Mariusz Solecki. Dwójjednia

Spis treści numeru 1-2/2004

Dwójjednia

 

Bywają wiersze, w których podmiot nie zajmuje się sobą; utajony w opisie lirycznym relacjonuje nie-siebie. Ta gałąź poezji, przysłaniająca obecność osoby mówiącej, nosi nazwę liryki pośredniej. Tu centrum deskrypcji stanowi obiekt: pejzaż, zdarzenie, przedmiot, żywa istota – innymi słowy – bohater liryczny, choć to miano literaturoznawstwo odnosi zasadniczo do personalnych bytów tekstowych1 .

Na ogół egzystencja bohatera lirycznego nie wykracza poza granice jednego wiersza danego autora, obojętne czy postać opisywana w utworze nosi nazwisko fikcyjne, czy wydobyte ze składów onomastycznych historii i kultury, w tym również kultury literackiej. Co innego, gdy ten sam bohater liryczny znajdzie się w centrum zainteresowania „ja” lirycznego na przestrzeni kilku, kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu tekstów; gdy będzie się odradzał w cyklach wierszy. Jeśli jego sylwetka będzie kreślona z talentem i osiągnie wyrazistość, dajmy na to, Pana Cogito, to z pewnością taka kreacja personalna stanie się dla odbiorcy osobą znaczącą. Czytelnik podejmie z nią dialog intelektualny.

Nieprzypadkowo tyle we wstępie o bohaterze lirycznym. Wszak ta właśnie kategoria teoretycznoliteracka zajmuje centralne miejsce w najnowszym tomie Urszuli Małgorzaty Benki Kielich Orfeusza, o czym niezbicie świadczy sam fakt, iż została wyeksponowana w tytule. Nie tylko jednak przesławny tracki śpiewak, lecz także najważniejsza postać Nowego Testamentu przyciąga uwagę poetki. Czy zatem w zbiorze występują dwaj bohaterowie? I tak, i nie.

W swojej najnowszej książce artystka dokonuje poetyckiej amplifikacji motywu katabazy – zstąpienia do podziemi. Protagonistami katabazy czyni, podążając zresztą za istniejącymi przekazami, mitologicznego Orfeusza i ewangelicznego Chrystusa. Syn Kaliope zdradza coraz większe podobieństwo do Galilejczyka (Nie wiem kim byłeś Orfeuszu):

Orfeusz tym razem zstępował w ciemność
Bez łaski
Już w progu czuł zupełne opuszczenie
Dusze jakie wzywał ku światu
Ociągały się przywierały do głazów
A on był zmęczony swoją śmiercią
Nie chciał szarpać duszy Kaina wczepionej w korzenie
Dusza Kaina wyglądała tak nędznie
Mogła podrzeć się i Orfeusz
Musiałby nieść jej ochłap
Zresztą wielu cofało się przed nim dysząc
A wielu usłuchało lecz pchali się na oślep
Tak że upadł i potem czuł na sobie tylko
Ciężkie stopy zbawionych jakby był w istocie
Ich drogą

 

W miarę lektury zbioru odnosi się więc wrażenie, że nie mamy do czynienia z dwiema różnymi osobami, tylko z dwójjednią postaci, zwłaszcza gdy ma się w pamięci bliskość ideową orfizmu i chrześcijaństwa, która zaowocowała tym, iż w ikonografii wczesnochrześcijańskiej Chrystus bardzo często posiadał rysy i atrybuty Orfeusza; utożsamiani byli ze sobą2 . Logiczną konsekwencją katabazy jest lokalizacja akcji lirycznej większości wierszy tomu w zaświatach reprezentowanych, co zrozumiałe, w dwóch komplementarnych wariantach – Hadesu i piekła.

Mąż Eurydyki i Jezus, jakimi ich przedstawiła Benka, zmierzają sukcesywnie do dwójjedni i tworzą ją. Właśnie: sukcesywnie, etapami. W kilku bowiem wierszach dochodzi do konfrontacji osobnych jeszcze bohaterów, rozdzielnych (Odnajdywanie, Wskrzeszenie Orfeusza), te zaś zdają się mówić o wyższości, prymacie wcielonego Boga nad rozszarpanym przez Traczynki mężczyzną. Czyż nie jest większy ten, który ma moc przywrócić życie? W tym miejscu warto jest uświadomić sobie, iż imię Orfeusz stanowi antonomazję poety. Zatem wszystko, czego doświadcza pogromca Cerbera z rąk Chrystusa, odnosi się do kondycji artysty pracującego w słowie. W głębokiej warstwie probabilistycznych znaczeń Mesjasz odpowiada za odrodzenie, wskrzeszenie poezji. On, Logos, odnawia ją i zbawia. Pytanie: od czego i do czego?

Zapewne będą i tacy, którzy sceptycznie, z nieufnością odniosą się do koncepcji dwójjedni. Z myślą o nich trzeba nadmienić (bo to raczej nie ulega wątpliwości), iż technika kompozycyjna zastosowana w Kielichu Orfeusza zawdzięcza wiele symultaneizmowi; w tomiku da się zauważyć, jeśli nie współistotność bohaterów lirycznych, to z pewnością dwa paralelne pasma wierszowania: chrystianizm i orfizm, które momentami zlewają się w jedno. Ale jak bez przyjęcia zasady dwójjedni wytłumaczyć tytuł zbioru? Jej akceptacja daje odbiorcy szansę pójścia dość racjonalną ścieżką interpretacyjną.

