Jacek Zalewski. Ławka, czyli o pornografii wypoczynku

Spis treści numeru 1/2021

Ławka, czyli o pornografii wypoczynku

Miasta upadłe to zawsze przykry widok, jednak nie mniejsza melancholia ogarnia nas na widok miast rozwijających się w sposób nieokiełznany, bez mała agresywny. Tym bowiem, co w tych ostatnich uchodzi za najmniej wartościowe, jest zawsze człowiek: istota posiadająca wartość wyłącznie utylitarną, zredukowana do poziomu zasobu. Użyteczna, dopóki trzyma miejsce w szeregu; kłopotliwa, gdy rości sobie prawa nie tylko do przestrzeni prywatnej, ale i publicznej, gdy oczekuje dostosowania jej do swoich potrzeb bytowych oraz – co jest szczytem impertynencji – duchowych. Miasto, które traci kontrolę nad swoim postępem, wcześniej czy później obróci się przeciw człowiekowi. Szczęśliwie Polska to wprawdzie zbiór miast z wybujałymi ambicjami, ale miernymi w tej materii osiągnięciami; niektóre co prawda wyspecjalizowały się już w wykluczaniu i pomniejszaniu swoich mieszkańców, ale daleko im do światowych skupisk ludzkich, gdzie robi się to w sposób strukturalny i systemowy. W takich miastach, w jakimś sensie skończonych (na wzór niektórych zachodnich lub amerykańskich megalopolis albo azjatyckich megapolis), zapewne jeszcze długo nie będziemy mieszkali i cierpieli. I to nie jest zła informacja.

Miasto energicznie się rozwijające jest z definicji nastawione na przyszłość. Czas teraźniejszy traktuje jako przykry stan chwilowy, może nawet i coś z gruntu wstydliwego, z czym lepiej nie obnosić się publicznie. Takie miasto ma i zawsze będzie miało problem ze swoim aktualnym statusem, nie dość zadowalającym, nazbyt ułomnym i ledwie tolerowanym – niczym uciążliwa przypadłość lub defekt. Wszystko, co do tej pory zdobyło, z czego nawet miałoby prawo być dumne, to jedynie prowizorka, stan tymczasowy, namiastka tego, czym być powinno i czym – rzecz bardziej niż pewna – już niedługo się stanie. Stąd właśnie owo zaprogramowane zaangażowanie i wymuszona aktywność mające na celu wyparcie za wszelką cenę dnia dzisiejszego wraz ze wszystkim, co z nim związane. Nic nie przeraża miasta w fazie wstępującej bardziej niż to, czym aktualnie jest. Uznaje ono ten stan za radykalnie nie do zaakceptowania i hołubiąc wizje czasów, kiedy już będzie spełnione, najczęściej nie docenia tego, czego zdążyło się dopracować. Potrafi ktoś wskazać współczesne polskie miasto zadowolone z siebie, ze swojej oświaty, dorobku kulturowego, ze stanu miejskiej kasy, z kondycji placówek służby zdrowia, z władzy, policji etc.?

Ta skądinąd interesująca skłonność do maszerowania potrafi jednak przybrać groteskowe, a niekiedy zgoła niebezpieczne formy. Miasto, które swój cel widzi hen w oddali, będzie bez skrupułów eliminowało bądź podporządkowywało sobie wszystko to, co mu stoi na drodze. Przy czym „stoi” jest tu pojęciem jak najbardziej adekwatnym: wrogiem postępu będzie bowiem wszystko to, co – dosłownie lub metaforycznie – nie porusza się lub porusza nie dość szybko i tym samym spowalnia triumfalny pochód miasta ku swojemu własnemu ideałowi.

