyła Agnieszka Rembiałkowska. Fundacja „Pogranicze”, Ośrodek „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów”, Sejny 2020, ss. 351 + 2 nlb. (seria „Meridian” pod redakcją Krzysztofa Czyżewskiego).