Najnowsza kompozycja liryczna Benki powstała z mitologicznej opowieści o Orfeuszu, usiłującym wydrzeć żonę śmierci, i z ewangelicznej nauki o Zmartwychwstałym, głoszącym Dobrą Nowinę duszom cierpiącym w otchłani. Mit ostentacyjnie przeziera spod nadpisanych wierszy, wchodzi z nimi w interakcje na prawach kongruencji i glosy. Co ważne, tylko wyjątkowo dokonywana jest negacja przekazu antycznego (Uczta Orfeusza):

Nie jest prawdą że Orfeusz jedynie płakał
Po odejściu Eurydyki
On się sycił jej ciałem i smakował je w nowy sposób
Gryzł jej usta i piersi
Ssał serce

Generalnie autorka przyjmuje mit a priori, bezdyskusyjnie, wyzyskuje jego statyczny potencjał treściowy, jego poezjogenność. Za źródła liryzowania obiera te miejsca mitu, które objęte są milczeniem: losy krwi Orfeusza (Oczyszczenie, Ślady), stan duszy jego zabójczyń (Serce i Bóg), doznania trackiego muzyka rozrywanego na strzępy (Dionizje Orfeusza) itp. Inaczej ma się rzecz z potraktowaniem przez poetkę informacji o Jezusie przemierzającym otchłań. Tu, ze względu na lakoniczność przekazu biblijnego, z całą swobodą pracuje wyobraźnia poetki, kreując apokryf, w którym nagi Chrystus bierze „pobladłe biodra Orfeusza”, na ramionach mając „już jego plecy”, a „pod pachą” mózg nieszczęśnika (Odnajdywanie).

U. M. Benka potwierdza nowym tomem swój apetyt na mistyczność, a zarazem spełnia oczekiwania tych krytyków, którzy tak dekodują jej twórczość. Zapewne i Maria Janion z satysfakcją dosłucha się w Kielichu Orfeusza pogłosu Blake’a, zaś odbiorcy szczególnie podatni na czar poetyki iberoamerykańskiej dadzą się zauroczyć; także ci chowani na estetyce hybrydowców nie doznają zawodu3, a i Piotr Kuncewicz z zadowoleniem odnotuje obecność w Kielichu wskaźników „Nowej Prywatności”4 . Nie koniec na tym, gdyż wiersze poetki zdradzają również pokrewieństwo z liryką Tadeusza Micińskiego. Taki wiersz jak choćby Zgubione oko harmonijnie mógłby się wkomponować w modernistyczne W mroku gwiazd:

Szatan spadał z niebios na ziemię
Ziemia bała się jego dotyku
Który musiał być bolesny i gwałtowny
(…)
Kiedy Lucyfer upadł
Wyłupał się szmaragd z jego czoła
I potoczył się ze wzgórza w dół
(…)
Aż sole wypłukały go w kielich
I w Graala
(…)

 

W istocie, warsztat autorki Dziwnej rozkoszy jest aż tak bogaty i bynajmniej nie wyczerpuje się na dobrodziejstwach wspomnianych poetyk. I z całą pewnością nie spotka się z powszechną afirmacją.

Chyba jako pierwszy Baudelaire, a było to z górą sto lat temu, udowodnił, że piękno ze znakiem minus może zachwycać. Cóż, Benka ewidentnie lubi zajmować się ciemną stroną ludzkiej duszy, ludzkiej egzystencji. To oczywiste, że penetrowanie tych rejonów może być zaczynem dobrej poezji, to jest takiej, która ewokuje piękno, także piękno brzydoty. Szkopuł w tym, że lektura poetki z dużą dozą prawdopodobieństwa może przyprawić niektórych miłośników literatury o mdłości:

Wieprze stały wokół głowy jak wieniec
Wpatrzone w oczy i w usta
Nie myliła ich intuicja
Język Orfeusza był słodki melodyjny
Jego oczy były smaczne lekko słone
Po rozgryzieniu czaszki świeży mózg
Zwierzęta zlizywały z tą godnością
Jaką daje usłuchanie woli Boga

(Podróż Orfeusza)

 

A kiedy coś mdli, to nie fascynuje. Nie obcujemy wówczas z turpizmem wysokiej próby, bo ten wywołuje silne przeżycia estetyczne, nie zaś fizjologiczny odruch.

Reasumując, Kielich Orfeusza Urszuli Małgorzaty Benki nie jest rewelacją w zakresie języka poetyckiego. Ewentualnie można tu mówić o innowacyjności w obrazowaniu, choć i ono nie wyda się odkrywcze czytelnikowi obeznanemu z dokonaniami turpistów. Metaforyka również nie jest źródłem estetycznych objawień. Mało tego – gdy chwilami artystka zapamiętuje się w dyskursie hermetyczno-ezoterycznym, z horyzontu znika poetyckość. Co zatem nowego wnosi do liryki Kielich Orfeusza, bo wnosi niewątpliwie? Absolutna oryginalność tomu polega na wyzyskaniu na tak szeroką skalę znaczeń symbolicznych tkwiących w pierwszoplanowych postaciach teologiczno-kulturowych cywilizacji śródziemnomorskiej; na przypomnieniu współczesnemu homo informaticus o dwójjedni Orfeusza i Chrystusa; na dyskretnym zasugerowaniu antycypacji, że w aktywność poety immanentnie wpisany jest rys soteriologiczny, a misterium odkupienia było (jest) faktem równie religijnym, co poetyckim.

Dziś, kiedy w kinach święci triumfy Pasja Mela Gibsona, dziwnie współgrają ze sobą oba dzieła, powstałe niezależnie od siebie: amerykański film i tomik polskiej poetki; spotykają się w kilku newralgicznych punktach, na poziomie tematyki i estetyki. Czy jest to znak globalnego głodu matafizyki?


Urszula M. Benka: Kielich Orfeusza. Wyd. Adam Marszałek, Toruń 2003, ss. 69