Obiektem będącym w kontrze do ambicji miasta, nadwerężającym jego mobilizację i opóźniającym nadejście nieuniknionej chwały jest ławka. Niepozorny obiekt, powszechny pośród wiejskich chałup, dość pospolity w małych mieścinach, w miastach niemal niewystępujący. Owszem, każde szanujące się miasto, bez względu na swój status, tworzy parki i skwery, zatem izolowane miejsca wypełnione ławkami, są to jednak – nieoczekiwane konotacje niezamierzone, ale znamienne – par excellence getta ławkowe. Właściwe ławce powinny być przypadkowość i rozproszenie – nawet jeżeli te atrybuty będą starannie zaaranżowane. Właściwie usytuowana ławka to taka, na którą natykamy się niespodziewanie, bez konieczności przedsiębrania wyprawy do któregoś z gett. Ileż to razy, zanim dotarliśmy do ławki, opuszczała nas ochota na odpoczynek i sfrustrowani, bez mała wściekli, na powrót przyłączaliśmy się do miejskiego kołowrotu!

Ławka reprezentuje wszystko to, od czego rozpędzone miasto ucieka – jest ona apoteozą faktyczności, pochwałą spokoju i bezczynności, odpoczynku. A w mieście, które wciąż ma coś do załatwienia, odpoczynek jest grzeszną przyjemnością, przy czym publiczne oddawanie się tej rozkoszy ma w sobie coś z obsceniczności, z pornograficznej oczywistości, z jaką mieszczanin komunikuje otoczeniu: oto w tej chwili nie mam nic do roboty! Pornograficzny jest tu bezwstyd, z jakim odpoczywający odsłania swoją beztroskę, brak zaangażowania i możliwość wzięcia czasu w jego aktualności – bez potrzeby gwałtownego popędzania lub rozpaczliwego hamowania. Pornograficzna jest jawność tej manifestacji, brak szyfru, sama nagość niczym nieprzysłoniętego wolnego czasu. A także obojętność wobec norm społecznych obligujących do ustawicznego pośpiechu.

Nawet tolerancyjne społeczeństwa nie życzą sobie osobników w wieku produkcyjnym, którzy w godzinach pracy wyzywająco bezczynne i prowokacyjnie rozluźnieni oddają się nieróbstwu na oczach zapędzonych i ewidentnie zażenowanych tym nieprzyzwoitym spektaklem przechodniów. Jeżeli nie jesteś emerytem lub bezdomnym włóczęgą, twoja obecność na ławce jest nieusprawiedliwionym wybrykiem, afrontem, zgoła skandalem. W świecie codziennej gorączki nawet minimalne wytracenie energii i poświęcenie jej samemu sobie, skupienie się na tu i teraz to czyn najbardziej niemoralny z możliwych. W tym właśnie należy upatrywać przyczyny wyrugowania ławek z miejskich pasów transmisyjnych i odesłanie ich do parków oraz na skwery.

W mieście, gdzie dominującą ideologią jest szybkość, odpoczynek jawi się jako herezja albo rozpusta, na którą miasto przystaje jedynie pod warunkiem, że ów pornograficzny akt nie dokonuje się w otwartej przestrzeni. Odpoczynek jest dopuszczony wyłącznie tam, gdzie jego obsceniczny charakter nie koliduje z bieżącym funkcjonowaniem miasta. Jawny odpoczynek sieje zgorszenie i daje zły przykład, stąd strategia wypchnięcia ławek z głównych kanałów komunikacyjnych i sytuowania ich w odosobnionych miejscach, z dala od oczu zaaferowanego tłumu. Innymi słowy: odpoczynek jest tolerowany wyłącznie poza zasięgiem wzroku zapracowanego mieszkańca polis, czyli wszędzie tam, gdzie nie gorszy. W ten sposób park staje się wentylem bezpieczeństwa (w innym porządku – sumieniem miasta), a ławka – zakładnikiem jego prędkości. A my, siadając na ławce, otwieramy cały problem relacji władza – obywatel, więcej: manifestujemy swój stosunek do niej!

(…)

Całość w wydaniu papierowym „Akcentu”.